Trybunał Konstytucyjny źle ocenił Kodeks Wyborczy

Zakaz billboardów i spotów był jedynym skutecznym sposobem na ucywilizowanie kampanii – pisze socjolog

Publikacja: 25.07.2011 01:26

Jacek Kucharczyk

Jacek Kucharczyk

Foto: Fotorzepa, Jarosław Brzeziński Jarosław Brzeziński

Red

Politycy PiS i kibicujący im prawicowi publicyści powitali wyrok Trybunału Konstytucyjnego jako zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego i porażkę PO. Jednak rezygnacja z dwudniowego głosowania w wyborach parlamentarnych oraz brak zakazu płatnych spotów i billboardów to przede wszystkim zła wiadomość dla obywateli, którzy nie będą mogli skorzystać z dwudniowego głosowania w wyborach do parlamentu i utracą szansę na bardziej merytoryczną debatę przedwyborczą.

Opór opozycji

Celem uchwalenia kodeksu wyborczego było zebranie w jednym akcie prawnym wszystkich przepisów, na podstawie których odbywają się w Polsce wybory i referenda, a zatem ujednolicenie i stabilizacja prawa wyborczego. Werdykt Trybunału Konstytucyjnego nie zanegował tego celu, a nawet go wzmocnił, rozwiewając wątpliwości co do szeregu rozwiązań prawnych wprowadzonych w kodeksie.

Osoby niepełnosprawne i w starszym wieku będą zatem mogły wyznaczyć pełnomocnika (np. członka rodziny) i oddać głos za jego pośrednictwem, a Polacy przebywający za granicą uzyskają prawo do głosowania korespondencyjnego (oba te rozwiązania kwestionowało PiS w swoim wniosku do TK). Możliwe będzie także głosowanie dwudniowe w wyborach samorządowych i europejskich.

Jest to szczególnie ważne wobec faktu, że w ostatnich wyborach do PE wzięła w Polsce udział niespełna jedna czwarta obywateli, a w Europie dyskutuje się nad wspólnymi zasadami przeprowadzania takich wyborów. Między innymi proponowane jest dwudniowe głosowanie jednocześnie we wszystkich krajach Unii. Werdykt Trybunału usuwa ewentualne wątpliwości co do przyjęcia takiego rozwiązania w Polsce. To dobrze, że nowe prawo wyborcze w Polsce będzie zawierać takie przyjazne dla wyborcy rozwiązania, o które od lat zabiegał, Instytut Spraw Publicznych i inne organizacje pozarządowe.

Trybunał uznał za zgodny z ustawą zasadniczą sposób wprowadzenia do kodeksu jednomandatowych okręgów wyborczych do Senatu. Wprowadzając taką poprawkę do przygotowanego przez Sejm kodeksu, senatorowie wypełnili jedną z najstarszych obietnic wyborczych PO, dotyczącą wprowadzenia w Polsce jednomandatowych okręgów wyborczych. PO może teraz mówić swoim zwolennikom, że zrobiła w tej sprawie tyle, ile jest możliwe w ramach obecnej konstytucji. Wprowadzenie JOW w wyborach do Sejmu wymagałoby zmiany konstytucji, a PO takiej większości w Sejmie nie miała.

Podobnie jest z zakazem billboardów, którego wprowadzenie w kodeksie miało być namiastką obiecywanego od zawsze przez PO zlikwidowania publicznego finansowania partii politycznych. W tej kadencji PO próbowała przeforsować najpierw likwidację, a potem ograniczenie finansowania działalności partii z publicznych środków, ale opór opozycji oraz koalicjanta to uniemożliwił. Teraz werdykt TK unieważnił wprowadzony do kodeksu zakaz spotów i billboardów. Celem zakazu miało być zmuszenie partii do sensowniejszego wykorzystania środków publicznych, np. na prace i debaty eksperckie, w ramach wyspecjalizowanych partyjnych think tanków.

Ostra amunicja

O ile pomysł likwidacji finansowania partii z budżetu uważam za populistyczny i szkodliwy dla jakości polskiej demokracji, o tyle zakaz billboardów i płatnych spotów był krokiem w dobrym kierunku. TK uznał to jednak za ograniczenie wolności wypowiedzi. Skutkiem będzie kolejna kampania jednozdaniowych obietnic i spotów, w których aktorzy udający zatroskanych obywateli opowiadają, jak im ciężko, a politycy ściskają rozkoszne maleństwa i opowiadają o świetlanej przyszłości, jaka nastąpi, kiedy obejmą/zachowają władzę.

Komentatorzy życia publicznego, którzy dziś się cieszą, że Trybunał przyznał rację PiS, nie powinni więc narzekać, jeśli kampania okaże się wątła programowo i dyrygowana przez spin doktorów oraz specjalistów od PR. Da to oczywiście temat do kolejnych wypracowań prawicowych publicystów na temat postpolityki oraz tego, że kiedyś (w starożytnej Grecji?) było lepiej, a teraz to tylko relatywizm, postmodernizm i czarny piar.

Będziemy mieć kampanię wyborczą, podczas której wszyscy strzelają ostrą amunicją i jednocześnie zapewniają o swoim umiłowaniu pokoju

Zakaz spotów i billboardów nie był oczywiście żadnym panaceum na słabości współczesnej demokracji, ale był to krok we właściwym kierunku i praktyczne rozwiązanie dające szanse na trochę bardziej merytoryczną kampanię.

Zakaz to także jedyny sposób na ucywilizowanie kampanii – dobrowolna rezygnacja przez Platformę z billboardów i spotów, do której wzywają dzisiaj politycy PiS, byłaby samobójcza w sytuacji, kiedy opozycja nie ma żadnych oporów co do stosowania tych narzędzi, co widzimy nawet teraz, jeszcze przed rozpoczęciem kampanii. To mniej więcej tak, jakby wzywać armię przeciwnika do rezygnacji z ostrej amunicji, kiedy się samemu używa kul dum-dum. Będziemy mieć zatem kampanię, w której wszyscy strzelają ostrą amunicją i jednocześnie zapewniają o swoim umiłowaniu pokoju, ale nie wszyscy będą w równym stopniu za ten stan rzeczy odpowiadać.

Zgoda TK na jednomandatowe okręgi wyborcze do Senatu, choć zgodna z oczekiwaniami PO, może się dla Platformy okazać pyrrusowym zwycięstwem. Zwiększa ona zapewne szanse inicjatywy Rafała Dudkiewicza oraz „wolnych elektronów" w typie senatora Stokłosy, którzy niewielką przewagą głosów zdobędą miejsce w Senacie. Możliwy jest więc Senat rozproszony, w którym poparcie poszczególnych senatorów trzeba będzie kupować, zaspokajając przy tym ich indywidualne interesy, nie zawsze w zgodzie z dobrem ogólnym. W amerykańskim Senacie jest to praktyka zwana „horse trading" i nie stanowi ona powodu do dumy amerykańskiej demokracji.

Jeśli – a wszystko na to wskazuje – po wyborach będzie nadal rządzić PO, politykom tej partii przyjdzie się zmagać z konsekwencjami ich „sukcesu". Mimo to PO może się pochwalić tym osiągnięciem wyborcom, a szczególnie tej ich części, która podziela wiarę w zbawienne skutki jednomandatowych okręgów wyborczych.

Zniechęcić wyborców PO

Analizując decyzję Trybunału, trudno mówić o zdecydowanym sukcesie którejś z partii – tej, która kodeks zaskarżyła, czy tej, która go broniła. Nieuprawniona wydaje się także krytyka posłów, którzy ten kodeks uchwalili. Niektórzy publicyści już stwierdzili, że kodeks to bubel prawny. Takie określenie wydaje się niesprawiedliwe, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Trybunał zakwestionował zaledwie dwie ze zmian przez niego wprowadzonych  (w tym jedną – dwudniowe głosowanie – połowicznie), a na 15 sędziów TK aż 9 zgłosiło zdanie odrębne.

Zakwestionowane przez TK przepisy były przedmiotem długotrwałej ożywionej debaty polityków i ekspertów, z których wielu ma wątpliwości co do uzasadnienia decyzji Trybunału. Produkt końcowy – nawet jeśli kontrowersyjny – jest wynikiem autentycznej debaty i politycznego kompromisu, który nikogo w pełni nie zadowala, ale też przynosi wiele pożytecznych rozwiązań, w szczególności związanych z ułatwieniami dla obywateli w udziale w wyborach. Nawet okrojony przez Trybunał kodeks systematyzuje polski system wyborczy, co było pierwotnym celem podjęcia nad nim prac.

Politycy PiS, którzy uczestniczyli w wielomiesięcznych pracach nad kodeksem, a potem uznali jego przepisy za sprzeczne z konstytucją, kierowali się nie tyle umiłowaniem prawa i zaufaniem do Trybunału, ile przekonaniem, że wszelkie ułatwienia w głosowaniu, które mogą zwiększyć frekwencję wyborczą, są niekorzystne dla tej partii. Jest to część bardziej ogólnej strategii PiS, polegającej nie tyle na poszerzeniu jej elektoratu, ile na zniechęceniu do udziału w wyborach zwolenników czy potencjalnych wyborców PO.

Tylko w ten sposób można wytłumaczyć, dlaczego PiS krytykuje np. głosowanie korespondencyjne, które ułatwi głosowanie Polakom przebywającym za granicą, skoro jeszcze w 2006 roku Jarosław Kaczyński obiecywał amerykańskiej Polonii wprowadzenie takiego rozwiązania.

Także obecna kampania spotowo-billboardowa PiS, prowadzona (jak zauważyli przedstawiciele Państwowej Komisji Wyborczej) z wyraźnym naruszeniem prawa wyborczego, nakierowana jest w dużej mierze na demobilizację wyborców PO, a nie na przeciągnięcie ich na swoją stronę. Tego typu działanie trudno pogodzić z roszczeniami tej partii do reprezentowania „głosu narodu" wobec „skorumpowanych elit politycznych". Populizm PiS odwołuje się więc w istocie do lęków i fobii pewnej części społeczeństwa i może odnieść sukces tylko wtedy, gdy większość Polaków uzna, że nie warto iść na wybory.

Autor jest socjologiem, prezesem Think Tanku Instytut Spraw Publicznych

Politycy PiS i kibicujący im prawicowi publicyści powitali wyrok Trybunału Konstytucyjnego jako zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego i porażkę PO. Jednak rezygnacja z dwudniowego głosowania w wyborach parlamentarnych oraz brak zakazu płatnych spotów i billboardów to przede wszystkim zła wiadomość dla obywateli, którzy nie będą mogli skorzystać z dwudniowego głosowania w wyborach do parlamentu i utracą szansę na bardziej merytoryczną debatę przedwyborczą.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?