Piotr Semka o wizycie Eriki Seinbach w Polsce

„Nie zostałam wypędzona. Moja rodzina to uciekinierzy". Gdyby ta deklaracja Eriki Steinbach padła dekadę temu, mogłaby wiele zmienić w postrzeganiu jej osoby nad Wisłą – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 24.05.2011 19:28

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Erika Steinbach wróciła z Rumii do Niemiec. Obyło się bez większego skandalu. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Ekipie Donalda Tuska kamień spadł kamień z serca, bo jakiekolwiek zamieszanie związane z szefową Związku Wypędzonych zaburzyłby przygotowania do zbliżającej się 20. rocznicy podpisania traktatu polsko-niemieckiego.

Politycy niemieckiej CDU z zadowoleniem przyjęli brak większych demonstracji, choć przed wizytą pani Steinbach marszczyli brew, gotując się do obrony praw niemieckiego deputowanego do podróży do Polski. Odetchnęli też ci, Pomorzanie i Kaszubi, którzy nie mieli ochoty na nowe upokorzenia ze strony szefowej ziomkostw, tym razem na własnej ziemi. Jak mawia Lech Wałęsa – nic się nie stało, ale wyciągnijmy z tego wnioski.

Zalecana obojętność

Brak drastycznych emocji, jaki towarzyszył wizycie Eriki Steinbach, to efekt pewnego wyblaknięcia sporu, który przed dziesięciu laty zaskoczył i zaniepokoił Polaków. Steinbach już się nam opatrzyła. A poza tym, gdy odeszła z rady „Widocznego znaku", zmalała też nieco jej rola. Centrum przeciwko Wypędzeniom jest ciągle w powijakach i na razie nic nie wskazuje na to, aby ekspozycja była gotowa w ciągu najbliższych dwóch lat.

Polskie reakcje podzielić można na trzy grupy. „Gazeta Wyborcza" ogłosiła, że pewna starsza Niemka chce odwiedzić pewną miejscowość na Pomorzu i w związku z banalnością sytuacji dziwi ją „mobilizacja na Pomorzu" – zapowiedzi demonstracji i zamknięcia przed nią drzwi kościoła redemptorystów w Gdyni.

Zdziwienie „GW" podzieliła Kancelaria Prezydenta RP w osobie Tomasza Nałęcza. Doradca Bronisława Komorowskiego zaniepokoił się możliwością zamknięcia kościoła, w którym wisi tablica ku czci niemieckich ofiar z 1945 roku, przed gościem z Niemiec.

Andrzej Halicki, szef Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych przypomniał z kolei starą doktrynę Platformy – zarówno Steinbach, jak i ci, którzy przeciw niej demonstrują, są siebie warci. – Nie reaguję w sposób ostry, bo wiem, że (spór związany z wizytą Steinbach – red.) dotyczy zupełnie marginalnych grup po jednej i drugiej stronie – mówił Halicki w TVN.

Opanowaniem zaskoczyło z kolei PiS, które ustami senator Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk apelowało o zignorowania córki żołnierza wojsk okupacyjnych. Oświadczenia potępiające wizytę Steinbach w Rumi wydało Stowarzyszenie Gdynian Wysiedlonych. Krótkie pikiety przed konsulatem RFN zorganizowała Liga Obrony Suwerenności, demonstrował też były radny w sejmiku i działacz PiS Waldemar Bonkowski.

Nerwowe telefony

Dla odmiany do wizyty niezwykle serio podeszli zarówno politycy CDU, którzy patronują „wypędzonym", przedstawiciele mniejszości niemieckiej w Gdańsku jak i niemieccy dyplomaci.

Redemptorysta ojciec Marek Mirus, proboszcz gdyńskiej Parafii Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i św. Piotra Rybaka, gdzie znajduje się tablica ku czci ofiar zatopionych w 1945 roku niemieckich statków z uchodźcami, wyraził zdumienie formą zapowiedzi wizyty Steinabch w jego kościele. „Zadzwonił do mnie działacz mniejszości (niemieckiej – red.) i oznajmił, że w takim i takim terminie przyjdzie delegacja i złoży wieńce. Atakował mnie z góry, że ma być i już. I wtedy może w chwili emocji odparłem, ze to niemożliwe".

Lokalna „Gazeta Wyborcza", z której pochodzi ten cytat, dodaje, że gdyńscy „redemptoryści zmienili zdanie, gdy konsul Niemiec interweniował u metropolity gdańskiego".

„Sztucznie podsycane oburzenie w Polsce wokół planowanej wizyty szefowej Związku Wypędzonych (BdV) Eriki Steinbach w Trójmieście jest nieodpowiednie" – pouczył Polaków poseł CDU Klaus Braehmig, szef grupy parlamentarnej ds. wypędzonych, wysiedleńców i mniejszości niemieckiej. „To prawicowe populistyczne środowiska w Polsce chcą wykorzystać wizytę posłanki do Bundestagu do celów kampanii wyborczej i znów próbują – tak jak to miało miejsce niedawno na Śląsku – podsycać nastroje przeciwko niemieckiej mniejszości" – ocenił. Jednocześnie chadecki deputowany pochwalił „umiarkowane polskie głosy, m.in. z otoczenia prezydenta Bronisława Komorowskiego, które absolutnie nie są zgorszone tym, że pani Steinbach chciała odwiedzić Kościół Ludzi Morza w Gdyni".

Krzyż na drogę dał też pani Erice wielkonakładowy „Welt am Sonntag", publikując z nią wywiad, w którym kurtuazyjnie wyraziła ona podziw dla Polaków za ich „wiarę w siebie".

Jak się więc okazało, wizyta, którą w Polsce obóz prorządowy obsypał zaklęciami, aby nie traktować jej zbyt serio – po stronie CDU i niemieckiej dyplomacji traktowana była niezwykle poważnie.

Triumf bez smaku

Długo oczekiwany triumf często słabo jednak smakuje. Erika Steinbach buńczucznie zapowiadała swoją wizytę w Rumi już w trakcie debaty w „Rzeczpospolitej" w 2003 roku. Jak można podejrzewać, wpierw na przeszkodzie stanęła ostrość skandalu, jaki wywołała szefowa ziomkostw, potem realna obawa, że rząd Jarosława Kaczyńskiego uzna ją za persona non grata i po prostu nie wpuści do Polski, a jeszcze później być może sugestia rządu Angeli Merkel, aby nie narażała na szwank „resetu" relacji Warszawa – Berlin pod rządami Donalda Tuska.

Brak drastycznych emocji, jaki towarzyszył wizycie szefowej Związku Wypędzonych to efekt wyblaknięcia sporu, który przed dziesięciu laty zaskoczył i zaniepokoił Polaków

Teraz, gdy wzajemne spory wyciszono, Steinbach widać uznała, że może spełnić swój sen. Ale po latach ten wyjazd był wyraźnie urządzony na siłę. Jej opowieści o kobiecie z Rumi, która miała ją pamiętać z lat wojny i zapraszać listownie do odwiedzin miejsca urodzenia, nie sposób zweryfikować. Steinbach, która sugerowała, że jedzie się z nią spotkać – tuż przed podróżą przyznała, że owa kobieta już nie żyje. Obejrzenie domu rodzinnego to czysta demonstracja – co dwulatka mogła zapamiętać z kwaterunku w Rumi.

Co więc zostało? Za to, że Erika Steinbach złożyła kwiaty w miejscu masakry Polaków w Piaśnicy czy pod tablicą ofiar „Gustloffa", trudno ją krytykować. A co do spotkań z mniejszością niemiecką, to można się tylko dziwić, że gdańscy Niemcy szukają tak kontrowersyjnego rozmówcy. Jestem nawet gotów przyjąć, że szefowa BdV dziś więcej rozumie z traumy Polaków. Ale wszystko to przyszło za późno.

Otwarte drzwi

„Nie zostałam wypędzona. Moja rodzina to uciekinierzy". Gdyby ta deklaracja pani Steinbach padła dekadę temu, mogłaby wiele zmienić w postrzeganiu jej osoby nad Wisłą. Ale nie padła. Wygłoszona w czasie wizyty Rumi nie wybrzmiała wystarczająco i nie zainteresowała nikogo. Sama Erika Steinbach, ale i wielu jej politycznych i medialnych sekundantów, wciąż nie chce zrozumieć, jak wiele złego zdziałała ona w dialogu polsko-niemieckim. I jak bardzo niestosowne były deklaracje polityków i dziennikarzy sypiących na zapas gromy na tych, który chcieli protestować przeciw wizycie szefowej BdV na terenach, które były okupowane przez wojska niemieckie.

Niedawno w Polsce odbywała się podobna wizyta. Były prezydent RFN Horst Köhler odwiedził podzamojski Skierbieszów, gdzie się urodził – w tym samym roku co Erika – jako syn niemieckich przesiedleńców z Besarabii. W oczach miejscowych chłopów byli oni osiedleńcami sprowadzanymi przez III Rzeszę. Ale Köhlera witano inaczej – bo pamiętano jego deklaracje na zjeździe ziomkostw w 2007 roku, że „nie czuje się wypędzonym". Co charakterystyczne, życzliwego przyjęcia Köhlera w Polsce nie musiały poprzedzać srogie głosy polityków CDU. Drzwi w Skierbieszowie nie musiały mu otwierać interwencyjne telefony niemieckich dyplomatów.

Raz jeszcze można spytać, skąd bierze się determinacja w obronie Eriki Steinbach ze strony niemieckiej CDU i części mediów za Odrą. I czy jest ona tego wysiłku warta? Bo składanie niechęci do niej tylko na karb polskiego nacjonalizmu pokazuje, że wielu Niemców nic nie zrozumiało z trwającego od ponad dekady sporu o Erikę Steinbach.

Erika Steinbach wróciła z Rumii do Niemiec. Obyło się bez większego skandalu. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Ekipie Donalda Tuska kamień spadł kamień z serca, bo jakiekolwiek zamieszanie związane z szefową Związku Wypędzonych zaburzyłby przygotowania do zbliżającej się 20. rocznicy podpisania traktatu polsko-niemieckiego.

Politycy niemieckiej CDU z zadowoleniem przyjęli brak większych demonstracji, choć przed wizytą pani Steinbach marszczyli brew, gotując się do obrony praw niemieckiego deputowanego do podróży do Polski. Odetchnęli też ci, Pomorzanie i Kaszubi, którzy nie mieli ochoty na nowe upokorzenia ze strony szefowej ziomkostw, tym razem na własnej ziemi. Jak mawia Lech Wałęsa – nic się nie stało, ale wyciągnijmy z tego wnioski.

Pozostało 91% artykułu
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml