Nagonka na Wielką Brytanię po szczycie UE - Magierowski

Euroentuzjaści poczuli zapewne ulgę, pozbywając się brytyjskiego wrzodu – pisze publicysta

Publikacja: 11.12.2011 20:51

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

"Nigdy jeszcze Imperialna Wyspa nie była tak wspaniała. Trwa osamotniona na swoim miejscu, a jej wyniosłość podkreśla tylko jej chwałę".

(z wstępu do "Krótkiej historii  Nowego Brunszwiku", autorstwa  Roberta Cooneya,  wydanej w 1832 roku)

"W tych ciężkich dniach nasze Matczyne Imperium dumnie izoluje się od reszty Europy".

(minister finansów Kanady George Eulas Foster podczas przemówienia  w kanadyjskim parlamencie  16 stycznia 1896 roku)

"Takie kraje jak Związek Sowiecki, które zawsze chciały zarządzać całym państwem centralnie, właśnie zrozumiały, iż władzę należy przekazywać w dół i rozpraszać. Tymczasem niektórzy w zjednoczonej Europie najwyraźniej chcieliby pójść w odwrotnym kierunku. To zaiste ironia losu".

(premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher w trakcie wizyty w Brugii  21 września 1988 roku

)

W tych ciężkich dniach tuż po unijnym szczycie w Brukseli Zjednoczone Królestwo znów jest splendidly isolated. Premier Wielkiej Brytanii David Cameron nie uległ naciskom Angeli Merkel oraz Nicolasa Sarkozy'ego i nie zgodził się na nowy traktat UE. Albion został wyautowany.

Prawdopodobnie jako jedyny kraj Unii nie przyłączy się do "paktu" zaproponowanego przez Niemcy i Francję. Wiele wskazuje na to, że prędzej czy później Brytyjczycy sami opuszczą UE albo zostaną do tego zmuszeni. "Nigdy nie zgodzimy się na wejście do strefy euro. Nigdy nie pozbędziemy się części naszej suwerenności, tak jak muszą to uczynić kraje chcące wstąpić do eurolandu" – mówił Cameron w piątek bladym świtem w dramatycznym wystąpieniu tuż po zakończeniu obrad przywódców.

Czułem niesmak, gdy Jerzy Buzek, przewodniczący europarlamentu, z wyrazem zadowolenia na twarzy powiedział dziennikarzom: "Wynik tego szczytu jest bardzo dobry: dwadzieścia sześć do jednego! To znaczy, że Europa jest zjednoczona".

W istocie przez ostatnich kilka miesięcy niemal cała Europa grała do jednej bramki. Politycy powtarzali ad nauseam, iż Anglicy są ostatnimi hamulcowymi w Unii, a niemiecka i francuska prasa znęcała się nad Wielką Brytanią i Cameronem mniej więcej tak jak w latach 80. "Trybuna Ludu" nad Stanami Zjednoczonymi i Ronaldem Reaganem. Gdy w Brukseli Nicolas Sarkozy ostentacyjnie nie podał ręki szefowi brytyjskiego rządu, przypomniałem sobie ze smutkiem, że ta sama ręka całkiem niedawno kordialnie ściskała dłoń Muammara Kaddafiego.

"Można być prezydentem, ale można też być chamem" – powiedział ponoć trzy lata temu Radosław Sikorski o Lechu Kaczyńskim. Przy całym szacunku dla francuskiej kultury: to stwierdzenie pasuje jak ulał, lecz akurat nie do Lecha Kaczyńskiego.

Europa Nowego Człowieka

Według Jerzego Buzka kontynentalna Europa wygrała z Wielką Brytanią 26:1. Czy ma on jednak prawo przemawiać w imieniu 26 narodów Starego Kontynentu? Czy jest naprawdę przekonany, że mieszkańcy Warszawy, Madrytu, Sztokholmu i Wiednia otwierają butelki szampana i radują się z powodu tego "zwycięstwa"? Ilu Europejczyków czuje dziś satysfakcję z faktu, że Sarkozy upokorzył na szczycie Camerona?

Nie wiem, ilu, ale domyślam się, którzy: ludzie niecierpiący wszystkiego co anglosaskie. Dostający wysypki na widok Union Jacka. Zrzucający winę za wszelkie niepowodzenia Europy na brytyjskie tabloidy. To ci sami, którzy drwią z monarchii, ale płaczą rzewnymi łzami na ślubie księcia Williama i Kate Middleton. Ci sami, którzy rechoczą na widok facetów w perukach paradujących po Izbie Gmin, lecz zachwycają się homoseksualistami przebranymi za zakonnice podczas gejowskich parad. Ci sami, którzy narzekają na dominację języka angielskiego w świecie, choć między sobą rozmawiają wyłącznie po angielsku. Ci sami, którzy obruszają się na słowo "tradycja" – bo chcieliby wszystko wywrócić do góry nogami i zbudować "Nową Europę", w której zamieszkałby "Nowy Człowiek". Chciałoby się napisać: Homo europaeus, gdyby nie fakt, że tym łacińskim mianem antropolodzy określali niegdyś "rasę aryjską". Nie mam zamiaru wchodzić na to semantyczne pole minowe.

Margaret Thatcher, John Major, Tony Blair, Gordon Brown i David Cameron przeszkadzali w realizacji tych planów. Och, jak bardzo Anglia uwierała federalistów. Na szczęście udało się wreszcie wyciąć tę gangrenę. Euroentuzjaści zapewne czują wielką ulgę.

Legion europejskich anglofobów nie jest zbyt liczny, lecz wyjątkowo głośny. To zupełnie wystarczy w sytuacji, gdy podstawowe zasady demokracji są w Unii Europejskiej traktowane z coraz większą wzgardą. Zwróćmy uwagę na następującą sekwencję: pamiętny traktat konstytucyjny został w 2005 roku odrzucony w referendum przez Francuzów i Holendrów. Wtedy jeszcze pozwolono na wyrażenie swojego zdania obywatelom.

Gdy zakończono prace nad traktatem lizbońskim, liderzy Unii postanowili, iż zostanie on ratyfikowany przez parlamenty narodowe. Na referendum zezwolono jedynie Irlandczykom, bo – cóż za niedogodność! – nie można było obejść irlandzkiej konstytucji. Gdy nie udało się za pierwszym razem, mieszkańcy Zielonej Wyspy musieli pofatygować się do urn raz jeszcze – tym razem pod groźbą wyrzucenia z Unii.

Teraz nie będzie już żadnych referendów, a parlamenty niewiele będą miały do gadania, bo nowa umowa zostanie podpisana między rządami. I to by było na tyle, jeśli chodzi o "Europę bliższą ludziom", o której od tylu lat słyszymy z ust José Manuela Barroso i innych wybitnych mężów stanu.

Kto broni swoich interesów

Tymczasem Cameron znów wyskoczył jak Filip z konopi: "Nie mógłbym wrócić do Londynu i przedstawić propozycji nowego traktatu w parlamencie. Nie mógłbym tego zrobić z czystym sumieniem". A kogo obchodzi jakiś tam parlament, panie Davidzie Cameronie?

W "Gazecie Wyborczej" Jacek Pawlicki pisze, iż "twarde stanowisko Camerona zostało wymuszone polityką wewnętrzną". To mocno wytarty argument, używany od długiego czasu po to, by wytłumaczyć "niewytłumaczalne" zachowania kolejnych brytyjskich przywódców. Thatcher, Blair i Cameron mieli ponoć torpedować unijne pomysły tylko dlatego, że byli zakładnikami eurosceptyków we własnych szeregach. Nikt nie wpadł na to, że mogli wetować niektóre decyzje dlatego, iż zagrażały brytyjskim interesom. Albo dlatego, że były niezgodne z wcześniejszymi ustaleniami. Albo dlatego, że były po prostu głupie.

Nikt także nie wspomina, że Angela Merkel zazwyczaj mocniej podkreślała swój sprzeciw wobec euroobligacji akurat wtedy, gdy zbliżały się wybory w jakimś landzie. A Nicolas Sarkozy nie bez kozery chce ogłosić podpisanie międzyrządowej umowy w marcu przyszłego roku, na miesiąc przed kampanią prezydencką, w której odegra – rzecz jasna – rolę zbawcy Europy. Czy ich twarde stanowisko nie zostało przypadkiem "wymuszone polityką wewnętrzną"?

Według obliczeń monachijskiego instytutu Ifo wprowadzenie euroobligacji kosztowałoby niemiecką gospodarką 24 mld euro. Z kolei wprowadzenie podatku od transakcji finansowych i ścisłego unijnego nadzoru nad rynkiem kapitałowym kosztowałoby Wielką Brytanię – według prognoz tamtejszego rządu – 26 mld funtów, czyli  ok. 30 mld euro. Kanclerz Niemiec kategorycznie nie zgadza się na to pierwsze rozwiązanie, premier Cameron na to drugie. Jednak w opinii większości europejskich mediów Angela Merkel "broni interesów Europy", a David Cameron bezczelnie "broni interesów Wielkiej Brytanii".

Wyobraźmy sobie teraz, że to Londyn proponuje nowy unijny traktat, ale domaga się ściślejszych regulacji rynku samochodowego oraz głębokich zmian we wspólnej polityce rolnej. Czy Niemcy zgodziliby się na kontrolowanie ich przemysłu motoryzacyjnego w imię ratowania strefy euro? A czy Francuzi poświęciliby kilkadziesiąt tysięcy miejsc pracy w swoim rolnictwie? Sądzę, że wątpię.

Historyczna makabreska

Polska i Wielka Brytania mają w Unii wiele wspólnych, choć także wiele rozbieżnych interesów. Nie wszystko, co jest dobre dla Anglików, jest dobre dla nas. Niemniej w naszym interesie narodowym leży, abyśmy się nie przyłączali do tej obrzydliwej nagonki na Albion. Zalecałbym trochę umiaru w pomiataniu krajem, z którym wiąże nas nie tylko umiłowanie do futbolu i piwa, ale też hektolitry krwi przelane w tych samych okopach.

W dniu pogrzebu generała Tadeusza Sawicza, ostatniego polskiego bohatera bitwy o Anglię, brytyjski minister spraw zagranicznych William Hague złożył mu m.in. hołd na Twitterze. Nie uczynił tego żaden z ważnych polskich polityków obecnych na tym portalu społecznościowym.

Jest coś makabrycznego w fakcie, iż niecałe dwa tygodnie później były premier RP, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, obwieścił światu zwycięstwo Angeli Merkel nad Wielką Brytanią.

Autor jest publicystą tygodnika "Uważam Rze"

"Nigdy jeszcze Imperialna Wyspa nie była tak wspaniała. Trwa osamotniona na swoim miejscu, a jej wyniosłość podkreśla tylko jej chwałę".

(z wstępu do "Krótkiej historii  Nowego Brunszwiku", autorstwa  Roberta Cooneya,  wydanej w 1832 roku)

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę