Publiczne spalenie świętej dla wszystkich chrześcijan Biblii przez Adama Darskiego posługującego się pseudonimem artystycznym Nergal jest zdaniem sędziego Krzysztofa Więckowskiego „swoistą formą sztuki". W ten sposób Polska stała się krajem podwójnej moralności w sferze publicznej. Bo jak to jest, że artysta – poeta Jarosław Marek Rymkiewicz – zostaje skazany za opinię, a choćby i prowokację, a Nergal – także ponoć artysta – uniewinniony po spaleniu Biblii, gdyż ten akt stanowił jedynie wyraz dopuszczalnej w sztuce swobody ekspresji twórczej? Artysta Rymkiewicz nie ma prawa ocenić, że redaktorzy dziennika Adama Michnika są „duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski" i „pragną, by Polacy przestali być Polakami", ale artysta Nergal bez skrępowania może już głosić, że „Kościół katolicki to zbrodnicza sekta".
Troskliwa ochrona poprawnych artystów
O granicach wolności artystycznej można debatować godzinami, ale w państwie prawa na jakieś rozwiązanie trzeba się zdecydować. Sędziowie wydający wyroki w imieniu Rzeczypospolitej powinni być konsekwentni. Jeśli artystom wolno więcej i odstępujemy od ich karania, nawet gdy szargają narodowe i religijne świętości, to ową zasadę stosujmy do wszystkich. Skoro natomiast artysta Rymkiewicz nie ma prawa wyrazić opinii, która – zdaniem sądu – obraża wąską grupę redaktorów jednego z dzienników, to z pewnością artyście Nergalowi nie można puszczać płazem tego, że obraził ponad dwa miliardy chrześcijan na świecie.
Tylko tak się dziwnie składa, że sądy obejmują troskliwą ochroną artystów, którzy promują swoje nazwiska przez prowokacyjne wobec chrześcijan instalacje, konstrukcje czy inne platformy. Gdy którykolwiek z ludzi kultury ośmieli się podjąć dyskusję z przedstawicielami grup chronionych parawanem politycznej poprawności, natychmiast mainstream kontratakuje. Dowody? Kiedy Katarzyna Nieznalska powiesiła na krzyżu męskie przyrodzenie, to mimo licznych skarg dotyczących obrazy uczuć religijnych artystka została oczyszczona z wszelkich zarzutów. Sędzia Marcin Kradziecki orzekał podług „moralności dualistycznej". Stwierdził co prawda, że „zestawienie świętego symbolu (sacrum) z męskimi genitaliami (profanum) może wydać się obelżywe i obrażać uczucia religijne", ale „nie ma także dowodów, że celem autorki było obrażanie innych osób. Wszystkie zaś wątpliwości trzeba rozstrzygać na korzyść osoby oskarżonej".
W przypadku Jarosława Rymkiewicza wszystkie wątpliwości rozstrzygnięto jednak na niekorzyść oskarżonego. Dlatego że ośmielił się nastąpić na odcisk jednej ze świętych krów III RP. A jak wolność wypowiedzi rozumie mainstream? W sierpniu na ulicach m.in. Warszawy pojawiły się plakaty rozklejone przez nieformalną organizację o nazwie Ruch Higieny Moralnej. Przedstawiały motyw fallusa z umieszczoną wewnątrz niego niewielkich rozmiarów korą mózgową. Na plakatach widniało hasło: „Jesteś homo – OK. Ale nie spedalaj nieletnich. Zwłaszcza za pieniądze". – Chcieliśmy poruszyć problem prostytuowania się nieletnich chłopców w okolicach dworców, miejscowości przygranicznych i przez Internet. To rodzaj apelu, aby bogaty pan zwyczajnie nie kupował sobie nastoletniego chłopca „do zabawy". Proceder ten trwa od wielu lat. Z zaufanych źródeł wiemy, że oprócz „turystów zagranicznych" korzystają z niego ludzie z tzw. establishmentu – wyjaśniał Wojciech Korkuć, grafik-projektant, plakacista, jeden z członków Ruchu Higieny Moralnej. Co ciekawe, niektórzy homoseksualiści przyznawali na dyskusyjnych portalach gejowskich, że w przeszłości zostali seksualnie wykorzystani, co wywołało ogromną traumę, ale także zaważyło na ich obecnej orientacji. Wojciech Korkuć został jednak brutalnie zaatakowany choćby przez Radio TOK FM (określiło akcję mianem „mowy nienawiści") i „Gazetę Wyborczą", w której pojawił się artykuł pod tytułem: „Homofobiczne plakaty". Na forach gejowskich zaiskrzyło od „siermiężnej tolerancji" okraszonej licznymi wyzwiskami. Organizowano bojówki, by plakaty zrywać. Z Korkuciem chcieli koniecznie się skontaktować radny Krystian Legierski i współpracownica prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Sam artysta odpowiadał spokojnie, że niektórzy nie zrozumieli przesłania akcji plakatowej: - Jeżeli artysta napisze na ołówku słowo „kluska" i ktoś potem tę „kluskę" zje, to pociągniemy do odpowiedzialności artystę? To kwestia odbioru sztuki – argumentował, gdy z nim rozmawiałem. To jak, salonowcy? Artyście wolno więcej czy nie? Na coś się zdecydujcie.
Sztuka a cienka prowokacja
Sprawy Nergala i Rymkiewicza różni jednak coś istotnego. Symbole wszystkich religii są bowiem w Polsce chronione prawem. Estyma Adama Michnika taką ochroną nie jest objęta, choć wczytując się w sentencje sądowych orzeczeń, można mieć wątpliwości. Jeżeli w państwie prawa ustalamy, że nie wolno szargać świętości żadnej religii, jest to wyrazem szacunku dla jej wyznawców. W przeciwnym razie dziś sędzia Więckowski orzekł, że w Polsce wolno palić publicznie Pismo Święte, a jutro sędzia Pindelski uzna – w imieniu Rzeczypospolitej – że nie widzi niczego obraźliwego w dewastowaniu krzyży na kościołach i to także stanowi „swoistą formę sztuki". Ale przy ochronie uczuć religijnych dochodzi i inna korzyść – pomaga to odróżnić sztukę od cienkiej prowokacji, której celem okazuje się wyłącznie zasłynięcie w publicznej przestrzeni albo podbicie słabnącej popularności artysty. Kultura powinna przynosić uwznioślenie ducha jej odbiorców, zmuszać do przemyśleń, także prowokować. Ale jako jej odbiorcy chcemy widzieć, że dzieło muzyka czy malarza faktycznie stanowi wynik jego zmagań twórczych. Spalenie Biblii albo zrobienie zdjęcia męskich genitaliów na tle krzyża jest – od strony artystycznej – rzeczą banalną, nie wymaga kolosalnych napięć intelektualnych czy duchowych. Nie nazywajmy więc tego sztuką. Trudno powiedzieć, jakim kanonom sztuki przyporządkował „występ" pana Darskiego sędzia Więckowski.