Piotr Zaremba: Tomasz Jastrun i przemysł pogardy

Obóz liberalno-postępowy próbuje równocześnie mobilizować swoich zwolenników patetycznym górnym C i stawia na najbardziej prymitywną rechotliwą satyrę. Felietony Tomasza Jastruna są mieszaniną jednego i drugiego – uważa publicysta

Aktualizacja: 05.09.2011 08:44 Publikacja: 04.09.2011 19:38

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

W poprzednim numerze "Newsweeka", jak co tydzień, felieton Tomasza Jastruna. Pisarza, krytyka literackiego, byłego attaché kulturalnego w Szwecji i słynnego niegdyś felietonisty paryskiej "Kultury". W tekście poświęconym, jak wszystkie jego teksty, głównie najróżniejszym skojarzeniom z PiS pojawia się akapit szczególny. Zaczyna się od słów:

"Seksualność polskiej narodowej prawicy – jeden z kluczy do jej duchowego pobrania. W Stanach, gdzie ceni się wartości rodzinne, mężem stanu może być tylko mężczyzna, który udowodni, że włada płciowym organem, ale po bożemu".

Nie będę cytował reszty tego fragmentu. Tomasz Jastrun przypisuje w nim czołowemu polskiemu politykowi skłonność do zoofilii. Robi to nieco pokrętnie, lecz jednak czytelnie: polityk ów ma być ratowany przez zmowę milczenia, ponoć typową dla Polski.

Swoiste twardzielstwo

Nie wiem, czy Jastrun wierzy w to swoje twierdzenie; sądząc z innych jego felietonów, bardzo rozdygotanych w treści i formie, może wierzyć. Ale może też traktować jako okrutną metaforę, idąc w ślady Larry Flinta, który z kaznodziei Jerry'ego Falwella zrobił kazirodcę, żeby go ośmieszyć. Być może uważa, że tylko w taki sposób odmaluje ohydę politycznego wroga. Przy każdej z tych ewentualności skwitowanie przyjaźni człowieka ze zwierzętami sformułowaniem "chromoli koty" to przyczynek do rozważań o umyśle subtelnego intelektualisty.

Sam Jastrun interesuje mnie tu najmniej. Teksty produkowane przez niego od kilku lat świadczą o tym, że z tym człowiekiem dzieje się coś niedobrego. Że ktoś musiał dawnego Smecza z paryskiej "Kultury" skrzywdzić, że jest nieszczęśliwy. Że nawet jeśli jego "metafory" są aktami cynizmu, to jest to cynizm ciężko chorej duszy.

Kłopot w tym, że ktoś na tym nieszczęściu żeruje. W tym przypadku mainstreamowy tygodnik, który w ten sposób buduje sobie tożsamość. Nieżyjący już ojciec redaktora naczelnego tego tygodnika, Wojciecha Maziarskiego niegdyś blisko współpracował z człowiekiem obrażanym przez Jastruna. Jeśli już nie z ogólnego poczucia przyzwoitości, to z pamięci o ojcu powinien on wytyczyć swojemu felietoniście jakieś ramy.

Taki język zdążył nam już spowszednieć: ktoś inny pisze o "erekcji prawicy", szerzy się swoiste twardzielstwo. Kiedy ostatnio zaprotestowałem przeciw sympatii jednej z gazet dla "dowcipnisia" zakłócającego procesję Bożego Ciała, usłyszałem od publicysty tej gazety rozbrajającą odpowiedź: "Wy jesteście czerstwi, a my fajni i luźni". Inny mój polemista tłumaczył mi, że nie ma tu mowy o krzywdzie wiernych, bo Kościół jest instytucją potężną.

Tak samo rozumowali terroryści podkładający ładunki wybuchowe pod siedziby wielkich korporacji (Nowy Jork, Wall Street, jesień 1920 roku). Ginęli niewinni zwykli ludzie, ale oni rzucali wyzwanie potędze. Czyniąc zakładników z całego świata.

W przypadku Jastruna nie mamy do czynienia z atakiem na zwykłego człowieka, ale na polityka, na dokładkę kontrowersyjnego. Tej grupie nawet sądownictwo europejskie zapewnia mniejszą ochronę. Jednak są przecież jakieś granice politycznej kontrowersji. I nawet politycznej nienawiści, która jest – do pewnego stopnia – naturalna.

Pogarda posmoleńska

Zastanawiałem się, czy ten tekst pisać. Bo Jastrun osiąga dzięki niemu swój cel. Czyni przedmiotem debaty ohydne skojarzenie, które, chociaż wyssane z palca, ma się przykleić do człowieka. Może ktoś go nawet do tego namówił, w kampanii jak znalazł, gdybym ja chciał coś takiego wypuścić w świat, też szukałbym kosmity jako nośnika.

Zarazem mam poczucie, że bierność wobec tego, co sam nazwałem przed ponad rokiem przemysłem pogardy, nie była postawą słuszną. I że być może i dziś, gdyby nie głośne protesty, mielibyśmy tego grubo więcej – od dowcipasów byle didżeja do popisów najważniejszych celebrytów.

Zdawało się, że ten przemysł zniknie po Smoleńsku, wtedy zaczęliśmy patrzeć na polityków jak na ludzi. Ale to po Smoleńsku Janusz Palikot "widział na peronie we Włoszczowie Przemysława Gosiewskiego", co miało być dowcipem, i zresztą rozbawiło Janinę Paradowską. To po Smoleńsku, całkiem niedawno, ten sam Palikot porównał Jarosława Kaczyńskiego do mordercy księdza Popiełuszki. A Monika Olejnik spokojnie wysłuchała Palikota i jak państwo sądzicie, kogo zaatakowała w następnym swoim felietonie? Każdy, kto zna życie publiczne w Polsce, zgadnie.

Palikot rzucający w tygodniu pogrzebów po katastrofie dowcip o "kaczce po smoleńsku i krwawej Mary" jako wymarzonych potrawach politycznie może i przegrał, ale przecież nie z tego powodu. I jest wciąż cenionym partnerem intelektualnym elit.

My jesteśmy luźni

Naturalnie, gdy używam własnego pojęcia "przemysł pogardy", natychmiast odzywa się chór głosów wytwarzających wokół niego moc nieporozumień. Marek Beylin z "Wyborczej" pisał nawet, że przedstawiałem siebie i swoich kolegów "prawicowych publicystów" jako jego ofiary. Nie twierdzę tak i twierdzić nie będę, nawet jeśli Paweł Wroński uzna, że moralnie odpowiadam nie tylko za napisy w Jedwabnem, ale i za mord w Jedwabnem. Przy wszystkich faulach i niesymetrycznościach to jest wojna o względnie utartych regułach.

Inni przypominają natychmiast o wojowniczych wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego i innych polityków prawicy. I starają się całą tę wojnę przedstawić jako wzajemną winę lub wręcz dorobek złego PiS, który siał wiatr i zbiera burzę. I znowu, powtarzałem to dziesiątki razy: do typowo politycznych starć w parlamencie czy mediach odnosiłem określenie "przemysł pogardy" w niewielkim stopniu. Mam świadomość, że obie główne partie w Polsce są zainteresowane wojną, a nie pokojem. Ich siła społeczna, zwłaszcza oparcie w rozmaitych instytucjach, nie jest jednakowa, ale chętka do bijatyki – i owszem.

Ja tym pojęciem opisuję specyficzny zabieg, który zaczął się od marketingowych akcji Palikota, a dziś jest wykonywany przez setki mniej lub bardziej gorliwych żołnierzy, czasem przez kogoś dowodzonych, a czasem nie. Wystraszeni ekspansją i wojowniczością tradycyjnej prawicy (nie tak miało być!) najpierw politycy PO, a potem rozmaici medialni reżyserzy i harcownicy zajęli się czymś, co winiarz z Biłgoraja nazwał odzieraniem z godności. Prezydentury Lecha Kaczyńskiego, potem już całego politycznego obozu z przyległościami.

Sztychy, a czasem drwiny Tuska i Kaczyńskiego wobec siebie nawzajem są po trosze produktem emocji, po trosze rytuału, ale można tu mówić o jakiejś symetrii. Nie widzę natomiast żadnego odpowiednika dla grzebania się w trupach, które uprawiał Palikot, dla żarcików Jakuba Wojewódzkiego o ewentualnym pomniku Lecha Kaczyńskiego (był tak mały, że nie wiem, czy znajdzie się odpowiednia grudka marmuru – chichotał w radiu) czy choćby dla tego, co wypisywał od lat Jastrun.

Naturalnie obóz liberalno-postępowy próbuje równocześnie mobilizować swoich zwolenników patetycznym górnym C i stawia na najbardziej prymitywną rechotliwą satyrę. Na przykład felietony Jastruna są mieszaniną jednego i drugiego.

Nienawiść polityczna miesza się z przekonaniem o własnej wyższości społecznej, z pogardą dla tradycyjnych poglądów postrzeganych w kategoriach folkloru, a wreszcie z niecierpliwością, że oto nasze coraz mocniejsze słowa nie zabijają, najwyżej ranią. Takie zniecierpliwienie prowadzi do eskalacji słów, do coraz większego odczłowieczania wroga.

Jednocześnie wpływ na język pogardy mają i szersze procesy społeczne, typowe nie tylko dla Polski. Kultura masowa robi swoje: najbardziej wyrafinowany artysta chce przemawiać językiem knajaka. Te same metody co wobec PiS można stosować wobec Kościoła czy dowolnego środowiska. My jesteśmy bardziej luźni i fajni...

Według  Monty Pythona

Po prawicowej stronie jest trochę bezsilnej ekscytacji i ponurego wygrażania, ale nie znajdziemy tam sztuczek na miarę Palikota czy obsesji na miarę Jastruna albo Wojewódzkiego. Owe wszystkie satyry niszowych pisemek z Tuskiem w czapce krasnoarmiejca zaczęły powstawać już po Smoleńsku, były więc odpowiedzią na "przemysł pogardy", zresztą i one nie przekraczały pewnych tabu, na przykład cudze życie prywatne było tam dotykane w stopniu ograniczonym.

A nawet gdyby było dotykane bardziej, przyznajcie, szanowni twórcy tego przemysłu, że to wy wypuściliście dżina z butelki. Dzisiejsze prześmieszki z prezydenta Komorowskiego to owoc waszej wytrwałej pracy nad Lechem Kaczyńskim. Czasów, gdy nawet podobno poważni publicyści polityczni uznawali potrzebę poświęcania całych tekstów jego dykcji. Był "Borubar", teraz jest "Bul" i "puszczanie Bronka". Tyle że o Borubarze mówiły i pisały tuzy dziennikarstwa, a obecny prezydent to wciąż głównie ofiara Internetu, czasem satyryków.

Jastrun ze swoim podnieceniem tematem kotów odgrywa trochę rolę Pana Grubego z filmu "Sens życia według Monty Pythona". Ów osobnik wkracza do eleganckiej restauracji, każe sobie podać masę potraw i w końcu najpierw rzyga do wiadra, a wreszcie pęka, zalewając wszystkich smrodliwą cieczą.

Ale zwróćcie uwagę, co się dzieje w tej eleganckiej knajpie wcześniej. Piosenkarz śpiewa piosenkę o "Wacku" (czyli penisie). Pewna wytworna dama oznajmia głośno, że musi już iść, bo ma okres. Eksplodujący Pan Gruby ujawnia prawdę nie tylko o sobie, ale i współbiesiadnikach. Jest od nich potworniejszy jedynie trochę. Dlatego wymykają się z restauracji chyłkiem, udając, że nic się nie stało.

Dlatego też polskie eleganckie towarzystwo nie zająknie się na temat żadnego ekscesu najgłupszych ekstremistów po swojej stronie. Rodząc zresztą po stronie prawej pokusę podobnej zmowy milczenia. Towarzystwo co najwyżej zakrzyknie chórem: A przecież Kaczyński... On i tak jest bohaterem czterech na pięć komentarzy na stronie Wyborcza.pl.

W poprzednim numerze "Newsweeka", jak co tydzień, felieton Tomasza Jastruna. Pisarza, krytyka literackiego, byłego attaché kulturalnego w Szwecji i słynnego niegdyś felietonisty paryskiej "Kultury". W tekście poświęconym, jak wszystkie jego teksty, głównie najróżniejszym skojarzeniom z PiS pojawia się akapit szczególny. Zaczyna się od słów:

"Seksualność polskiej narodowej prawicy – jeden z kluczy do jej duchowego pobrania. W Stanach, gdzie ceni się wartości rodzinne, mężem stanu może być tylko mężczyzna, który udowodni, że włada płciowym organem, ale po bożemu".

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?