Reklama
Rozwiń

Trzeci sezon „Squid Game”. Był szok i rewolucja, została miła zabawka

Trzeci sezon „Squid Game” po prostu się nie udał. Świetny scenariusz z pierwszego sezonu zamienił się w swoją własną karykaturę.

Publikacja: 11.07.2025 10:30

Trzeci sezon „Squid Game”. Był szok i rewolucja, została miła zabawka

Foto: mat.pras.

Wchodząc w rolę adwokata diabła, można szukać pokrętnego tłumaczenia, że tak naprawdę sezon trzeci „Squid Game” jest grą z metanarracją. Że miał być zabawą z widzami, miał zagrać na ich oczekiwaniach. Chcieliście gry, to ją macie, bo wy też jesteście uczestnikami. Byłaby to jednak nadinterpretacja, bo nic na to nawet nie wskazuje.

Pierwszy mój niepokój, w którą stronę idzie ta koreańska historia, zasiała w moim sercu informacja, że powstaje teleturniej Netfliksa inspirowany „SG”. Ale dopiero gdy jedna z sieci fast foodów wypuściła inspirowane serialem zestawy potraw, stało się jasne, że serię spotkał los Che Guevary. Rewolucja, która stała się gadżetem w świecie pieniądza.

Co tu się tak właściwie stało? Nie da się opowiedzieć o „Squid Game”, ocenić jego wymiaru społecznego i kulturowego oraz rewolucji (czy raczej regresu), jaka miała miejsce, bez zdradzenia całości fabuły wszystkich trzech sezonów. Lojalnie ostrzegam zatem, że zdradzam wszystkie najważniejsze wydarzenia i zwroty akcji.

Czytaj więcej

Pozorna wolność Zachodu

Co było najważniejsze w pierwszym sezonie „Squid Game”? Serial Netfliksa szokował na każdym kroku

Kiedy w 2021 r. na Netfliksie wchodził pierwszy sezon serialu, okazał się powiewem świeżości. Brutalnym, surowym i bezkompromisowym koreańskim kinem. Otóż koncept jest tyleż prosty, co brutalny: 500 ludzi, którzy z jakiegoś powodu znaleźli się na marginesie, dostaje możliwość zdobycia niebotycznej fortuny poprzez udział w grze. Ta zaś jest tyleż prosta, co bezlitosna: przeżywają tylko ci, którzy są bezwzględni, bo gra okazuje się grą o śmierć i życie. W jej trakcie uczestnicy są zmuszeni do coraz trudniejszych wyborów, które wystawiają ich człowieczeństwo na próbę.

Reklama
Reklama

Pierwszy sezon, poza dobrze skrojoną, wstrząsającą rozrywką, był również, a może właśnie przede wszystkim, komentarzem społecznym. Przypominał w tym nagradzany film „Parasite” i podobnie jak on mógł być czytany na wielu poziomach, jako komentarz społeczny czy filozoficzny. Ale najważniejszym z nich była krytyka drapieżnego, darwinistycznego kapitalizmu w azjatyckim wydaniu. Jak daleko żądza pieniądza oddziałuje na człowieka? – pytali twórcy. I jakie są konsekwencje braku pieniędzy dla postaw ludzkich?

Pierwszy sezon szokował na każdym kroku: niewinne z pozoru gry szybko okazywały się sadystyczną rozgrywką, gdzie nie wybacza się żadnego błędu. Te „zabawy” stawiały przed graczami dziesiątki wyborów. Były to wybory kontekstowe, wynikające ze struktury rozgrywki, ale były też wybory moralne, stanowiące metaforę ludzkiego życia i niesprawiedliwości tego świata. Całość wspierały świetnie napisane postacie drugo- i trzecioplanowe, nieoczywiste typy ludzkie, w tym zupełnie niezwykła rola gracza nr 001. W pierwszym sezonie grę wygrywał Seong Gi-hun o numerze 456. Do samego końca gracz ten był stawiany w sytuacjach trudnych, nieoczywistych, a przez to też przejmujących. Wyraźna była też jego przemiana.

W drugim sezonie mimo olbrzymich pieniędzy nie może pogodzić się z losem. Żyje, a raczej wegetuje z jednym marzeniem: zniszczenia gry. W końcu udaje mu się to, chociaż z oporami, i ponownie wraca, by rozegrać partię. Początkowo wydaje się, że drugi sezon dąży do faktycznego rozwiązania sprawy. Otóż gracz 456 trafia ponownie na wyspę, ale z silnym postanowieniem, że doprowadzi do rebelii. Powodów do przypuszczeń, że dojdzie do rozbicia gry, jest wiele. Poza 456, który chce wzniecić bunt, na wyspę zmierza również komisarz policji Hwang Jun-ho, brat Lidera gry, a także jedna ze strażniczek, Kang No-eul, która chce uratować jednego z uczestników. Wydaje się, że przesilenie wisi więc w powietrzu.

Takie przeświadczenie można było żywić aż do końca drugiego sezonu. Na terenie obiektu wybuchała rewolta, której przewodził gracz 456. Po początkowych sukcesach okazywało się jednak, że rewolucja została zdławiona, a sam główny bohater pokonany w konfrontacji z siłami organizatorów. W takich oto okolicznościach na scenę wkracza sezon trzeci, który w rzeczywistości wydaje się być po prostu drugą połową sezonu drugiego. I w tym momencie następuje wielkie rozczarowanie.

Czytaj więcej

Hotel w Albanii jak z serialu „Squid Game”. Projekt pracowni słynnego architekta

Absurd, przewidywalność, masa nielogiczności. Pod koniec „Squid Game” coraz bardziej stacza się w nieporozumienie

Wszystko, co było dobre w pierwszym sezonie, a co jeszcze udało się zrobić w drugim, chociaż i tam były pewne problemy, zostało zniszczone. Nagle wyparowała głębia, bohaterowie stali się jednowymiarowi, w tym główny 456, który przerodził się z buntownika w pokornego bohatera, który zachowuje się niczym święty. Przy czym wybory, przed którymi jest stawiany, nie mają już tej stawki co wcześniej. Szybko bowiem scenarzyści pozbyli się z horyzontu wydarzeń wszystkich tych postaci, które budowały głębię. Znika fantastyczny skądinąd duet syna ze starszą matką, znika transseksualna żołnierka, znika wreszcie ciężarna graczka 222. Co gorsza, wcześniej zostają wyeliminowani również najlepiej zbudowani antagoniści w grupie, z irytującym, ale dobrze napisanym raperem Thanosem.

Reklama
Reklama

Absurd i przewidywalność ścigają się ze sobą. Gry, w których biorą udział ocalali, są coraz bardziej dosłowne, zostają pozbawione głębi i metafor; mają w otwarty sposób pokazać: „zobaczycie, jak zrobimy z ludzi bestie”. Widz przeczuwa, co się wydarzy i ani poród podczas jednej z rozgrywek, ani dramatyczny wybór matki i syna nie robią już takiego wrażenia. Wszystko jest bowiem niezwykle spłycone.

Koniec serialu coraz bardziej stacza się w nieporozumienie. Gracz nr 456, wpierw opętany irracjonalną żądzą mordu, przemienia się potem w dobrego samarytanina. I tak jego ostateczny wybór jest pokazaniem triumfu nad grą i Liderem oraz całym systemem. Ale sam w sobie jest podyktowany logiką, ale droga do niego nie jest już taka oczywista, a przede wszystkim aż tak emocjonująca. Bowiem w finałowej grze przeciwko graczowi 456 pojawiają się wcześniej nieznani zawodnicy, którzy są już jednoznacznie źli. Konfrontacja z finału „Squid Game 3” przypomina nawet nie komiks, a bajkę z prostym, jednoznacznym podziałem na dobro i zło.

Do tego można się pastwić nad całą masą nielogiczności i dziur fabularnych, jakie pojawiają się w ostatnich odcinkach: czas biegnie nierównomiernie, a w kluczowych miejscach obiektu nie ma czujników dymu.

Czytaj więcej

„Rozdzielenie”: Najbardziej filozoficzny serial wśród streamingowej rozrywki

„Squid Game” stał się przykładem tego, co sam krytykował. Krytyka kapitalizmu została przez kapitalizm kupiona

Ostatecznie wszystko nie wybrzmiewa tak, jak trzeba, mimo że Seong Gi-hun poświęca się, ratuje dziecko i sam umiera. Problem w tym, że nie ma żadnego ciągu dalszego. Ścigający Lidera brat jest bezradny, uciekinierka z Korei Północnej ratuje się z wyspy, VIP-y odlatują. Ale nie ma żadnego wyjaśnienia, jakie były okoliczności powstania gry, co doprowadziło Lidera do tego, że nim został. Na sam koniec zaś wszystko kończy się jakimś połowicznym happy endem, z dołożoną sceną końcową stanowiącą otwarcie amerykańskiej franczyzy serialu. I w tym tkwi cały problem: trzeci sezon „SG” wyraźnie stał się produktem, miłą zabawką, której celem ma być rozrywka. Takim, który ma stać na półce i cieszyć przeciętnego widza. Dlatego, jak się zdaje, wybór graczy został dokonany tak, aby mógł on być superbohaterem bez skazy. Bo co, gdyby naprawdę było obnażone jego pełne człowieczeństwo? Gdyby wybory z ostatniej gry były bardziej dramatyczne i na planszy zostali 456, syn ze starą matką i kobieta z noworodkiem?

„Squid Game” stało się więc przykładem tego, co sam krytykował: drapieżnej komercjalizacji. Krytyka kapitalizmu została przez kapitalizm kupiona i przedstawiona jako atrakcyjny rekwizyt. A marka ma być maszynką do odcinania kuponów i produkcji kolejnych produktów franczyzy. Przemoc, która miała być metaforą, stała się głównym tematem.

Wchodząc w rolę adwokata diabła, można szukać pokrętnego tłumaczenia, że tak naprawdę sezon trzeci „Squid Game” jest grą z metanarracją. Że miał być zabawą z widzami, miał zagrać na ich oczekiwaniach. Chcieliście gry, to ją macie, bo wy też jesteście uczestnikami. Byłaby to jednak nadinterpretacja, bo nic na to nawet nie wskazuje.

Pierwszy mój niepokój, w którą stronę idzie ta koreańska historia, zasiała w moim sercu informacja, że powstaje teleturniej Netfliksa inspirowany „SG”. Ale dopiero gdy jedna z sieci fast foodów wypuściła inspirowane serialem zestawy potraw, stało się jasne, że serię spotkał los Che Guevary. Rewolucja, która stała się gadżetem w świecie pieniądza.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
Marchwicki nie był Wampirem z Zagłębia – przekonują i idą do Sądu Najwyższego
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Plus Minus
Jeszcze jedna adaptacja „Lalki”. Padnie pytanie o patriotyzm, nie o feminizm
Plus Minus
„Strefa gangsterów” – recenzja. Guy Ritchie narzuca serialowi wybuchowy rytm
Plus Minus
„Mesos”: Szare komórki ludzi pierwotnych
Plus Minus
Nie powstrzymasz zalewu turystów, to przynajmniej na nich zarób
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama