Lichocka: prawo do żałoby 10 kwietni

Niech ci, którzy chcą być 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu czy na placu Zamkowym, mogą tam pójść bez poczucia, że są za to obrażani. Nie obrzucajcie ich inwektywami – apeluje publicystka

Aktualizacja: 05.04.2011 20:02 Publikacja: 05.04.2011 19:57

Joanna Lichocka

Joanna Lichocka

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

"Od kilku lat czuję się jak w stanie wojennym – dwie różne Polski, dwa obiegi, dwa kanały kolportażu" – te słowa internauty o nicku Jancz wpisane pod jednym z tekstów zamieszczonych w sieci na temat żałoby po katastrofie smoleńskiej zwięźle opisują stan ducha całkiem sporej liczby Polaków. Sama jestem uczestnikiem i świadkiem rozwijania się swoistego drugiego obiegu.

Bez obciachu

W tym drugim obiegu żałoba nie jest obciachem, pytania o to, czy katastrofa smoleńska mogła być zamachem, nie są dowodem choroby umysłowej (choć nie oznaczają automatycznego przekonania, że tak właśnie było, jak chcieliby propagandowi prostaczkowie), a szacunek dla osób modlących się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie jest uczuciem zupełnie naturalnym (aczkolwiek niekoniecznie idącym w parze z chęcią zaangażowania się w wydarzenia wokół krzyża).

W tym drugim obiegu film Marii Dłużewskiej i mój "Mgła" zobaczyło już ponad 2,5 miliona osób. Często są to te same osoby, które obejrzały też "List z Polski" Mariusza Pillisa, a od niedawna oglądają "Krzyż" Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego oraz film Anity Gargas "10.04.10". Pokazy odbywają się niemal co dzień gdzieś w Polsce, zazwyczaj przy przepełnionych salach.

Często jest tak, że gdy w mieście czy miasteczku rządzi Platforma Obywatelska, to osoby zarządzające domami kultury, słyszą – tak jak w Chełmku – że stracą pracę, jeśli zgodzą się na pokaz. I się nań nie godzą. Wtedy zwykle znajduje się jednak ktoś, kto taki pokaz zrobi – ksiądz udostępni salę w domu parafialnym albo właściciel prywatnej szkoły salę gimnastyczną...

Liczba kłamstw

Są dwa obiegi – ten oficjalny, z rosyjskim filmem o "syndromie smoleńskim" emitowanym kilkakrotnie przez polską telewizję publiczną, z politykami Platformy Obywatelskiej krzyczącymi o nekrofilii i domagającymi się końca "tego pisowskiego cyrku" i mediami zachłystującymi się informacjami o generale Błasiku siedzącym za sterami samolotu, bezapelacyjnej winie pilotów i politycznym zawłaszczaniu tragedii przez oszalałych polityków (z PiS). Itp., itd. Wszystko przecież jest polityczne, podział wokół katastrofy smoleńskiej to gra partyjna, toczy się wszak nieustanna kampania wyborcza...

Nawet nie chce mi się opisywać tego pierwszego obiegu, doskonale go państwo znają, szkoda miejsca na kolejne cytaty, mniej lub bardziej wstrząsające, spod znaku prof. Magdaleny Środy czy pokraczności Stefana Niesiołowskiego.

Jedna z bliskich ofiar katastrofy, wdowa (z kręgu tych wyśmiewanych), powiedziała mi, że odmówiła udziału w tym, co się dzieje w owym pierwszym obiegu. Nie ogląda więc TVN 24 ani Polsatu, nie włącza już "Wiadomości" w TVP 1 ani żadnych innych serwisów informacyjnych. – Niekiedy włączę na chwilę, by zobaczyć, w którą stronę idzie propaganda – mówi. I dodaje:

– Zaskakuje czasem jakość kłamstw, nie ich liczba.

Przemoc medialna

Tę postawę można zrozumieć. Jeżdżąc po Polsce z pokazami filmu "Mgła", spotykam mnóstwo ludzi, którzy robią tak samo. Nie czytają "Gazety Wyborczej", nie oglądają TVN, nie słuchają Radia Zet. I nie jest to wybór "pisowski", "partyjny", tylko... etyczny.

Wystarczy bowiem wyjechać na kilka dni z kraju, by po powrocie, włączając pierwszą lepszą polską stację radiową, zderzyć się z czymś, co trzeba określić jako przemoc medialną. Niemal w każdym serwisie, komentarzu, żarciku między piosenkami pada kilka słów nacechowanych jednoznaczną niechęcią do wszystkiego, co może być choć podejrzane o "pisowskość" – a na to składają się nie kwestie związane z wyborami politycznymi czy gospodarczymi, ale między innymi pozytywna pamięć o Lechu i Marii Kaczyńskich, domaganie się działań na rzecz zabezpieczenia dowodów w śledztwie w sprawie katastrofy, szacunek dla "pisowskich", czyli nieplatformeskich czy lewicowych członków rodzin ofiar itp.

Ludzie, którzy nie zgadzają się z oficjalnym przekazem, są obywatelami drugiej kategorii, ciężkim, niepotrzebnym balastem, z którym nie wiadomo, co zrobić. I nikt tego nie próbuje nawet ukrywać. Wszystkie niemal media elektroniczne i znaczna część papierowych są przeciw nim – ich sposobowi myślenia, ich wrażliwości niepozwalającej na szarganie pamięci ofiar, ich sposobowi mówienia o Polsce i miłości ojczyzny.

10 kwietnia część z nich pewnie będzie chciała przyjechać do Warszawy, na Krakowskie Przedmieście, zapalić znicze i porozmawiać o Polsce z takimi jak oni. Tak jak rok temu będą chcieli mówić to, co myślą, a myślą przecież – z punktu widzenia postkomunistycznych lub jak kto woli postkolonialnych sfer – rzeczy straszne. I na tym właśnie polega problem groźny dla elity rządzącej krajem. Walka z żałobą, zakłócanie jej, wyśmiewanie to działanie czysto polityczne, mające ochronić obecnie rządzących, lecz niemające nic wspólnego z etyką. Najczęściej po prostu z nią sprzeczne. To dlatego scena z wyrzucaniem płonących zniczy przez straż miejską wzbudziła takie poruszenie, a strażnicy spotkali się z takimi głosami oburzenia w swej sferze prywatnej, że na tyle, na ile mogli, zaprotestowali przeciw uczestniczeniu w operacji gaszenia pamięci.

Racjonalizm strachu

Strach przed pamięcią jest jednak racjonalny. Nie ma się co dziwić ministrowi Sławomirowi Nowakowi, że ma nadzieję, iż 10 kwietnia zakończy się żałoba. Prezydencki minister, który nawet na tegoroczny Bal Dziennikarzy przyszedł ubrany od stóp do głów na czarno, też pewnie chciałby już odetchnąć.

Ile można znosić te comiesięczne marsze na Krakowskim Przedmieściu? A pytania o sposób przejęcia władzy w dniu katastrofy przez marszałka Komorowskiego? Co z tego, że niezadawane przez większość dziennikarzy, skoro wciąż jakoś brzmiące? Ile jeszcze politycy Platformy będą musieli wyjaśniać, dlaczego Donald Tusk tak ochoczo zgodził się na rozdzielenie wizyt w Katyniu i przystał na udział w uroczystościach z premierem Rosji zamiast z prezydentem Polski? Jak wytłumaczyć grę współbrzmiącą tymi samymi tonami polskiego MSZ i rosyjskiej ambasady w Warszawie? Ile można tolerować uwagi w Internecie o pamiętnym uścisku Tuska i Putina nad szczątkami samolotu? Ile w końcu jeszcze rząd wytrzyma pytań o odpowiedzialność za zabezpieczenie wizyty prezydenta? A ile jeszcze czasu Polacy będą sprawiali wrażenie, że "kupują" to, co choćby jest napisane w raporcie Biura Ochrony Rządu, że 10 kwietnia wszystko było OK i BOR nie ma sobie nic do zarzucenia? (sic!).

Strach przed pamięcią, przed niewinnymi tak naprawdę demonstracjami, przed Polakami, którzy chcą pamiętać i chcą o tym, co czują, mówić, doprawdy jest uzasadniony.

Nie da się zakrzyczeć

"Apelujemy do członków parlamentu, funkcjonariuszy państwowych, przywódców politycznych, redakcji mediów o umiar i rzeczowość w wypowiedziach publicznych i o okazywanie szacunku dla tych, których poglądy są odmienne" – napisali niedawno sygnatariusze Zmowy Obywatelskiej. I choć podpisującym się pod tym listem zapewne nie chodziło o zaapelowanie o szacunek dla na przykład osób modlących się na Krakowskim Przedmieściu (choć być może o nich także), warto dokładnie to zdanie powtórzyć.

Uszanujcie nas tego dnia. Są różne sposoby obchodzenia tej rocznicy, tak jak są dwie Polski, dwa różne obiegi, dwie różne pamięci, jak niegdyś, "jak w stanie wojennym", jak napisał "Jancz". I uszanujmy wybór tych, którzy chcą wziąć udział w jednych czy drugich uroczystościach albo nie chcą brać udziału w żadnych.

Niech ci, którzy chcą być na Krakowskim Przedmieściu czy na placu Zamkowym, mogą tam pójść bez poczucia, że są za to obrażani. Nie obrzucajcie ich inwektywami, także tymi, które sami stworzyliście. Pozwólcie w spokoju i bez obaw wywiesić flagi z okien domów czy mieszkań, przywiązać biało-czerwone-czarne wstążki na antenach samochodów. Nie wyśmiewajcie tego.

W dobrze pojętym interesie społecznym. Ale także dlatego, by ta żałoba faktycznie mogła kiedyś się zakończyć, potrzebny jest szacunek dla tych ludzi i samej żałoby.

Ale też zrozumienie, że Polacy przychodzący na Krakowskie Przedmieście nie są obywatelami drugiej kategorii. Ich prawo do wyrażania poglądów, uczuć i wyznania są fundamentalne dla demokracji i wolności. A także – last but not least – zbyt dużo już ich jest, by dało się ich zakrzyczeć.

Autorka jest dziennikarką telewizyjną i prasową. Była związana m.in. z "Życiem", "Ozonem", "Dziennikiem". W latach 2006 – 2009 była publicystką "Rzeczpospolitej". Pracowała w TV Puls oraz w TVP 1 i TVP Info, gdzie prowadziła program "Forum". Jest współautorką filmu "Mgła" oraz książki o tym samym tytule

"Od kilku lat czuję się jak w stanie wojennym – dwie różne Polski, dwa obiegi, dwa kanały kolportażu" – te słowa internauty o nicku Jancz wpisane pod jednym z tekstów zamieszczonych w sieci na temat żałoby po katastrofie smoleńskiej zwięźle opisują stan ducha całkiem sporej liczby Polaków. Sama jestem uczestnikiem i świadkiem rozwijania się swoistego drugiego obiegu.

Bez obciachu

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: PiS znowu wygra? Od Donalda Tuska i sił proeuropejskich należy wymagać więcej
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Nowy wielkomiejski fetysz. Jak „Chłopki” stały się modnym gadżetem
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Czarnecki: Z list KO i PiS bije bolesna prawda o Parlamencie Europejskim
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Haszczyński: Bombowe groźby Joe Bidena. Dlaczego USA zmieniają podejście do Izraela?
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Kto nie z nami, ten z Putinem? Radosław Sikorski sięga po populizm i demagogię