O. Maciej Zięba pisze o krzyżu na Krakowskim Przedmieściu

"Upartyjnienie" symbolu śmierci Chrystusa jest i nieuczciwością, i wielkim zgorszeniem dla bardzo wielu wierzących – pisze filozof i duchowny

Publikacja: 10.08.2010 20:06

Maciej Zięba OP

Maciej Zięba OP

Foto: Fotorzepa, pn Piotr Nowak

Red

Zdążyliśmy już zapomnieć, że przez pierwszych osiem lat III Rzeczypospolitej trwała w Polsce – powtarzając celne określenie Jarosława Gowina – zimna wojna religijna.

Najgłośniejsi działacze ZChN zachęcali do walki o krzyże, wielu księży podawało numery list wyborczych, na które winni głosować katolicy, na ambonach czy w gazetach przywoływano ideał Polaka-katolika.

[srodtytul]Renesans skrajnych postaw [/srodtytul]

Instrumentalne traktowanie wiary przez niektórych polityków sprowokowało Jarosława Kaczyńskiego do diagnozy, że "najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez ZChN". Jednocześnie niewybrednie atakowano wówczas Kościół, najważniejsi politycy lewicy mówili o księżach jako o "trzeciej płci" lub że "papież nie rozumie już Polski", w najpoczytniejszych gazetach zaś pisano, że pontyfikat Jana Pawła II wylądował na mieliźnie, a "starszy pan z Watykanu stracił wyczucie moralne".

Postawy skrajne miały się świetnie i umiejętnie polaryzowały całą sferą życia publicznego aż do konstytucyjnego sporu wiosną 1997 roku. Dopiero pielgrzymka Jana Pawła II w czerwcu 1997 r., rozbijająca ideologiczne czarno-białe opisy świata, zahamowała ten proces. Reakcją na tę pielgrzymkę była zgoda lewicowych polityków na – celowo odwlekaną przez lata – ratyfikację konkordatu. Ta umowa, podpisana przez prezydenta Polski i papieża, poprzez unormowanie podstawowych relacji pomiędzy państwem polskim i Kościołem uśmierzyła obawy jednych, że Polska stanie się państwem wyznaniowym, a innych – że państwo stanie się narzędziem laicyzowania społeczeństwa.

Postawy skrajne powróciły tam, gdzie ich miejsce – na margines. Centrum zostało poszerzone i stało się miejscem – mniej czy bardziej racjonalnej, mniej czy bardziej kulturalnej, ale jednak – rozmowy. Każdy rozsądny człowiek powinien to traktować jako duże osiągnięcie polskiej demokracji, każdy polski patriota powinien to osiągnięcie uznawać za narodowe dobro, którego nie powinniśmy utracić.

Wydaje mi się jednak, że w Polsce znowu do głosu dochodzą postawy skrajne i nader skutecznie próbują zawłaszczyć sferę publiczną. Nie jest to jednak dobre ani dla Kościoła, ani dla Polski. Z jednej strony mamy niewielką grupkę skrajnie zacietrzewionych ludzi broniących krzyża przed prezydenckim pałacem (można zrozumieć ich emocje, nieufność oraz obawy, ale nie wolno się pogodzić z artykułowaną w tej grupie agresją oraz pogardą dla innych). Niestety, ludziom tym dodaje animuszu i znaczenia polityczne poparcie głównej partii opozycyjnej.

[srodtytul]Cena za demokrację[/srodtytul]

To "upartyjnienie" symbolu śmierci Chrystusa jest i nieuczciwością, i wielkim zgorszeniem dla bardzo wielu wierzących. Z drugiej strony wykorzystuje się ten nieszczęsny incydent jako argument, że żyjemy w państwie wyznaniowym i że trzeba rozpocząć walkę o jego świeckość. Oba te obozy, aby uniknąć enumeracji, nazwijmy je umownie "skrajną prawicą" i "skrajną lewicą", mają swój interes, żeby ten spór się zaostrzał, a nawet by przerodził się w poważny konflikt społeczny – nową wojnę religijną.

Zachowajmy miarę rzeczy. To jedynie niewielka część duchowieństwa zachowała się niedobrze w trakcie kampanii wyborczej. Postąpiła źle, bo uchwały II polskiego synodu wyraźnie podkreślają, przywołując słowa Jana Pawła II, że "prawo prezbitera do ujawniania własnych wyborów politycznych ograniczają wymogi jego posługi kapłańskiej", a ksiądz "tym bardziej powinien unikać ukazywania swojego wyboru jako jedynie słusznego". Kapłan powinien natomiast zrobić "wszystko, co możliwe, by nie przysparzać sobie wrogów na skutek zajmowania takich stanowisk w dziedzinie politycznej, które pozbawiałyby go wiarygodności i powodowały oddalenie się wiernych powierzonych jego pasterskiej misji". Powtarzam jednak: takich kapłanów wcale nie było zbyt wielu. Byli natomiast głośni, bo tylko oni byli słyszalni. Wszyscy inni księża, którzy nie pochwalali ich politycznego zaangażowania, w reakcji na to przedwyborcze nadużycie nie odpowiadali agitacją na agitację za którymś z pozostałych kandydatów, ale zajmowali się głoszeniem Ewangelii.

Zachowajmy miarę rzeczy. Grupka skrzykniętych z całej Polski (a z transparentów wynika, że nie tylko z kraju) "obrońców" to na prawie 40-milionowy naród nieuchronny statystycznie rezultat. I nieuchronnie płacona cena za demokrację. Opisywanie tego zjawiska jako symbol konfesjonalizacji państwa jest – popełnianym świadomie lub nieświadomie – nadużyciem. Zjawisko to jest, niestety, przede wszystkim oznaką słabości naszego państwa, które nie umie sobie z tym problemem poradzić. Podobnie było w Sądzie Najwyższym, gdzie aby uspokoić dwie osoby, trzeba było aż przerwać obrady i wezwać policję.

Świadczy o tym też fakt, że od 20 lat – niezależnie od tego, czy Polską rządzi SLD, PiS czy PO, państwo polskie nie potrafi kupić samolotu dla VIP-ów. Polacy mają bardzo mało szacunku dla państwa. Ich stosunek do własnego kraju obrazuje celne powiedzenie Edmunda Wnuka-Lipińskiego: "wrogie państwo opiekuńcze". Można to tłumaczyć długą tradycją od czasów PRL aż po zabory. Nie należy jednak obarczać Kościoła winą za taki stan rzeczy. Zachowajmy miarę rzeczy. Ludzie koczujący przed pałacem czują się w jakiś sposób skrzywdzeni, wyobcowani, niewysłuchani. W języku lewicy – "wykluczeni". "Porządna" lewica powinna się nad takimi ludźmi pochylić, starać się zrozumieć ich racje i motywy, a nie potępiać i wyśmiewać. Warto też uderzyć się we własne piersi. Jeżeli jedno z pierwszych pytań, potem bardzo silnie eksponowane, w pierwszym wywiadzie nowo wybranego prezydenta dotyczy krzyża przed pałacem, to bardzo ułatwia to opozycji mantrowanie, że prezydent zajmuje się przede wszystkim usuwaniem krzyży.

Dziennikarze mają oczywiście pełne prawo pytać o wszystko, ale zarówno oni, jak i politycy mają też prawo się domyślać, że opublikowane słowa niosą ze sobą konsekwencje. Dodajmy do tego nieudolnie przygotowaną akcję przeniesienia krzyża przygotowaną na zasadzie "jakoś to będzie". I – chyba najistotniejsze – fatalną politykę informacyjną dotyczącą smoleńskiego śledztwa.

Zasłanianie się przez kolejne miesiące tajemnicą śledztwa z komentarzem, iż takie dochodzenia zawsze trwają wiele miesięcy lub nawet lat, pomagało umacniać klimat nieufności i podejrzliwości, stawało się też znakomitą pożywką dla absurdalnych teorii na temat przyczyn tragedii. Reguła Francisca Goi jest uniwersalna. Obowiązuje także w Polsce: gdy rozum śpi, budzą się demony.

[srodtytul]Niebezpieczeństwo jednostronności [/srodtytul]

Staram się rozumieć poglądy ludzi, dla których Kościół katolicki jest czymś obcym, a jego silne zakorzenienie w polskim społeczeństwie budzi obawy. Zapewne właśnie z tych obaw płynie podkreślanie wszystkich zdarzeń negatywnych, które się wydarzają w Kościele. Staram się więc nie dopatrywać niczyjej złej woli nawet w jednostronnym krytykowaniu Kościoła. Ale jednostronność jednej strony generuje jednostronność po stronie drugiej. A ich kumulacja prowadzi nieuchronnie do nawrotu religijnej wojny. Dlatego w tym kontekście nawiążę też do tak silnie obecnej w mediach sprawy pedofilii wśród księży. To tylko pozornie niezwiązany ze sprawą temat.

Przede wszystkim, oczywiście, trzeba nazwać sprawę po imieniu: ohydę zawsze należy nazywać ohydą, a ohydne zachowanie tych, którzy powinni być świadkami Ewangelii, jest ohydne podwójnie. Ale też kolejny raz powtórzę: zachowajmy miarę rzeczy. Nie powinno się stosować skrajnie różnych ocen podobnych uczynków sprzed wielu lat dlatego tylko, że w jednym przypadku ich sprawcą jest wybitny reżyser, a w innym katolicki duchowny. Nie powinno się też nieuczciwie generalizować i obarczać zbiorową odpowiedzialnością niewinnych ludzi. Z amerykańskich analiz wynika, że problem dotyczy ok. 1,7 proc. kleru. To, rzecz jasna, o 1,7 proc. za dużo, ale nie jest to odsetek wyższy (a raczej niższy) niż w populacji lekarzy, sędziów, nauczycieli, trenerów etc.

Problem ten odnosi się także duchownych innych wyznań i religii, ale w tym przypadku – na szczęście – generalizowany nie jest. W Niemczech w ciągu ostatnich 15 lat zgłoszono 210 tysięcy przypadków nadużyć seksualnych, z których 94 dotyczą osób bądź instytucji Kościoła katolickiego. Dlaczego w polskich i światowych mediach mówi się prawie wyłącznie o tych 94 przypadkach? Amerykański raport rządowy z 2008 roku o nadużyciach seksualnych wobec dzieci podaje, że przypadki takich nadużyć związane z katolickimi duchownymi to 0,03 proc. A jak wszyscy dobrze wiemy, absolutnie inny obraz wyłania się z lektury polskiej (i nie tylko) prasy. Jednostronność jednostronnością się odciska, a ja naprawdę nie chcę nawrotu zimnej wojny.

[srodtytul]Pogoda dla radykałów [/srodtytul]

Komu wojna religijna może się przydać? Odpowiedź jest oczywista – radykałom. Tak prawicowym, jak lewicowym. Tym, którym nie podoba się istniejąca rzeczywistość i którzy chcieliby ją zmienić na swoją modłę.

Radio Maryja, któremu – jak to pokazały badania prof. Ireneusza Krzemińskiego – często przypisuje się fałszywe stereotypy i ocenia się je zbyt jednostronnie, w okresie zimnej wojny miało ponad 6 proc. słuchalności, ale od paru lat ma słuchalność poniżej 2 proc. (niecały milion słuchaczy). Co więcej, w "Gazecie" z 6 sierpnia czytam, że wielki projekt sieci telefonów komórkowych dla Rodziny Radia Maryja, który oszacowano na minimum 500 tysięcy abonentów, rozsypuje się pomimo reklamy ze strony Jarosława Kaczyńskiego i o. Tadeusza Rydzyka (jest jedynie ok. 100 tys. użytkowników).

To radio mnie bardzo nie lubi, lecz staram się nie ignorować głosów mówiących też o dobru, które się poprzez nie realizuje. Ale mimo wszystko wolałbym, aby nie był to głos mający silny rezonans w Kościele i społeczeństwie. W przypadku nowej wojny religijnej bez wątpienia jednak ten typ religijności ulegnie wzmocnieniu – wszak pogląd o permanentnej wojnie religijnej w Polsce jest jedną z podstawowych głoszonych w nim tez.

Podobnie jest na lewicy – tej prawdziwie "zapaterowskiej", która chciałaby szybko "unowocześnić" społeczeństwo. Dla tej grupy fakt, że żałoba po katastrofie smoleńskiej w dużej mierze wyrażała się przez tradycję katolicką (z realnymi momentami ekumenicznymi), jest dowodem na anachronizm społeczeństwa i argumentem za konfesjonalizacją polskiego państwa.

Jeżeli jednak wychodzimy z założenia, że bycie katolikiem jest ze swej natury anachronizmem, to trudno katolikom z taką postawą dyskutować. Dodajmy przy tym, że udział władz państwowych w uroczystościach religijnych jest w zdecydowanej większości krajów czymś naturalnym (mając w pamięci choćby ostatnie pogrzeby ofiar paniki podczas Love Parade z udziałem prezydenta i kanclerz Niemiec).

[srodtytul]Wystarczy iskierka [/srodtytul]

Tej "zapaterowskiej" lewicy jest u nas ciągle nader mało. I nie stanowi ona poważnej siły politycznej (acz medialną – tak). Jednostronność w atakowaniu Kościoła nie jest dla niej żadnym problemem. Raczej jest jej metodą działania. Wojna religijna byłaby więc wręcz wymarzonym prezentem dającym jej szansę stania się realną siłą na politycznej polskiej scenie. I jest to nader realny scenariusz.

Od początku plac przed pałacem stał się miejscem bardzo niebezpiecznej konfrontacji "obrońców" krzyża z "atakującymi" – posługującymi się drwiną i szyderstwem, a dla ludzi wierzących – wręcz bluźnierstwem. Ostatnie nawoływania do pospolitego ruszenia w obu obozach są jak rozlewanie benzyny przed pałacem głowy państwa. Naprawdę wystarczy już jedynie niewielka iskierka.

I niezmiernie się obawiam dalszego rozwoju wypadków. Ale mam też głęboką nadzieję, że nie jestem osamotniony w poglądzie, iż mamy w Polsce na tyle poważne problemy i na tyle poważne wyzwania, by nie tracić energii na powiększanie podziałów, na pomnażanie społecznej nieufności i agresji. Nieufności i agresji, która zaszkodzi nie tylko i Kościołowi, i państwu, ale też nam – normalnym ludziom, nam – zwykłym obywatelom.

[i]Autor – dominikanin, filozof i teolog – jest dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. W latach 80., przed wstąpieniem do zakonu, był doradcą "Solidarności" oraz dziennikarzem "Tygodnika Solidarność"[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?