„Jeśli chodzi o politykę prorodzinną, to Polska nie ma powodów do wstydu ani do kompleksów. W kilku sprawach jesteśmy awangardą i wzorem do naśladowania dla wielu innych" oświadczył 1 czerwca ub.r. Donald Tusk, premier jednego z najszybciej wyludniających się państw świata.
Kości z mamuta
Kraj prowadzący awangardową politykę prorodzinną przeznacza na wsparcie rodzin najmniejszą część PKB w całej Unii Europejskiej, mniejszą nawet niż Ukraina czy Rosja. Według oficjalnych statystyk co trzecie polskie dziecko żyje poniżej lub blisko ustawowego progu ubóstwa. Nie wynika to z powszechnej niezaradności rodziców. Młode rodziny są w Polsce najniższą kastą społeczną. Średni dochód na osobę w gospodarstwie domowym emerytów wynosi 1076 zł, w gospodarstwie rencistów 926 zł. Dla porównania w rodzinie z trojgiem dzieci wynosi 717 zł i jest o 40 proc. niższy niż średnia krajowa.
System podatkowy jest tak skonstruowany, że z każdych 100 złotych zarobionych przez rodziców państwo zabiera około 40 zł. Pozostałe 60 zł mogą wydać na zakup niezbędnych rzeczy, ale również wówczas od każdego towaru płacą podatek VAT, jeden z najwyższych w Europie. Oznacza to, że na potrzeby państwa muszą przeznaczyć większą część zarobionych pieniędzy niż na rodzinę. Utrzymanie dzieci wymaga w tej sytuacji cudów zaradności. Gdyby taki system drenowania rodzin, jaki mamy obecnie w Polsce, obowiązywał w czasach prehistorycznych (z każdego upolowanego mamuta można przynieść do domu tylko kości), to ludzkość wymarłaby już dawno temu.
W całej Europie obciążenia podatkowe młodych rodzin są powszechnie rekompensowane nie tylko przez ulgi podatkowe, ale też system zasiłków, niezależnych od wysokości dochodów. W Polsce polityka dodatków na dzieci potwierdza pozycję rodziny jako pariasa społeczeństwa. Tak naprawdę nie ma u nas świadczeń rodzinnych, lecz jedynie socjalne, bardzo niskie i adresowane tylko do najuboższych. Próg dochodowy uprawniający do ich pobierania jest zamrożony na tym samym poziomie od dziewięciu lat i wynosi 504 zł na osobę w rodzinie. W tym czasie prawo do zasiłku utraciło około 3 mln dzieci. Nie znaczy to, że ich rodzice stali się nagle bogaci, a jedynie, że dopadła ich inflacja. Jej poziom dobrze obrazuje wzrost ceny litra benzyny: z 3,5zł w roku 2003 do około 6 zł dziś.
Wychowanie do życia w biedzie
Taka sytuacja jest przez kolejne rządy uznawana za status quo. Urzędnicy Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej nie podjęli żadnych poważnych działań na rzecz poprawy sytuacji rodzin i blokowali takie inicjatywy ze strony organizacji pozarządowych. Resort, który na same podróże zagraniczne urzędników na szkolenia w Grecji czy u podnóży Himalajów przeznacza co roku około 1,5 mln zł patronował wydaniu książki pod znamiennym tytułem: „Bieda, przewodnik dla dzieci".
W tym samym ministerstwie powstał projekt ustawy o łatwiejszym odbieraniu rodzicom dzieci. Został przyjęty przez Sejm w roku 2010 w ramach prorodzinnej polityki „bez wstydu" i „bez kompleksów". W różnych formach państwowej opieki przebywało wówczas blisko 100 tysięcy dzieci.
Tylko ok. 3 proc. z nich to sieroty naturalne. Aż jedną trzecią dzieci odebrano biologicznym rodzicom jedynie z powodu biedy. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ urzędnikom łatwiej jest zapłacić 4 tysiące miesięcznie za utrzymanie „wychowanka" w domu dziecka innym urzędnikom, niż przeznaczyć choćby dziesięciokrotnie mniejsze pieniądze na poprawę sytuacji biologicznej rodziny.