Donald Tusk bez reform i opozycji - Igor Janke

Prawica pod okiem kamer i przy pełnym zainteresowaniu publiki będzie się teraz kłócić, zwalczać, dzielić i umierać godnie i z honorem – przewiduje publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 07.11.2011 22:00 Publikacja: 07.11.2011 21:57

Igor Janke

Igor Janke

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Wygląda na to, że zarówno polską prawicę, jak i całe polskie państwo czeka czas wielkiej smuty. Przypomina mi się połowa lat 90., kiedy prezydentem został Aleksander Kwaśniewski, rządy obejmowali kolejni premierzy wywodzący się z dawnej PZPR, polityków rządzących łączyła jedynie chęć utrzymania się przy władzy i rozszerzania swoich biznesowych wpływów, a politycy prawicy dzielnie się zwalczali, dzielili, kłócili i oskarżali o zdradę. A potem biadali, jak Polska jest rozkradana.

Dziś mamy pasywne rządy polityków Platformy Obywatelskiej, których głównym celem jest utrzymanie się przy władzy, tworzenie dobrego nastroju w kraju i zdobywanie pochwał w zachodnich gazetach. Motorem ich działania nie jest już nawet ciepła woda w kranach, tylko skuteczność w utrzymaniu rządów. A Zachód rozpływa się w zachwytach nad stabilnością polskiej demokracji, dojrzałością polskiego społeczeństwa, które drugi raz z rzędu wybrało "przewidywalną" ekipę. Przewidywalną, bo też i łatwo przewidzieć, że niewiele zrobi i nie będzie się specjalnie czemukolwiek sprzeciwiać.

Metoda nicnierobienia

Z wieści dochodzących z okolic obecnego rządu wynika, że w najbliższej kadencji mało się zmieni. Nie należy się więc spodziewać odmiennego stylu uprawiania polityki czy administrowania państwem. Donald Tusk przekonał się, że jego polityczna metoda jest arcyskuteczna. Nie będzie zatem podejmował gwałtownych, nieprzyjemnych decyzji. Nie spodziewajmy się ambitnych projektów (mam na myśli projekty skierowane do realizacji, bo nie wątpię, że Michał Boni czy Jan Krzysztof Bielecki są w stanie przygotować ciekawe programy). Premier nie ma ochoty nas męczyć. Wie, że reformatorzy szybko tracili władzę. Po co więc to reformować? Skoro rodacy nie chcą reform, nie należy ich przeprowadzać. Skoro nie są gotowi na wyrzeczenia, nie należy im tego fundować.

W zasadzie jest to zgodne z duchem demokracji. Wybrany premier robi to, czego chcą od niego ci, którzy go wybrali. Gdyby jeszcze czuł na plecach oddech ambitnej opozycji... Ale opozycja jest w rozsypce.

Spory o poziom  prawicowości

Dwa tygodnie temu, już po wyborach, pisałem, że jeśli prawica marzy o powrocie do władzy, to Prawo i Sprawiedliwość musi stać się partią wielobarwną, wielonurtową, z silnymi skrzydłami, silnymi osobowościami, otwartą na nowe środowiska. Wkrótce się okazało, że Jarosław Kaczyński myśli dokładnie odwrotnie. Jego wierni żołnierze mu przyklasnęli i wspólnie pozbyli się ekipy Zbigniewa Ziobry. Tak samo jak rok wcześniej pozbywali się ludzi związanych z PJN – gwoli sprawiedliwości wówczas Ziobro wspierał te działania. Dziś stał się ofiarą.

Co się dalej dzieje? Nietrudno przewidzieć, skoro już dziś, zamiast patrzeć rządzącym na ręce, opozycja zajmuje się samą sobą. Czeka nas teraz zapewne długi czas walki ekipy Ziobry o utworzenie nowej partii, negocjacje z innymi kanapowymi ugrupowaniami, spory o poziom prawicowości, czystość idei, wzajemne oskarżenia i połajanki.

Establishmentowe media będą miały uciechy co niemiara. Mirosław Czech już na łamach "Gazety Wyborczej" wyraził głęboką satysfakcję. "Dobrze im tak!" – cieszy się dawny polityk Unii Wolności. Możemy być spokojni – media bliskie rządowi będą się teraz rozpisywać o każdym niestosownym drobiazgu, jaki padnie z ust prawicowych polityków, o każdej kłótni i potyczce.

Obie strony zresztą stworzą fantastycznie uzupełniający się układ. Lewicowe media będą szukać śmieszności na prawicy, a prawica będzie im to dostarczać. "Wyborcza" i "Polityka" czy TVN będą się pastwić nad PiS, a ten będzie mógł z czystym sumieniem się skarżyć, że media z nimi walczą. Będzie mógł spokojnie ogłaszać bojkot kolejnych stacji telewizyjnych, wymieniać nazwiska nielubiących ich dziennikarzy. Prawica przy pełnym zainteresowaniu publiki będzie się kłócić, zwalczać i dzielić, umierać godnie i z honorem.

Dobrze im tak!

Już dziś można z czystym sumieniem przewidzieć, że czekają nas miesiące medialnych relacji z rozmów Zbigniewa Ziobry z Pawłem Kowalem i z negocjacji Kowala z Markiem Jurkiem oraz politologicznych analiz, czy dołączy do nich grupa Kazimierza Michała Ujazdowskiego. Raz na jakiś czas pomruk wyda z siebie inna nadzieja centroprawicy Rafał Dutkiewicz, ale z braku czasu i zdecydowania sprawę budowy ogólnokrajowej siły politycznej odłoży na później. Przypomni sobie o tym zapewne przed następnymi wyborami, ale z powodu ogromnej liczby zajęć nie będzie się już mógł spotkać z innymi liderami. Wesprze ich, po czym polegnie po raz trzeci.

W międzyczasie wśród działaczy Prawa i Sprawiedliwości, którzy po raz pierwszy znaleźli się w parlamencie, będzie narastał bunt. Zaczną się spotykać najpierw sami potajemnie, potem ze znajomymi dziennikarzami. Dziennikarze zaczną pisać o buntownikach. Z czasem grupa podzieli się na dwa obozy. Wiceprezes PiS Hofman wezwie tę bardziej niezłomną grupę na dywanik, po czym po trzech tygodniach przy niezwykłym zainteresowaniu mediów kilku posłów zostanie potępionych i opuści partię. "Dobrze im tak!" – napisze kolejny dziennikarz "Wyborczej".

A grupka wyrzucanych z PiS rozpocznie dyskusje o połączeniu z osłabionym klubem parlamentarnym zwolenników Zbigniewa Ziobry. Jeden z nich zdecyduje, że bliżej mu jednak do PJN, i honorowo odda mandat poselski, za co zostanie nagrodzony długą serią występów w najpopularniejszych stacjach radiowych i telewizyjnych. I tak dalej, i tak dalej.

Trzeci raz z kolei

W tym czasie premier Donald Tusk będzie mógł się spokojnie zająć dobijaniem Grzegorza Schetyny, dzieleniem upadłości po spółdzielni Cezarego Grabarczyka oraz podejmie ostateczną próbę wyparcia z partii Jarosława Gowina. Sfrustrowany Bartosz Arłukowicz będzie się potajemnie spotykał z grupą inicjatywną mającą plan naprawy polskiej lewicy. Kiedy ujawnią to media, szef Platformy walnie pięścią w stół, po czym zaprosi przyjaciela Bartka na weekend do Trójmiasta, gdzie wspólnie ustalą, że Arłukowicz zostanie specjalnym pełnomocnikiem premiera do spraw pomocy ofiarom ubiegłorocznej powodzi. "To zadanie dla mnie, lubię pomagać ludziom, dziękuję Platformie, że daje mi takie możliwości" – zadeklaruje szczeciński polityk w Radiu Zet.

Media znów będą miały o czym mówić. Licznik Balcerowicza na Marszałkowskiej w Warszawie będzie pędził szybciej niż używane niemieckie samochody po fragmentach autostrad, których kolejne 100 kilometrów za trzy lata otworzy osobiście premier Tusk. Zamożni rolnicy będą spokojnie siać i kosić, a snu z powiek nie będą im spędzać plany likwidacji KRUS. Minister finansów Jacek Rostowski będzie brylował przed kamerami polskich stacji na korytarzach Komisji Europejskiej, tłumacząc, że doskonale rozumie, dlaczego akurat w tym posiedzeniu przedstawiciel Polski nie mógł wziąć udziału. Prezydent Francji i kanclerz Niemiec wyrażą uznanie dla polskiego rządu za zrozumienie tej sytuacji. W szacownym brytyjskim tygodniku "The Economist" minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski opublikuje analizę niezwykłego fenomenu polegającego na tym, że w wychodzącej wciąż z komunizmu, a na dodatek pogrążonej w kryzysie Polsce liberalna, promodernizacyjna i proeuropejska partia może wygrać wybory trzeci raz z kolei.

W tym czasie w jednym z warszawskich kościołów zbiorą się liderzy sześciu partii prawicowych, by ustalić strategię działania na najbliższe lata. Tydzień później prezes Prawa i Sprawiedliwości ogłosi, że teraz PiS szykuje się do marszu po władzę – już za cztery lata zdobędzie 65 procent głosów. "To możliwe, mam już dość imposibilizmu!" – ogłosi Jarosław Kaczyński, a Adam Hofman przedstawi plan otwierania się partii na centrum.

Donald Tusk wybuchnie śmiechem w studiu TVP 1, a Leszek Balcerowicz zamontuje nowy licznik, gdyż dotychczasowy był obliczony na pokazywanie mniejszych kwot.

Zabawne? Obawiam się, że niestety bardzo prawdopodobne. Czekają nas puste i jałowe lata. Nic nie wskazuje na to, by rząd był zmuszony do wprowadzenia jakichkolwiek reform. A już na pewno do przymuszania do reform rządu nie będzie zdolna obecna opozycja.

Wygląda na to, że zarówno polską prawicę, jak i całe polskie państwo czeka czas wielkiej smuty. Przypomina mi się połowa lat 90., kiedy prezydentem został Aleksander Kwaśniewski, rządy obejmowali kolejni premierzy wywodzący się z dawnej PZPR, polityków rządzących łączyła jedynie chęć utrzymania się przy władzy i rozszerzania swoich biznesowych wpływów, a politycy prawicy dzielnie się zwalczali, dzielili, kłócili i oskarżali o zdradę. A potem biadali, jak Polska jest rozkradana.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?