Pierwsza runda francuskich wyborów nic nie wyjaśniła, druga wyjaśni znacznie więcej, choć nie od razu. Jedno jest pewne: ktokolwiek wygra, krajobraz polityczny kontynentu zmieni się dramatycznie.
Walka z hydraulikiem
Francja, w przeciwieństwie do innych krajów śródziemnomorskich trzyma się jak pijany płotu przekonania, że praprzyczyną obecnego kryzysu w Europie jest globalizacja, wolny rynek i kapitalizm w wersji anglo-saksońskiej, która zakłada, że państwo w zasadzie nie służy do ściągania pieniędzy od bogatych i rozdawania ich całej reszcie w imię sprawiedliwości.
Włochy powołały rząd technokratów, Hiszpania wprowadziła pakiet oszczędnościowy, nawet Grecy zrozumieli poniewczasie, że powszechne dojenie państwa, korupcja i życie na koszty innych dobiegły końca i stoją oto przed dramatycznym wyborem. Francuzi natomiast w dalszym ciągu wierzą, że podwyższanie podatków, zadłużanie się państwa i walka z polskim hydraulikiem (rumuńskim żebrakiem albo tunezyjskim bezrobotnym) jest najlepszym sposobem wyjścia z kryzysu.
Dodajmy do tego jeszcze szczyptę popisów retorycznych i mamy programy wyborcze dwóch głównych kandydatów. Jedyny kandydat, który po raz trzeci sugerował Francuzom, że winę za stan państwa ponoszą oni sami centrysta François Bayrou zgodnie z przewidywaniami odpadł z kretesem, bo nikt we Francji nie chce go słuchać. Oczywiście między dwoma pozostałymi w finale kandydatami są różnice, jednak dla przyszłości Europy wybór zarówno Sarkozy'ego, jak i Hollande'a może oznaczać problemy. Kanclerz Merkel postawiła na Sarkozyego zapewne dlatego, że jest bardziej przewidywalny.
Kłopot dla Merkel
Nieoficjalny bojkot Françoisa Hollande'a, do którego przyłączyli się inni prawicowy liderzy europejscy, był niemądrym pomysłem politycznym, dlatego już od kilku tygodni wysłannicy pani kanclerz utrzymują kontakty z obozem zwycięzcy pierwszej rundy francuskich wyborów. Swoją drogą ciekawe, czy wysłannicy premiera Donalda Tuska również smalą cholewki do Hollandea albo chociaż do pani Segolene Royal, jego byłej partnerki i szarej eminencji kampanii socjalistów. Merkel liczy zapewne na to, że Hollande, jak każdy porządny polityk, po wyborach wyprze się swoich obietnic, tym bardziej że niektóre np. renegocjacja paktu fiskalnego - są formalnie trudne do przeprowadzenia. Jednak zwycięstwo Hollandea będzie dla pani Merkel nie lada kłopotem.
François Hollande ma kompletnie inną wizję Europy, zwłaszcza w czasie kryzysu chce postawić na działania stymulujące gospodarkę, co po francusku oznacza dalszy wzrost podatków oraz długu. Francja Hollande'a będzie napierała na Europejski Bank Centralny, by podsypywał pieniędzy ogarniętym kryzysem krajom, co jest nie do przyjęcia dla pani Merkel. Sarkozy po wygranych wyborach również będzie to robił. Co równie ważne, zwycięstwo wzmocni jego pozycję w osobistych stosunkach z panią Merkel. Dziś wlecze się w sondażach za Hollande'em, jeśli wygra, byłby żywym dowodem na to, że zmartwychwstanie polityczne jest możliwe, nabrałby wigoru i zapewne próbował zdyskontować fakt, że ma już za sobą konkurencję, w której pani Merkel wystartuje dopiero za rok.
Jednak zwycięstwo Hollande'a zapowiadałoby zmianę znacznie większą niż ewentualny sukces Sarkozye'go. Mogłoby mianowicie pobudzić apetyty europejskiej lewicy. Druga runda wyborów we Francji przykryje wszystkie inne wydarzenia polityczne na kontynencie, ale warto pamiętać, że tego samego dnia - 6 maja- odbędą się wybory w Grecji. Ich wyniku nie sposób przewidzieć, w ostatnich miesiącach nastąpił w tym kraju wysyp skrajnych, populistycznych partii lewicowych i prawicowych, ludzie mają dosyć Europy, zwłaszcza Niemców, kontynuacja polityki cięć przyjętej przez rząd Papademosa jest powszechnie krytykowana i odejście od niej całkiem możliwe. Jeśli dodamy do tego nadchodzące wybory we Włoszech i w Niemczech, gdzie lewica wcale nie jest skazana na porażkę, to rysuje się scenariusz, w którym zwycięstwo François Hollande'a będzie zapowiedzią zasadniczej zmiany politycznej w Europie.
Wąski margines
Te zmiany będą korygowane i kontrolowane przez rynki, które w błyskawiczny sposób dadzą przyszłemu prezydentowi Francji do zrozumienia, na ile wąski jest margines jego ruchu, co z kolei wzmocni zaangażowanie Francuzów w walkę z rynkami i pogłębi ich przekonanie, że wszystkiemu winni są finansiści. I tak francuskie marzenie będzie trwało weryfikowane przez realną politykę i gospodarkę.