W poprzednim numerze "Newsweeka", jak co tydzień, felieton Tomasza Jastruna. Pisarza, krytyka literackiego, byłego attaché kulturalnego w Szwecji i słynnego niegdyś felietonisty paryskiej "Kultury". W tekście poświęconym, jak wszystkie jego teksty, głównie najróżniejszym skojarzeniom z PiS pojawia się akapit szczególny. Zaczyna się od słów:
"Seksualność polskiej narodowej prawicy – jeden z kluczy do jej duchowego pobrania. W Stanach, gdzie ceni się wartości rodzinne, mężem stanu może być tylko mężczyzna, który udowodni, że włada płciowym organem, ale po bożemu".
Nie będę cytował reszty tego fragmentu. Tomasz Jastrun przypisuje w nim czołowemu polskiemu politykowi skłonność do zoofilii. Robi to nieco pokrętnie, lecz jednak czytelnie: polityk ów ma być ratowany przez zmowę milczenia, ponoć typową dla Polski.
Swoiste twardzielstwo
Nie wiem, czy Jastrun wierzy w to swoje twierdzenie; sądząc z innych jego felietonów, bardzo rozdygotanych w treści i formie, może wierzyć. Ale może też traktować jako okrutną metaforę, idąc w ślady Larry Flinta, który z kaznodziei Jerry'ego Falwella zrobił kazirodcę, żeby go ośmieszyć. Być może uważa, że tylko w taki sposób odmaluje ohydę politycznego wroga. Przy każdej z tych ewentualności skwitowanie przyjaźni człowieka ze zwierzętami sformułowaniem "chromoli koty" to przyczynek do rozważań o umyśle subtelnego intelektualisty.
Sam Jastrun interesuje mnie tu najmniej. Teksty produkowane przez niego od kilku lat świadczą o tym, że z tym człowiekiem dzieje się coś niedobrego. Że ktoś musiał dawnego Smecza z paryskiej "Kultury" skrzywdzić, że jest nieszczęśliwy. Że nawet jeśli jego "metafory" są aktami cynizmu, to jest to cynizm ciężko chorej duszy.