Zaremba: Wojna ekonomistów z rządem Tuska

Balcerowicz, Rybiński, Gomułka czy liderzy Centrum im. Adama Smitha nie usłuchali przestróg, aby milczeć z godnością, bo za rogiem czai się Kaczyński – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 02.11.2010 11:27 Publikacja: 02.11.2010 00:31

Zaremba: Wojna ekonomistów z rządem Tuska

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Wojna ekonomistów z rządem – to hasło od miesięcy popularyzują media. Język tej wojny zaczyna się nawet zaostrzać.

Lider Centrum im. Adama Smitha Robert Gwiazdowski nie tylko przypuścił fundamentalny atak na rząd Tuska, jako zdradzający wszelkie kanony wolnorynkowej polityki, ale też chwali się związkami z Leszkiem Balcerowiczem. A ponieważ centrum zawsze było polityczne w duchu kontestacji (co nie znaczy związane z jakąkolwiek partią) oznacza to trochę symboliczne zerwanie byłego wicepremiera z mainstreamem.

Z drugiej strony szara eminencja rządu Michał Boni zarzuca Balcerowiczowi uprawianie showmaństwa (bo zainstalował słynny licznik długu publicznego i mobilizuje ludzi na Facebooku). To by z kolei oznaczało, że jeden z ojców założycieli III RP naprawdę traci immunitet.

Co nie znaczy, że – wbrew temu, co twierdzi Rafał Ziemkiewicz – establishment, broniący rządu przed „złym Kaczorem”, wypluł profesora jako zdrajcę Frontu Jedności Narodu. Jego kręgi są raczej zdezorientowane kłótnią w rodzinie. „Gazeta Wyborcza” wciąż powtarza argumenty Balcerowicza. Tyle że przyciszonym głosem, bo zasadnicze fronty są nadal inne.

Spośród mainstreamowych komentatorów jedynie Jacek Żakowski przyjął z euforią ten spór, uznając, że tacy ludzie jak Jan Krzysztof Bielecki czy Michał Boni są odtrutką na Balcerowiczowski dogmatyzm. Ale Żakowski w rzadkich chwilach, kiedy nie walczy z PiS, jest socjaldemokratycznym odszczepieńcem.

[srodtytul]Chaos we wszystkich obozach[/srodtytul]

Ten zamęt panuje zresztą po różnych stronach. Ryszard Bugaj odkrywa, że Bielecki mówi o gospodarce mniej więcej to co on, a Jadwiga Staniszkis nazywa koncepcje renacjonalizacyjne Bieleckiego pisowskimi.

Nie oznacza to jednak zbliżenia między rządowymi strategami a opozycją. Przeciwnie. Dla polityków PiS sytuacja, gdy profesor Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP, porównuje politykę zadłużania państwa za Tuska do ekscesów Gierka, to zbyt łakomy kąsek, aby po niego nie sięgnąć. Ale ten sojusz opozycji pisowskiej z profesorską też jest czysto pozorny. Trudno sobie wyobrazić prozwiązkowego Jarosława Kaczyńskiego realizującego zalecenia takich ludzi, jak Balcerowicz, Rybiński czy Gwiazdowski. Gdy wsłuchać się w retorykę PiS, można w niej wyłowić racjonalne wątki (upominanie się o budżet zadaniowy), ale całość przypomina język dawnego KPN – jednym tchem zachwala się wysokie wydatki i żąda oszczędności. Inna sprawa, że chwilami KPN-owski bywa też język rządzących.

Nieklarowność sporu zafiksowanej na Smoleńsku opozycji z zafiksowanym na utrzymaniu społecznego poparcia rządem rodzi poczucie, że głosy niezadowolonych ekonomistów to głosy jedynej prawdziwej opozycji.

Ekonomiści nie tylko ganią brak troski o publiczne finanse, ale biorą się za recenzowanie takich posunięć, jak decyzja o wsparciu zakupu prywatnego banku BZ WBK przez państwowy PKO BP. Albo o zakupie gdańskiej Energi przez większą Polską Grupę Energetyczną. W pierwszym przypadku bronią wyższości prywatnego nad państwowym. W drugim przestrzegają przed monopolizacją rynku energetycznego. Czyli odwołują się do języka doktryny, idei.

To zaś wzmacnia przekonanie, że „frakcja Balcerowicza” to dziś jedyna prawdziwa opozycja. Zanim odpowiemy na pytanie, czy tak jest w istocie, spytajmy, czy to starcie zaskakuje. Na początku rządu Tuska Balcerowicz, skonfliktowany z obozem pisowskim, udzielał nowej ekipie poparcia. Przedstawia się więc dziś to starcie jako bunt dzieci przeciw ojcu. Ale czy Tusk i jego współpracownicy byli dziećmi Balcerowicza?

[srodtytul]Wojna liberałów[/srodtytul]

W roku 1990 liberałowie z KLD krytykowali ambitnego reformatora gospodarki jako kogoś, kto zbyt wolno prywatyzuje i jest... etatystą. A dziś to Balcerowicz odwołuje się do języka doktryny, a dawni KLD-owcy – do pragmatyzmu. Potem ich relacje były skomplikowane. W roku 1995, kiedy Balcerowicz przy poparciu lewicy Unii Wolności wyrywał kierownictwo nad partią z rąk Tadeusza Mazowieckiego, Tusk był po przeciwnej stronie barykady, za co został na lata zmarginalizowany. Profesor opowiadał się za czysto liberalną „partią ludzi mądrych”. Wicemarszałek Senatu z Gdańska zerkał w prawą stronę.

Właściwie zbliżyli się raz. W roku 2000 skłócony już z unijną lewicą, odchodzący z funkcji lidera Unii Wolności Balcerowicz miał zachęcać liberałów do stworzenia nowej formacji, Platformy Obywatelskiej. Ale to wtedy Donald Tusk w wywiadzie dla „Nowego Państwa” wygłosił swe kredo. Tłumaczył, że chce innego liberalizmu niż ojciec reform III RP, pozostającego w większej zgodzie z ludzką wrażliwością.

To nieufność wobec Balcerowicza jako zbyt bezkompromisowego stróża modernizacyjnych dogmatów spowodowała, że nie uzyskał on wpływu na politykę rządu po 2007 roku. Uzyskali ją ludzie innego pokroju. Jak Jan Krzysztof Bielecki, który już na początku lat 90. odchodził od liberalnych dogmatów szybciej niż jego koledzy, a w kręgach PO wyśmiewał podatek liniowy. Albo rzecznik „współczującego liberalizmu” Michał Boni, polonista wywodzący się z ruchu związkowego. Dla ekonomistów są oni i heretykami, i ludźmi nie do końca kompetentnymi. A jednak to w nich Tusk znalazł partnerów do... No właśnie, do czego?

[srodtytul]Elementarna prostolinijność[/srodtytul]

Na obecnego premiera można spojrzeć tak jak w skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju parodiującego Tuskową Radę Ministrów. Wizja niepoważnego faceta, który nie rozumie „tego całego gadania o długu narodowym”, a marzy tylko o jednym – aby pograć „w gałę”, łączy dziś rozgoryczonych ekspertów z opozycją.

Ta wizja nie wyczerpuje jednak naszej wiedzy o szefie rządu, który nieraz wykazywał się dobrym słuchem. A otoczony jest ludźmi – mowa o odcinku gospodarczym – z pewnością nadmiernie skoncentrowanymi na socjotechnice (operetkowa przemiana ministra finansów Jana Vincenta Rostowskiego w retora jak z podręcznika marketingu), ale niepozbawionymi intuicji.

Gdy przychodzi do ważenia racji stron, bilans wypada niejednoznacznie. To prawda, ekonomiści mają za sobą elementarną prostolinijność – odwołują się i do niedotrzymanych obietnic PO, i do niekoniunkturalnej uczciwości, choćby wobec przyszłych pokoleń. Nawołują i do takich posunięć, które nie niosą ze sobą wielkiego społecznego ryzyka, jak choćby do ułatwienia życia biznesowi, co jest blokowane przez nieudolny urzędniczy aparat. Wiele ich uwag ma charakter zdroworozsądkowy, jak wtedy, gdy Krzysztof Rybiński przypomina w wywiadzie z Robertem Mazurkiem („Kto posprząta po Platformie”, „Rz” 3.10.2010), że na samych wiejskich bogaczach i ludziach niezatrudnionych w rolnictwie można by zaoszczędzić w krusowskich funduszach od 2 do 10 miliardów.

Na dokładkę w sporach z rządem odwołują się do zasad, których hałaśliwie pilnowano w czasach rządów PiS, a dziś jakby mniej. Jeśli na marginesie sporu o przechwycenie Energi przez PGE Bielecki karci szefową urzędu antymonopolowego za to, że nie słucha się premiera, uderza w istotę tej instytucji. Naturalną pokusę każdego rządu, aby wszystkim sterować, ekonomiści gromko piętnują.

[srodtytul]Ezopowy spór[/srodtytul]

Na tle zaniepokojonych ekonomistów rząd jawi się jako inercyjny i nieszczery. Nie zmienia to faktu, że nie w każdej sprawie kieruje się wyłącznie koniunkturą. Lub inaczej: nie w każdej sprawie skutki jego polityki są czysto koniunkturalne. Obrona ekspansji państwowego PKO BP czy konsolidacji rynku energetycznego jawi się na przykład jako spóźniona troska o niezależność własnej gospodarki od zagranicznego kapitału. Czyli o obronę narodowego interesu.

Ekonomiści i doktrynalni liberałowie odrzucają takie argumenty jako stawianie polityki ponad ekonomią albo wręcz przykrywanie dbałości rządzących o poszerzanie swojego władztwa. Sami jednak bywają podejrzewani o nie całkiem czyste intencje. Ludzie rządu Tuska nie tylko wypominają Balcerowiczowi niekonsekwencję – w przeszłości nie protestował, kiedy TP SA była przejmowana przez francuski państwowy koncern. Sugerują też, że think tanki, z którymi profesorska opozycja jest związana, kontestując posunięcia rządu, reprezentują niezadowolone z nich kapitałowe grupy.

– Skończył się czas niewolniczej uległości – mówił mi ostatnio nieformalny rządowy doradca. I opowiedział historię pewnej nominacji dokonywanej przez resort skarbu. Gdy eksperci z kręgów bankowych zaczęli szemrać, że „rynki będą nią zaniepokojone”, usłyszeli od wysokiego urzędnika: „Nie abstrakcyjne rynki, tylko panów pracodawcy”.

To napięcie jest maskowane ezopowym językiem, który zmniejsza czytelność sporu. Bo ani rząd Tuska nie wystąpi wprost jako obrońca polskiej niezależności gospodarczej – woli dla bezpieczeństwa posługiwać się modernizacyjną nowomową – ani liberalni ekonomiści nie są w stanie wyartykułować całego swego programu.

Zresztą konstruktywne pomysły nie są ich mocną stroną. Trafnie punktują skłonność ministra Rostowskiego do kreatywnej księgowości, ale doraźnych recept na kryzys finansów przedstawiają niewiele. Co innego recepty długotrwałe – te jednak, niezależnie od ich społecznych kosztów (przesunięcie wieku emerytalnego), nie uratują Polski przed losem Grecji czy Węgier, jeśli teraz jest jej pisany. Wieczni recenzenci nie tylko nie umieją ocenić, do jakiego stopnia Tusk winien zaryzykować, ale nie pokazują punktów, w których należałoby ryzyko ponieść. Mówią, że pieniądze są marnowane, ale za rzadko pokazują, jak temu zapobiec.

[srodtytul]Język KPN pozostanie[/srodtytul]

Balcerowicz, Rybiński, najwcześniejszy buntownik Stanisław Gomułka czy liderzy Centrum im. Adama Smitha – mimo wszystko chwała im za to, że nie ulegli szantażowi polityki bezalternatywnej, że nie usłuchali przestróg, aby milczeć z godnością, bo za rogiem czai się Kaczyński. Nawet jeśli na ich przekonania nakładają się interesy wpływowych grup biznesowych, także tych zagranicznych, to jako strażnicy liberalnego świętego ognia czasem pilnują, aby ten rząd nie stał się zakładnikiem samego tylko interesu politycznego.

Ale profesorowie skuteczną opozycją chyba nie będą. Nie tylko w następstwie żywotności polaryzacji PO – PiS, która choć pogmatwana i teatralna, także wyraża jakieś realne spory. W sprawie modelu polityki rozwoju regionalnego pragmatyk Boni bliższy jest w swojej gotowości wspierania metropolitalnych ośrodków „doktrynerowi” Balcerowiczowi niż opozycji.

Z kolei skoncentrowani na gospodarce ekonomiści na problemy zbyt słabego, nieefektywnego państwa patrzą identycznie jak PO – zauważają je za rzadko.

Jest coś jeszcze. Dla jednych Polska jest krajem mimo wszystko wybujałego indywidualizmu z przyjaznym biznesowi systemem podatkowym. Dla innych – krajem rozrośniętego ustawodawstwa socjalnego i szalejącej redystrybucji. Której interpretacji by nie przyjąć, wokół tego modelu ukształtował się – z jego wszystkimi ułomnościami – realny kompromis społeczny. Donald Tusk rzadko go podważa, ogranicza się do kosmetyki wspieranej teatrem, którego zasady pojął lepiej niż inni. Profesorowie chcieliby go podważyć publicystycznym językiem. Mogą się za to doczekać braw na Facebooku, ale nie premii w postaci realnego społecznego ruchu.

Gdyby jakiś kataklizm zburzył ten kompromis, profitentem będzie już raczej lider umiejący przemawiać o gospodarce mniej lub bardziej KPN-owskim językiem. Jeszcze Kaczyński? Ktoś nowy? W stylu Palikota? Co nie znaczy, że prowadzący politykę KPN.

Byłoby dobrze, gdyby niezależnie od retoryki ktoś taki wziął sobie za doradcę na przykład profesora Rybińskiego. Bardziej pragmatycznego niż Balcerowicz – nie kwestionował on wszak nawet transakcji między PKO BP i WBK. Tylko czy taki w przyszłości jeszcze bardziej „spragmatyzowany” Rybiński nie poszedłby szlakami przetartymi przez Tuska, Boniego, Bieleckiego? Tu jest Polska, na której wszelkie doktryny łamały sobie zęby.

Wojna ekonomistów z rządem – to hasło od miesięcy popularyzują media. Język tej wojny zaczyna się nawet zaostrzać.

Lider Centrum im. Adama Smitha Robert Gwiazdowski nie tylko przypuścił fundamentalny atak na rząd Tuska, jako zdradzający wszelkie kanony wolnorynkowej polityki, ale też chwali się związkami z Leszkiem Balcerowiczem. A ponieważ centrum zawsze było polityczne w duchu kontestacji (co nie znaczy związane z jakąkolwiek partią) oznacza to trochę symboliczne zerwanie byłego wicepremiera z mainstreamem.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Pietryga: Polska skręca na prawo. Czy Donald Tusk popełnił strategiczny błąd?
Opinie polityczno - społeczne
Pięć najważniejszych wniosków po I turze, którą wygrali Kaczyński i Tusk
Opinie polityczno - społeczne
Marek Cichocki: Kluczowa dla Polski jest zdolność budowania relacji z USA
Opinie polityczno - społeczne
Hity i kity kampanii. Długa i o niczym, ale obfitująca w debaty
felietony
Estera Flieger: Akcja Demokracja na opak