Zdzisław Krasnodębski nie jest zadowolony z narodu polskiego, jego kadry kierowniczej i elit intelektualnych. Daje temu wyraz w opublikowanym w „Rzeczpospolitej” artykule [link=http://www.rp.pl/artykul/588382.html" "target=_blank]„2011. Początek nowej epoki”[/link] (4.01.2011). „Nikt z odpowiedzialnych za bezpieczeństwo prezydenta i państwa nie palnął sobie w łeb (po 10 kwietnia ub.r. – P.W.), jak by to uczynił oficer pokroju tych, którzy spoczywają w Katyniu (...)”. „Elity kulturowe popadną w paroksyzm bezkrytycznego rusofilstwa” – napisał Krasnodębski.
I dalej: „Polacy nie mają złudzeń co do jakości rządów Platformy, ale też zupełnie im to wystarcza”. Cechuje ich „całkowita postkolonialna inercja polityczna (…) abdykacja jako suwerena Rzeczypospolitej”. „Jeśli po katastrofie smoleńskiej nic się nie stało, to trudno sobie wyobrazić, co mogłoby pobudzić Polaków, i to nie do płaczu, ale do czynu”. Bowiem „naród mający poczucie godności powinien po 10 kwietnia przytłaczającą większością odesłać ten rząd w polityczny niebyt, a premiera postawić przed Trybunałem Stanu”.
[srodtytul]Naród na złej drodze[/srodtytul]
Gdyby zakończyć lekturę artykułu Krasnodębskiego na zapoznaniu się z tytułem, można by oczekiwać, że autor ma dla czytelnika nieco lepsze wieści. Początek nowej epoki – to brzmi obiecująco. Nic z tych rzeczy. Będzie to początek, ale czegoś równie złego jak to, co się przydarzyło Polsce w roku 2010, a w istocie co trwało w ciągu całego istnienia III Rzeczypospolitej (wyłączając, rzecz jasna, lata 2005 – 2007): „Coraz wyraźniej widać bowiem, że wraz ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego skończył się projekt budowy silnej Rzeczypospolitej (…). Pod koniec dekady Polacy uznali, że status peryferyjnego kraju Zachodu zupełnie ich zadowala (…). W roku 2010 okazało się, że pozostanie peryferiami Zachodu oznacza także zgodę na to, by Wschód pojawił się nad Wisłą, a w roku 2011 będzie go jeszcze więcej – w Polsce i w nas samych”.
Filozof społeczny i publicysta, którym jest Zdzisław Krasnodębski, ma oczywiście prawo do dziejowego pesymizmu; może nawet obowiązek przestrzegać naród, że wszedł na złą drogę. W tych przestrogach może posuwać się nawet do przesady, bijąc na wszelki wypadek w największe dzwony. Nie on pierwszy i zapewne nie ostatni przyjmuje taką postawę. Ale dobrze by było, gdyby powiedział zarazem, co w takiej sytuacji robić, jaki kierunek obrać.