Niewielu jest dziś w PiS polityków, którzy z pełną wiarą i przekonaniem byliby w stanie powiedzieć, że "kurs na Smoleńsk" i szykowanie okopów na totalną wojnę z Platformą są drogą ku przyszłym wyborczym tryumfom. Nawet ci, którzy wymieniani są czasem jako jastrzębie i najwierniejsi z wiernych, w chwilach szczerości, trwożnie rozglądając się na boki, mówią, że prezes może czasami trochę przesadza, że – skądinąd zrozumiałe w jego sytuacji – emocje nie są dla polityka najlepszym doradcą.
[srodtytul]Czas zakończony [/srodtytul]
Kuluarowe rozmowy z posłami przynoszą naznaczone straceńczą autoironią sugestywne opisy: "Kampania to był piękny czas. Przez kilka tygodni czułem się jak dziecko z zaburzonej emocjonalnie rodziny, którego rodzice nagle obiecują poprawę, zaczynają robić mu śniadanie do szkoły i prowadzać w niedzielę do zoo. Nauczyciele patrzą na nie bez współczucia, koledzy z klasy zaczynają się z nim bawić... Dziś wszystko wróciło do ponurej normy".
To, jak będzie wyglądała ta nowa stara norma, wyszło na jaw szybko (a dokładnie cztery dni) po wyborach prezydenckich. Rozemocjonowani niezłym wynikiem i kilkutygodniową swobodą posłowie pojawili się na głosowaniu, w którym wybierano Schetynę na marszałka Sejmu. Partyjna ściąga nakazywała bycie przeciw, ale wielu pomyślało, że skoro obowiązuje polityka porozumienia i miłości, to można się wyłamać.
"Gdy Jarosław zobaczył wynik głosowania, wściekł się, ruszył na poszukiwania tych, którzy głosowali wbrew klubowi. Spotkanych obsobaczał tak, jak jeszcze nigdy nikogo mu się chyba nie zdarzyło, krzyczał, że głosowanie na Schetynę to zdrada... Sam czmychnąłem czym prędzej z Sejmu, bojąc się gniewu prezesa" – opowiada jeden z tych, którzy wstrzymali się od głosu. "Ci, którym Kaczyński wylał wówczas na głowę wiadro pomyj, nigdy mu tego nie zapomną. To było tak upokarzające, że i w nich samych, i w tych, którzy byli świadkami tej połajanki, pozostanie zadra do prezesa".