PiS - bunt, nie rozłam

Pisowskie gołębie, niezadowolone z twardego powyborczego kursu, przypominają rosyjskich spiskowców, którzy na początku XIX wieku bezskutecznie próbowali wzniecić antycarskie powstanie – pisze dziennikarz i publicysta

Aktualizacja: 06.09.2010 21:40 Publikacja: 06.09.2010 21:09

Konrad Piasecki

Konrad Piasecki

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

Red

Niewielu jest dziś w PiS polityków, którzy z pełną wiarą i przekonaniem byliby w stanie powiedzieć, że "kurs na Smoleńsk" i szykowanie okopów na totalną wojnę z Platformą są drogą ku przyszłym wyborczym tryumfom. Nawet ci, którzy wymieniani są czasem jako jastrzębie i najwierniejsi z wiernych, w chwilach szczerości, trwożnie rozglądając się na boki, mówią, że prezes może czasami trochę przesadza, że – skądinąd zrozumiałe w jego sytuacji – emocje nie są dla polityka najlepszym doradcą.

[srodtytul]Czas zakończony [/srodtytul]

Kuluarowe rozmowy z posłami przynoszą naznaczone straceńczą autoironią sugestywne opisy: "Kampania to był piękny czas. Przez kilka tygodni czułem się jak dziecko z zaburzonej emocjonalnie rodziny, którego rodzice nagle obiecują poprawę, zaczynają robić mu śniadanie do szkoły i prowadzać w niedzielę do zoo. Nauczyciele patrzą na nie bez współczucia, koledzy z klasy zaczynają się z nim bawić... Dziś wszystko wróciło do ponurej normy".

To, jak będzie wyglądała ta nowa stara norma, wyszło na jaw szybko (a dokładnie cztery dni) po wyborach prezydenckich. Rozemocjonowani niezłym wynikiem i kilkutygodniową swobodą posłowie pojawili się na głosowaniu, w którym wybierano Schetynę na marszałka Sejmu. Partyjna ściąga nakazywała bycie przeciw, ale wielu pomyślało, że skoro obowiązuje polityka porozumienia i miłości, to można się wyłamać.

"Gdy Jarosław zobaczył wynik głosowania, wściekł się, ruszył na poszukiwania tych, którzy głosowali wbrew klubowi. Spotkanych obsobaczał tak, jak jeszcze nigdy nikogo mu się chyba nie zdarzyło, krzyczał, że głosowanie na Schetynę to zdrada... Sam czmychnąłem czym prędzej z Sejmu, bojąc się gniewu prezesa" – opowiada jeden z tych, którzy wstrzymali się od głosu. "Ci, którym Kaczyński wylał wówczas na głowę wiadro pomyj, nigdy mu tego nie zapomną. To było tak upokarzające, że i w nich samych, i w tych, którzy byli świadkami tej połajanki, pozostanie zadra do prezesa".

Po rozliczeniach za głosowanie pojawiły się kolejne symptomy powrotu starego: coraz ostrzejsze – i publiczne, i wewnątrzpartyjne – wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, przebudowa władz PiS, otoczenie się ziobrystami, zakonnikami i potakiwaczami, odsunięcie w cień twarzy kampanii, powstanie zespołu Macierewicza, wojna o krzyż, wreszcie bojkot zaprzysiężenia nowego prezydenta. Zwolennicy miękkich słów, przyjaznych gestów i łagodnej linii zrozumieli, że ich czas się skończył. Pozostało pytanie, czy skończył się ostatecznie.

[srodtytul]Rozżaleni bez lidera [/srodtytul]

Ludzi obozu PiS, którzy – nie bez racji – zaliczani są do grupy niezadowolonych, sabotujących politykę "no pasaran" firmowaną przez Kaczyńskiego, jest niemało. Wielu spośród nich dręczy wizja, że oto prezes postanowił budować arkę przetrwania, walczyć już tylko o bezpieczny parlamentarny żywot i miejsce w historii dla siebie i brata. Boją się, że miejsc w takiej arce dla wielu z nich zabraknie, a łódź nigdy nie dobije do brzegu z napisem "władza".

W tej sporej grupie są i liberałowie firmujący kampanię prezydencką (Kluzik-Rostkowska, Poncyljusz, wyrzucony właśnie z europarlamentarnej delegacji Migalski), sprzymierzeni z nimi muzealnicy (Jakubiak, Ołdakowski), spin doktorzy (Bielan, Kamiński), ale i bliski Radiu Maryja Zbigniew Girzyński czy grupka młodych posłów PiS. Rozżaleni mają w swych szeregach kilka barwnych postaci, mają świetny kontakt z mediami, nie mają za to wspólnej i spójnej strategii działania ani lidera, którego mogliby przeciwstawić potędze Jarosława Kaczyńskiego.

Oba te niedostatki wydają się przesądzać o prognozach dotyczących szans i losów partyjnego buntu. To, co robią dziś niezadowoleni, przędąc sieć biernego oporu i wydając gniewne pomruki, wydaje się bowiem raczej dowodem bezsilności niż siły. Bunt się tli, buntownicy są gotowi demonstrować własną rezerwę i niechęć wobec partyjnej taktyki, ale nie mają siły i sposobu, by rozpalić ogień rewolty i ruszyć na pałac władcy. W tym właśnie są podobni do dekabrystów. Szlacheccy rewolucjoniści, często wojskowi, manifestując swój sprzeciw wobec polityki cara, byli w stanie wyprowadzić wojsko na petersburski plac Senacki, po czym, przestawszy w milczeniu i z bronią u nogi cały dzień, zostali brutalnie rozpędzeni, a wielu z nich stracono. W PiS zamiast militarnej demonstracji mamy – traktowane przez wielu już niczym jawny bunt – publicystyczne wyskoki, krytyczne wywiady i zakulisowe dyskusje, w których najczęściej pada pytanie "co dalej". Najrzadziej i najsłabiej można w nich usłyszeć odpowiedź: "przejdźmy do Platformy".

Pisowscy dekabryści twierdzą, że dostali całkiem intratne propozycje, i to zarówno od grupy Schetyny, jak i wysłanników Tuska. Plotki podsyciły też przyjazne gesty marszałka wobec kilku posłów PiS, sceny zaś, gdy Grzegorz Schetyna mówi do mamy Jana Ołdakowskiego: "Może być pani dumna z syna", a kilka dni później Ołdakowski oprowadza rodzinę marszałka po Muzeum Powstania Warszawskiego, przeszły już do legendy i urosły do rangi symbolu.

Tyle że rozłam i wpadanie w ramiona PO to coś, co większości spośród niezadowolonych wydaje się jednak krokiem nie do zrobienia. "Muzealnicy twardo powiedzieli Platformie, żeby na nich nie liczyć" – mówi jeden z polityków PiS. Inny dodaje: "ale w tej rozmowie padło też słowo "teraz"".

[srodtytul]Faza sprzeciwu[/srodtytul]

Sytuację mogłaby nieco zmienić secesja Palikota – bo przejście do Platformy oczyszczonej z lubelskiego posła byłoby bardziej honorowe, ale to i tak chyba wariant najmniej prawdopodobny. Więcej szans daje się próbie stworzenia z frakcji gołębi zaczynu nowego ugrupowania, sytuującego się między PiS a Platformą. Tę pokusę podsycają w rozmowach z potencjalnymi buntownikami politycy Polski Plus, ale ich losy są jednocześnie przestrogą przed pochopnymi działaniami.

"Jeśli wyjdziemy z PiS, media szybko stracą dla nas zainteresowanie, będziemy najwyżej "dyżurnymi pisologami" szamoczącymi się w walce o każdy procent poparcia" – mówi jeden z niezadowolonych. Niektórzy liczą jeszcze na rozłam w Platformie, na secesję Schetyny, ale inni szybko rozwiewają tę nadzieję, powątpiewając w rozpad partii mającej niemal pewność wyborczego zwycięstwa.

Dla rozgoryczonych wyjściem idealnym, wyśnionym i wymarzonym byłby powrót czy choćby zbliżenie się przez prezesa do formy i retoryki kampanijnej. "To oczywiste, że nie osiągnęlibyśmy wówczas pozycji, jaką mieliśmy w czerwcu, i nie zamknęlibyśmy ust jastrzębiom, ale pokazywalibyśmy inną, łagodną i równoprawną twarz PiS" – mówią odsunięci na boczny tor twórcy kampanii.

Mało kto wierzy jednak, że Jarosław Kaczyński zrobi krok w tył i wróci do krainy łagodności, nikt – w to, że stanie się to szybko. "Po śmierci bliskiej osoby przeżywa się kilka faz rozpaczy. Prezes jest teraz w fazie sprzeciwu i niezgody. Stąd ostrość sądów i radykalizm opinii. Musimy poczekać parę miesięcy, a może parę lat, by złagodniał" – tłumaczą politycy PiS, licząc się z tym, że w okresie przeczekiwania partia przegra zarówno wybory samorządowe, jak i parlamentarne.

Tyle że te przegrane mogą sprawić, iż pytanie o to, czy Jarosław Kaczyński powinien nadal kierować PiS, zostaną postawione serio i nie da się ich zbyć mantrą o braku alternatywy dla prezesa. I tu znów przed frakcją rozżalonych pojawia się problem. Bo dziś ta alternatywa ma twarz Zbigniewa Ziobry, a dla większości z nich to alternatywa wręcz zabójcza.

[srodtytul]Skazani na czekanie [/srodtytul]

Postkampanijne żale byłego ministra sprawiedliwości, jego wypowiedzi o tym, że wspólnie z samym Kaczyńskim i Jackiem Kurskim był zwolennikiem ostrej retoryki wyborczej, rozsierdziły mnóstwo osób. Elżbieta Jakubiak w wywiadzie dla "Wprost" zarzuciła Ziobrze, że kłamie, Poncyljusz w RMF – że to, co mówi, "nie jest uczciwe". W partyjnej rzeczywistości takie wypowiedzi oznaczają jawną wojnę i są dowodem na to, że dla gołębi zastąpienie Kaczyńskiego Ziobrą byłoby – jak mówią – "leczeniem grypy anginą".

Niezadowoleni nie mają jednak nikogo, kogo mogliby wystawić do walki o mniej czy bardziej aksamitne przejęcie partyjnego steru. Nawet Paweł Kowal, który – jak z sympatią mówią jego sojusznicy – "zawsze sprawia wrażenie kogoś, kto zgadza się z rozmówcą, i wielu traktuje go jak swego", nie wydaje się mieć większych szans na namaszczenie przez prezesa (a to, nawet po serii porażek, będzie niemal na pewno warunek sine qua non jego zastąpienia).

Perspektywy pisowskich rebeliantów nie są – jak widać – różowe. Skazani na czekanie, karmiący się nadzieją na takie sondażowe spadki, które uświadomią prezesowi, że idzie złą drogą, będą testować odporność Jarosława Kaczyńskiego. Listy otwarte, krytyczne – choć nie do przesady – wywiady, blogowe wpisy i bierny opór wobec niesatysfakcjonujących ofert zaangażowania się w działalność partyjną mają być pokerowym "sprawdzam" wobec prezesa.

Pierwszy, który się na nie odważył – Marek Migalski – już dostał za swoje. Jego losy będą przestrogą, ale nie zamkną gołębiom ust. Dużo mocniej osadzeni w partyjnym obozie i znacznie bardziej zasłużeni niż politolog europoseł, nadal będą kwestionować nową partyjną linię i drażnić Jarosława Kaczyńskiego. I to szef PiS będzie musiał zdecydować, czy jest w stanie tolerować tlące się w partii zarzewie buntu, czy też postanowi wypalać je rozgrzanym żelazem.

[i]Autor jest dziennikarzem i publicystą, prowadzi m.in. "Kontrwywiad" w RMF FM i "Piaskiem po oczach" w TVN 24[/i]

Niewielu jest dziś w PiS polityków, którzy z pełną wiarą i przekonaniem byliby w stanie powiedzieć, że "kurs na Smoleńsk" i szykowanie okopów na totalną wojnę z Platformą są drogą ku przyszłym wyborczym tryumfom. Nawet ci, którzy wymieniani są czasem jako jastrzębie i najwierniejsi z wiernych, w chwilach szczerości, trwożnie rozglądając się na boki, mówią, że prezes może czasami trochę przesadza, że – skądinąd zrozumiałe w jego sytuacji – emocje nie są dla polityka najlepszym doradcą.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę