Zaremba: kto wymyślił konwencję chicagowską

Dziś wygląda na to, że konwencję chicagowską wymyślił nam Aleksiej Morozow z MAK. Podrzucił ją przez telefon pułkownikowi Klichowi, a ten Donaldowi Tuskowi – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 17.01.2011 21:24

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Nie poddajmy się szaleństwu" – przestrzega w poniedziałkowej "Gazecie Wyborczej" Paweł Wroński. W jakiej sprawie grozi nam szaleństwo? Naturalnie w smoleńskiej.

Gdy się w przestrogi publicysty wczytamy, dowiemy się, że nawet komisja statecznego ministra Jerzego Millera może – teoretycznie – w to szaleństwo popaść. "O ile tylko wejdzie w logikę: "czyje na wierzchu" i "bronimy naszych"". Już dziś ulegają jej jakże liczni "politycy i publicyści", a "Wyborcza" studzi gorące głowy. I wytycza, jak zwykle, granice. Między tym, co jeszcze nie jest szaleńcze, a tym, co już jest.

[srodtytul]Inny scenariusz [/srodtytul]

Nie wiemy tego wszakże do końca. Czy ulega szaleństwu na przykład polityk PJN Paweł Kowal, który zażądał niedawno zbadania, w jakich okolicznościach premier Donald Tusk podjął decyzję o zastosowaniu konwencji chicagowskiej zaraz po katastrofie. Z jakich ekspertyz prawnych korzystał, czyich rad słuchał? Co tak naprawdę wiedział, a czego nie. Między czym a czym wybierał? Taka wiedza nie jest prywatną własnością szefa rządu.

"Wyborcza" okoliczności tego zdarzenia nie zna, ale ma wyrobione zdanie. Nie wpływają na nie nowe fakty ani oceny. "Premier nie poszedł 10 kwietnia na wojnę prawną z Rosjanami. Może ocenił, że siłą im dowodów nie wydrze, że lepsza jest taktyka "po dobroci" wsparta razgaworami z naczalstwem" – napisała z kolei Ewa Milewicz w sobotniej "Gazecie Wyborczej". Po czym spytała "polityków i publicystów" atakujących Donalda Tuska za przyjęcie konwencji chicagowskiej, jak inaczej Polacy mieliby wejść w posiadanie ważnych dowodów. Na przykład nagrań kontrolerów ze smoleńskiej wieży.

W podobne tony uderzył w weekendowej "GW" także Witold Gadomski. Gdyby premierem był Jarosław Kaczyński, "eskalacja awantury z Rosjanami ani o centymetr nie przybliżyłaby nas do prawdy o rzeczywistych przyczynach tragedii, osłabiłaby pozycję Polski w stosunkach z innymi krajami i w niewielkim tylko stopniu zaszkodziłaby Rosji. Tusk wykazał się dużą zręcznością w zarządzaniu kryzysem po katastrofie, minimalizując jego koszty dla Polski".

Nie było innego scenariusza? Od strony prawnej podsuwa go nie pisowski radykał, ale znany adwokat Piotr Schramm (i to jego między innymi mam na myśli, pisząc o nowych wypowiedziach). Należało zaproponować Rosji jako podstawę badań nie konwencję chicagowską (dziś zastosowana w sposób wadliwy pozbawia nas prawa do odwołania), ale umowę polsko-rosyjską z 1993 roku. Umowę tę wskazywała skądinąd już dawno "Rzeczpospolita". Polemiści odpowiadali: a brak procedur w tej umowie? Nawet jeśli to problem (tu prawnicy się różnią), trzeba było – to słowa mecenasa Schramma – żądać od Moskwy ich szybkiego wynegocjowania. Temu służy precyzyjna, ale też asertywna dyplomacja. Dla eleganckiego sympatycznego adwokata to oczywistość. Ale dla steranych pracą dla państwa polityków partii rządzącej niekoniecznie.

Może Rosjanie, zgrzytając zębami, by się na zastosowanie tamtej umowy zgodzili – to nam, Polakom, sprzyjała wówczas atmosfera. Mielibyśmy wtedy naprawdę wspólną polsko-rosyjską komisję. I strona polska, oczywiście uzależniona od rosyjskich dowodów, mogłaby przynajmniej zablokować taki raport, który wskazywałby na pijanego generała jako źródło tragedii.

Albo by odmówili – bo chcieliby coś ukryć lub z czystego nawyku. W takim przypadku nie dostalibyśmy może nagrań, ale nasze protesty już na wiosnę, w innej atmosferze niż dzisiejsza, byłyby czytelne dla zagranicy. Taki raport, jaki powstał, może zostałby napisany, może nie. Jeśli tak, to bez udziału Polaków, co Rosjanom sprawiłoby trudność – i techniczną, i propagandową. A dziś w zagranicznych mediach pojawia się teza, że skoro Polska współpracowała, to jest współautorem ustaleń o pijanym generale. Znając Rosję i świat, można się było takiego obrotu spraw spodziewać.

[srodtytul]Atak szaleństwa [/srodtytul]

Nie wiem, jaki byłby finał dyplomatycznych starań, ale nie próbowano. A same próby dawałyby nam atuty, choćby wizerunkowe. Czy Tusk nie wiedział, że to możliwe? Nie znalazł się koło premiera łebski prawnik w typie Schramma? A może szef rządu uznał za ważniejsze – skądinąd w zgodzie z duchem komentarza Gadomskiego – relacje z Rosjanami?

I to możliwe, choć znając logikę naszego państwa, podejrzewam, że premier działał, nomen omen, jak dziecko we mgle. Co nie znaczy, że ta mgła nie uzupełniała się harmonijnie z jego polityką. W każdym razie dziś wygląda na to, że konwencję chicagowską wymyślił nam Aleksiej Morozow z MAK. Podrzucił ją przez telefon pułkownikowi Klichowi, a ten premierowi. I mamy teraz to, co mamy. Można co najwyżej za Kowalem i innymi politykami opozycji żądać od władz ujawnienia okoliczności podjęcia tej decyzji. Czyli pisać na Berdyczów, narażając się na wojownicze uwagi rzecznika Pawła Grasia o małości opozycji i jej nienawiści wobec rządu.

Ustalmy to wszystko najpierw, a potem bądźmy pewni swoich racji. W innych kwestiach także. Niedawno Ewa Milewicz, uznając próbę lądowania w Smoleńsku 10 kwietnia za bubel roku 2010, komentowała: "Ze stenogramów, tych opublikowanych, częściowo nieczytelnych, z publikowanych regulaminów specpułku, z wypowiedzi pilotów można wysnuć jeden wniosek: Tu-154M spadł, bo za bardzo chciał wylądować". Dziś do tej deklaracji trzeba się odnieść ostrożniej, choćby z powodu odcyfrowanej wypowiedzi kapitana Protasiuka: "Odchodzimy na drugi krąg". Może było tak, może inaczej. No ale nawoływanie "Wyborczej" do ostrożności w pewnych sądach, to ostry atak szaleństwa.

Nie poddajmy się szaleństwu" – przestrzega w poniedziałkowej "Gazecie Wyborczej" Paweł Wroński. W jakiej sprawie grozi nam szaleństwo? Naturalnie w smoleńskiej.

Gdy się w przestrogi publicysty wczytamy, dowiemy się, że nawet komisja statecznego ministra Jerzego Millera może – teoretycznie – w to szaleństwo popaść. "O ile tylko wejdzie w logikę: "czyje na wierzchu" i "bronimy naszych"". Już dziś ulegają jej jakże liczni "politycy i publicyści", a "Wyborcza" studzi gorące głowy. I wytycza, jak zwykle, granice. Między tym, co jeszcze nie jest szaleńcze, a tym, co już jest.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?