W moim ukochanym filmie „Dwunastu gniewnych ludzi" Sidneya Lumeta jedną postać lubię szczególnie. O ile inni przysięgli chcą szybko skazać człowieka, bo się spieszą lub kierują uprzedzeniami, o tyle on uznał, że dowody są przekonujące i logiczne. Ale kiedy budziciel ludzkich sumień grany przez Henry Fondę jego przekonanie podważa, na gruncie nagich faktów, logicznej zdroworozsądkowej analizy, bez wahania przechodzi na jego stronę. Taką postawę staram się zachowywać wobec sprawy smoleńskiej. Nikt nie pokazał mi do tej pory jednej, spójnej i przekonującej wersji zdarzeń. W każdej są luki. Nadal na to czekam.
Kto jest sektą?
Do „sekty smoleńskiej" bywam zapisywany nie dlatego, że kiedykolwiek twierdziłem: był zamach. Koledzy po piórze, którzy takich olśnień doznawali, dziwili mnie i bawili (o ile cokolwiek może tu być zabawne). Do sekty bywałem zapisywany tylko dlatego, że nie chciałem tej sprawy odpuścić. Mając pełną świadomość możliwych impasów i mielizn. I dlatego że jeszcze bardziej dziwili mnie, ba, budzili grozę, tacy ludzie jak feministka Agnieszka Graff ogłaszająca, że ma już dość tego tematu. Czy pisarz Andrzej Stasiuk nazywający „Smoleńskiem" swojego barana – podobno na znak protestu.
Usiłowałem sobie wyobrazić tych ludzi zachowujących się tak samo w przypadku niewyjaśnionej śmierci lub zaginięcia swoich bliskich. Ba, wyobrażałem ich sobie nawet, jak się ekscytują amerykańskimi filmami opiewającymi osierocone rodziny walczące bezkompromisowo o prawdę. I już wtedy pytałem sam siebie: kto tu jest naprawdę sektą?
Ostatnio bloger Rybitzky z Salonu24 postawił kropkę nad i, nazywając tak ludzi walczących jak lwy w obronie wszystkich ustaleń komisji Millera, a niekiedy nawet raportu MAK.
Zgadzam się: strona smoleńska bywa drażniąca, łatwo ją zaindukować także fantastycznymi bajkami. U niektórych widać ślady politycznej kalkulacji. A niektóre media prawicowe podbijały nakłady najbardziej niestworzonymi rewelacjami narosłymi wokół tragedii. Choć wizja złej prawicy używającej katastrofy jako tarana torującego drogę do władzy jest zawracaniem głowy. To raczej źródło kłopotów i rozdźwięków ze znaczną częścią skołowanej publiczności.