Tak, mają państwo rację, poszło o to, że Beckhamów jest za dużo. Nawet nie to, że źle się prowadzą, biorą narkotyki czy zdradzają się w miejskich toaletach z przypadkowo napotkanymi homoseksualistami – takie ekstrawagancje świat wybaczyłby im bez zmrużenia oka, jak wybacza innym celebrytom. I nie to, że żerują na becikowym czy zasiłkach dla bezrobotnych. Ich jest po prostu chmara!

– Beckhamowie, tak samo jak mer Londynu Boris Johnson ze swą czwórką dzieci, mając tak wielkie rodziny, dają zły przykład. Ludzie walczą o zmniejszenie emisji dwutlenku węgla, a tu pojawia się kolejne dziecko i emisja rośnie o 100 procent – załamuje ręce nad skrajną nieodpowiedzialnością patologicznie wielodzietnych Simon Ross, szef organizacji zajmującej się kontrolą urodzin. Nasz bojownik dobrze wie, że jego propozycja, by ulgi podatkowe przysługiwały tylko na dwoje dzieci nic tu nie pomoże, w końcu kto bogatemu zabroni, ale może choć biedota ruszy do kiosków po kondomy?

Panu Rossowi temat ten jest bliski, w końcu to chyba on proponował, by zobowiązania bogatej północy wobec państw Trzeciego Świata w związku z emisją dwutlenku węgla spłacać prezerwatywami, ale nie wiedzieć czemu nie wzbudziło to powszechnego entuzjazmu w Afryce.

Głosy potępienia Beckhamów dobiegają też ze strony szefowej brytyjskich Zielonych Caroline Lucas, która przerażona tym, że na Ziemi żyje już 7 miliardów ludzi, wzywa do "szczerej dyskusji" nad naszym pędem do prokreacji. Znany autor filmów przyrodniczych David Attenborough żąda wprost zmniejszenia populacji naszego gatunku, a niechęć do rozmowy na ten temat nazywa "absurdalnym tabu".

Czytając to niejeden z państwa zastanowi się: kto zwariował, ja czy świat? I pomyśli z ulgą, jakie to dalekie od nas. Hm, czyżby? Obstawiam, że wkrótce i u nas siły postępu za dzieciorobów się wezmą. Na razie byłoby ciut niestosowne, ale niech no tylko skończy się kadencja pana prezydenta...