Częste ostatnio narzekanie na antypolonizm (np. Pawła Lisickiego w „Rzeczpospolitej") jest skutkiem niedokończonego, zahamowanego (m.in. wskutek wejścia do UE, rozmaitych regulacji prawnych czy inwazji popkultury) procesu polonizacji i niedojrzałości polskości wielu polskich obywateli. 30 – 40 lat bytu w nowym kształcie narodowym, jeśli przyjmiemy tezę Bartłomieja Sienkiewicza, to za krótko. Pełna polonizacja i osiągnięcie właściwego poziomu poczucia godności narodowej pozwoliłyby po prostu na zignorowanie rozmaitych wyskoków antypolskich, takich jak te Jana Tomasza Grossa czy Kutza i Ruchu Autonomii Śląska, jako marginalnych i nieistotnych, lub na jednomyślne, zdecydowane przeciwdziałanie. Doszło jednak do tego, że rozwój polskości w kulturze został zablokowany. Zostały także zablokowane eksport i ekspansja polskości, polskiej marki za granicę wskutek zagranicznej polityki potakiwania i zgody na: „Polacy, siedźcie cicho", charakterystycznych dla polityki Platformy, oraz przez propagandę pogardy i pedagogikę winy i wstydu forsowanych przez środowiska Unii Wyborczej czy postkomunistów. Tego typu środowiska o osłabionym lub nieobecnym poczuciu godności narodowej, przy zablokowanych kanałach zewnętrznej ekspansji, zwracają się w akcie autoagresji przeciwko cechom polskości, podobnie jak w organizmie dochodzi – wskutek zaburzenia procesów immunologicznych – do atakowania wewnętrznych organów przez własny system immunologiczny. Do tego dochodzi znany mechanizm eksportu antypolonizmu za granicę i ponownego importu do kraju, jak w przypadku Znaku i Jana Tomasza Grossa, ze stempelkiem haseł europejskości i tolerancji. Na pochyłe drzewo każda koza wskoczy.

—Zbigniew Jakowczyk, Gdańsk

 

Korespondencję opatrzoną imieniem, nazwiskiem i adresem prosimy kierować pod adresem redakcji z dopiskiem „Listy" lub e-mailem: listy@rzeczpospolita.pl