Kasia Tusk na politycznym froncie

Internetowa aktywność córki premiera niespodziewanie stała się argumentem w ideologicznych debatach na lewicy – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 29.03.2012 20:10 Publikacja: 29.03.2012 20:09

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Zjawisko pt. blog Kasi Tusk wywołało ciekawą polemikę  lewicowych publicystów. Polemikę, która sporo mówi nie tylko o jej  przedmiocie, ale i o samej polskiej lewicy. Tej niepartyjnej, tak  zwanej młodej.

Zaczęły w "Przekroju"

„politolożka i kulturoznawczyni" Marta Karaś  i Ilona Witkowska. Poddały Kasię Tusk zasadniczej krytyce, czy raczej,  żeby użyć modnego słowa, dekonstrukcji.

Zdekonstruowały nie tyle Kasię Tusk, ile „Kasię Tusk". Autorki  konsekwentnie bowiem używają tu cudzysłowu. Sugerując, jak rozumiem,  że blog jest konstruktem tak sztucznym, iż daje powód wręcz do  kwestionowania jego autorstwa, a co najmniej do postawienia tezy, że  taka „Kasia Tusk", jaka poznają czytelniczki www.makelifeeasier.pl nie  istnieje.

Kto ją stworzył? Autorki cytują rzecznika SLD Tomasza Kalitę, który we  wrześniu 2011 r. nazwał Makelifeeasier „elementem strategii PR  premiera". Stwierdzają, że trudno nie przyznać mu racji, choć „nie  dotknął istoty sprawy".

Istotą ową, jak rozumiem, jest „nachalna promocja głoszonej przez  konserwatywną klasę wyższą wizji kobiety konsumentki". „Kasia Tusk" bowiem „projektuje i promuje obraz świata pożądanego przez aktualnie  dominującą opcję polityczną. Zachęca dziewczyny do skupienia się na  domu, ciuszkach i innych kobiecych zajęciach..." - co Karaś i  Witkowską irytuje. Bo przecież dziewczyny powinny przede wszystkim biegać na Manify i walczyć o prawo do nieograniczonej aborcji...

To samo innym językiem

Autorki zwracają uwagę na rażącą niewspółmierność materialną stylu  życia, promowanego przez „Kasię Tusk" (trzy zakupy po 800 złotych w  ciągu jednego tygodnia, wypady do Paryża) i możliwości  wiernych czytelniczek Makelifeeasier.

Mają oczywiście rację. Wprawdzie niby nic w tym nowego, bo przecież prawie cały świat glamurnych, jak  określają to Rosjanie, magazynów opiera się na tym samym  psychologicznym paradoksie, ale Witkowska i Karaś chyba dostrzegają (chyba, bo nie piszą tego  wyraźnie) inne ważne zjawisko.

Chodzi mianowicie o to, że czytelniczki zachodnich odpowiedników  Makelifeeasier sprzed 30 lat (nie chodzi oczywiście o blogi, ale o  adresowane do podobnej publiczności kolorowe pisma) nie było stać na  prowadzenie życia, podobnego do opisywanych w tych periodykach. Ale  ówczesny stan zachodnich (wschodnich zresztą też) społeczeństw  stwarzał im uzasadnioną nadzieję, że poziom ich życia będzie  konsekwentnie rósł. I w tym sensie aspiracje, którym sprzyjały owe pisma i magazyny radykalny wróg konsumpcji mógłby nazwać chorymi, ale nie były one totalnie nierealistyczne.  A więc nie musiały, tak jak dzisiaj, owocować po jakimś czasie tak ogromną dozą frustracji.

Czy prawica może zrobić psikusa i przechwycić sprekaryzowaną Biurową Klasę Średnią, tak jak w latach 90 przechwyciła słuchaczy Radia Maryja?

Trzeba stwierdzić, że jeśli pominąć feministyczną frazeologię, to tekst lewicowych autorek zwraca uwagę na pewien aspekt zjawiska, które w innej formie jest przedmiotem i analiz, i wybuchów emocji publicystów prawicowych. Bulwersują się oni otóż często tym, że tzw. Młodzi Wykształceni z Wielkich Miast, mimo że panujący w kraju system realnie blokuje ich drogi życiowe, z uporem nie chcą dostrzec tego faktu i pracując na „śmieciówkach" mentalnie czują się częścią zwycięskiej klasy średniej albo i wyższej, utożsamiając się z panującymi w tych grupach nastrojami polityczno-ideologicznymi.

Witkowska i Karaś opisują przecież to samo zjawisko, tylko niejako z innej strony. Bo jeśli żeńska część Biurowej Klasy Średniej i jej jeszcze trochę młodszego zaplecza utożsamia się z córką będącego uosobieniem Systemu premiera, wydającą kosmiczne z punktu widzenia czytelniczej Makelifeeasier pieniądze na „drobne, życiowe przyjemności" i nie podlegającą żadnym społecznym frustracjom,  to czy nie jest to ten sam fenomen?

Żeby choć byli gejami...

Na łamach „Dużego Formatu" GW tekst z „Przekroju" dostrzegł Wojciech Orliński. I uznał  za łatwy pamflet na czytelniczki „Kasi Tusk", będące przecież prekariuszkami. Czyli członkiniami prekariatu, grupy społecznej w świecie współczesnego kapitalizmu zastępującej dawną klasę robotniczą,  zwanej też „proletariatem czasów produkcji niematerialnej". Klasą bez perspektyw na awans, rozwój i jakąkolwiek stabilność, choć składającą się w wielkiej części z ludzi młodych i wykształconych. Klasą, w której droga „rozwojowa" prowadzi od długiego wolontariatu (czyli pracy darmowej) poprzez staż (często też darmowy) do umowy śmieciowej.

Witkowska i Karaś nie twierdziły nic innego, ale nie odniosły się zarazem do opisywanych przez siebie czytelniczek „Kasi Tusk" z wystarczającym respektem, bo napisały o nich jako o „straconym pokoleniu". Orliński uznał więc, że ich tekst stwarza mu znakomitą okazję do zaatakowania polskiej lewicy jako „kawiorowej" i de facto niewrażliwej na los prekariuszy, ponad których się wywyższa.

„W obronie tych ludzi nikt nie zrobi Manify, "Krytyka Polityczna" nie poświęci im kolejnego "Przewodnika"" – pisze. „Ubolewam nad tym, że młoda polska lewica nie interesuje się sytuacją tych ludzi. Ich bieda jest za mało spektakularna. Ich problemy za mało hipsterskie. Żeby chociaż się uzależnili od heroiny albo nie akceptowali swojej płci, oczywiście byłaby już inna rozmowa, ale póki ich małym comiesięcznym dramatem jest problem z opłaceniem przedszkola - nikogo to nie obchodzi" – pisze Orliński.

Tekstem tym rozsierdził „młodą lewicę". Iza Desperak na łamach „Lewicowej Sieci Feministycznej „Rozgwiazda" i wytknęła mu, że ona sama i środowisko, do której należy, akurat prekariat bada i stara się wiele dla niego czynić. Czego publicysta „GW" nie zauważa, no bo jest oczywiście antyfeministyczny, antygenderowy i tak w ogóle to mizoginistyczny, a przez to „obraża i przeraża".

Jest faktem, że Orliński chyba zbyt łatwo użył wielkiego kwantyfikatora, bo istotnie istnieją radykalnie lewicowe środowiska, nie pasujące do jego pamfletu. Tyle że są marginalne, ton nadają zamożne grupy z Krytyką Polityczną na czele, do których jego opis pasuje jak ulał. Podobnie, jak doskonale pasuje do nich opis Remigiusza Okraski z nietypowego lewicującego pisma „Obywatel":

„Lewica, która dziś wymachuje sztandarem walki o prawa mniejszości seksualnych, przynajmniej częściowo doskonale zdaje sobie sprawę, że jest to walka nie wymagająca wielkiej odwagi i nie łącząca się z żadnym ryzykiem, a wręcz taka, która zostanie nagrodzona dotacjami i wyrazami uznania ze strony elit polityczno-kulturowych. Tych samych elit, które są całkowicie zblatowane z wielkim biznesem, mających w pogardzie miliony ludzi realnie wykluczonych i dyskryminowanych w sferze socjalno-ekonomicznej".

Prawica woli gardzić „lemmingami"

„Obawiam się, że to drugi tak wielki błąd środowisk lewicowo-liberalnych w dziejach Trzeciej Rzeczypospolitej. W latach 90. oddano ojcu Rydzykowi walkowerem rząd dusz w mało atrakcyjnej rynkowo demografii osób starszych, słabiej wykształconych i mieszkających w małych ośrodkach...  Wygląda na to, że podobnie teraz będzie ze śmieciówkowym prekariatem. Teoretycznie mógłby stanowić bazę społeczną dla lewicy. Praktycznie - ta za bardzo jest zapatrzona w tak doniosłe problemy, jak dekolonizacja Afryki czy sloterdijkowska dekonstrukcja baletu awangardowego, żeby w ogóle sformułować medialną ofertę dla prekariatu" – pisze Orliński.

I jeśli przesłanie jego artykułu (zawarte również i w tytule, brzmiącym „Smutek walkoweru") rozumieć wyłącznie jako melancholijne stwierdzenie, że „młoda polska lewica" nie jest zdolna do politycznego opanowania prekariatu, to trzeba stwierdzić, że Orliński ma pewnie sporo racji.

Jeśli jednak uznać, że niepokój autora z GW sięga głębiej, że przywołanie postaci o.Rydzyka to sugestia, że znienawidzona prawica może zrobić psikus i przechwycić sprekaryzowaną Biurową Klasę Średnią, tak jak w latach 90 przechwyciła „starszych, słabiej wykształconych i z mniejszych ośrodków", to można go uspokoić. Nie zrobi psikusa i nie przechwyci. Bo woli Biurową Klasa Średnią gardzić jako upadłymi „lemingami". Bo ubóstwia konserwatywny romantyzm i rolę ikony sprzeciwu wobec wszystkich objawów współczesności.

Orliński może więc spać spokojnie.

Zjawisko pt. blog Kasi Tusk wywołało ciekawą polemikę  lewicowych publicystów. Polemikę, która sporo mówi nie tylko o jej  przedmiocie, ale i o samej polskiej lewicy. Tej niepartyjnej, tak  zwanej młodej.

Zaczęły w "Przekroju"

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką