Świadczy o tym też fakt, że od 20 lat – niezależnie od tego, czy Polską rządzi SLD, PiS czy PO, państwo polskie nie potrafi kupić samolotu dla VIP-ów. Polacy mają bardzo mało szacunku dla państwa. Ich stosunek do własnego kraju obrazuje celne powiedzenie Edmunda Wnuka-Lipińskiego: "wrogie państwo opiekuńcze". Można to tłumaczyć długą tradycją od czasów PRL aż po zabory. Nie należy jednak obarczać Kościoła winą za taki stan rzeczy. Zachowajmy miarę rzeczy. Ludzie koczujący przed pałacem czują się w jakiś sposób skrzywdzeni, wyobcowani, niewysłuchani. W języku lewicy – "wykluczeni". "Porządna" lewica powinna się nad takimi ludźmi pochylić, starać się zrozumieć ich racje i motywy, a nie potępiać i wyśmiewać. Warto też uderzyć się we własne piersi. Jeżeli jedno z pierwszych pytań, potem bardzo silnie eksponowane, w pierwszym wywiadzie nowo wybranego prezydenta dotyczy krzyża przed pałacem, to bardzo ułatwia to opozycji mantrowanie, że prezydent zajmuje się przede wszystkim usuwaniem krzyży.
Dziennikarze mają oczywiście pełne prawo pytać o wszystko, ale zarówno oni, jak i politycy mają też prawo się domyślać, że opublikowane słowa niosą ze sobą konsekwencje. Dodajmy do tego nieudolnie przygotowaną akcję przeniesienia krzyża przygotowaną na zasadzie "jakoś to będzie". I – chyba najistotniejsze – fatalną politykę informacyjną dotyczącą smoleńskiego śledztwa.
Zasłanianie się przez kolejne miesiące tajemnicą śledztwa z komentarzem, iż takie dochodzenia zawsze trwają wiele miesięcy lub nawet lat, pomagało umacniać klimat nieufności i podejrzliwości, stawało się też znakomitą pożywką dla absurdalnych teorii na temat przyczyn tragedii. Reguła Francisca Goi jest uniwersalna. Obowiązuje także w Polsce: gdy rozum śpi, budzą się demony.
[srodtytul]Niebezpieczeństwo jednostronności [/srodtytul]
Staram się rozumieć poglądy ludzi, dla których Kościół katolicki jest czymś obcym, a jego silne zakorzenienie w polskim społeczeństwie budzi obawy. Zapewne właśnie z tych obaw płynie podkreślanie wszystkich zdarzeń negatywnych, które się wydarzają w Kościele. Staram się więc nie dopatrywać niczyjej złej woli nawet w jednostronnym krytykowaniu Kościoła. Ale jednostronność jednej strony generuje jednostronność po stronie drugiej. A ich kumulacja prowadzi nieuchronnie do nawrotu religijnej wojny. Dlatego w tym kontekście nawiążę też do tak silnie obecnej w mediach sprawy pedofilii wśród księży. To tylko pozornie niezwiązany ze sprawą temat.
Przede wszystkim, oczywiście, trzeba nazwać sprawę po imieniu: ohydę zawsze należy nazywać ohydą, a ohydne zachowanie tych, którzy powinni być świadkami Ewangelii, jest ohydne podwójnie. Ale też kolejny raz powtórzę: zachowajmy miarę rzeczy. Nie powinno się stosować skrajnie różnych ocen podobnych uczynków sprzed wielu lat dlatego tylko, że w jednym przypadku ich sprawcą jest wybitny reżyser, a w innym katolicki duchowny. Nie powinno się też nieuczciwie generalizować i obarczać zbiorową odpowiedzialnością niewinnych ludzi. Z amerykańskich analiz wynika, że problem dotyczy ok. 1,7 proc. kleru. To, rzecz jasna, o 1,7 proc. za dużo, ale nie jest to odsetek wyższy (a raczej niższy) niż w populacji lekarzy, sędziów, nauczycieli, trenerów etc.