– O, na to bym nie liczył. Koncerny już nie wydają na reklamę tyle, co dawniej. Sprawa dotyczy tylko wielkich gwiazd. Lali Bei, tej diwie holowizji, jedna firma sfinansowała ostatnio rekonstrukcję figury i wymianę skóry, w zamian za co przez dwanaście godzin na dobę pojawiają się na niej reklamowe napisy. Ale mówi się, że mają kłopoty ze sprzedaniem tych reklam i nie są zadowoleni z interesu. Personal advertising już się opatrzył. Niektóre firmy skłonne są jeszcze inwestować w golemów, ale to też oferowane jest raczej w wąskim zakresie, ludziom, hm... o pewnych talentach i zdolnościach.
– Golemów? Myśli pan, mecenasie, o tych przełącznikach, które na kilka godzin dziennie poddają implantowanego kontroli sponsora?
– Dziennie, tygodniowo, zależnie od umowy. Prości ludzie często to sobie chwalą, bo ten czas jest usuwany z ich pamięci i w zamian firma wpisuje im coś innego. Zazwyczaj przechodzone w rozrywce encefaloskany, niekiedy zresztą oryginalne... W każdym razie, rzeczy dużo bardziej atrakcyjne, niż kiedykolwiek ci ludzie mogliby przeżyć naprawdę. Dla wielu z nich uzyskanie wspomnienia paru godzin spędzonych z taką Lalą Bei na egzotycznych wyspach samo w sobie warte jest podpisania cyrografu z każdym koncernem.
– Tak, słyszałem. Zawsze mnie to zdumiewało, że inwestowanie w takich ludzi może się komuś opłacać.
– Haczyk jest w tym, że odpowiedzialność prawną za wszystko, co w tym czasie zrobił, ponosi na mocy standardowej umowy nosiciel implantu.
– Hm, rozumiem. I to jest legalne?
– Prawdę mówiąc, można się o to spierać. Ale takich ludzi, jakich się na tej zasadzie implantuje, nie stać na adwokata, który mógłby taki spór podjąć. Zresztą, co tu mówić o biedocie, słyszał pan o tym rozwiedzionym milionerze, który zafundował swojej byłej żonie operację? Lekkomyślnie przyjęła prezent nie doczytawszy umowy, a okazało się, że, owszem, przywrócono jej zdrowie, ale na życzenie byłego męża nabrała wstrętu do mężczyzn, i jeszcze zmuszona jest każdej nocy śnić zaprogramowane przez niego sny. Wymyślna zemsta, ale, niestety, całkowicie zgodna z prawem. Przy życiowo ważnych decyzjach nie wolno zaniedbywać fachowej konsultacji prawnika.
– No właśnie, panie mecenasie. Tak miło się rozmawia, ale z tego wszystkiego...
Usiadł wreszcie ponownie na fotelu. Pokiwałem głową, milcząc przez chwilę, aby nie pomyślał sobie, że sprawa jest zbyt łatwa, i w końcu powiedziałem uspokajająco:
– Proszę być dobrej myśli. Sprawa rokuje doskonale. Jako pański pełnomocnik mogę występować w pańskim imieniu i bez narażania pana na posądzenie o nielojalność wobec firmy, negocjować warunki, na których pański dotychczasowy pracodawca byłby gotów polubownie odstąpić swoje roszczenia wobec pańskiej osoby... to jest, wobec dóbr zawartych w pańskiej osobie, pańskiemu ewentualnemu nowemu pracodawcy. Mam w tych sprawach pewne doświadczenie.
– Polecano mi pana, mecenasie.
– Miło mi słyszeć. Sądzę, że jeśli w grę nie wchodzą jakieś osobiste konflikty, możemy liczyć na konkretne ustalenia w ciągu kilku miesięcy.
– Ależ gdzie tam konflikty! Nie znam w ogóle tych ludzi ani oni mnie, to wszystko po prostu zwykła biurokracja!
Ludzie są niepoprawni, myślałem sobie, patrząc, jak ochoczo podpisuje moje pełnomocnictwo. Gotów go byłem uprzedzić lojalnie o kompromisach, jakie będzie musiał zawrzeć ze sponsorami swoich narządów wewnętrznych, ale nawet o to nie spytał. Pewnie tak samo bez pytań podpisywał przed laty umowę ze swoim pracodawcą.
Pożegnałem go uprzejmie i poprosiłem sekretarkę, by jeszcze przez kilka minut nie przytrzymała następnego gościa. Po każdej rozmowie staram się poświęcić kilka minut na relaks, to bardzo dobrze robi mi na buster. No cóż, pomyślałem, skoro o nic nie pytał, to spróbujemy zacząć od negocjacji z NetKillerem. Są dość bezwzględni w egzekwowaniu zobowiązań od nosicieli, ale mogę u nich liczyć na największą prowizję.
Bo jeśli chodzi o mnie, panie Jankosky, to zamierzam pożyć jeszcze w dobrym zdrowiu i pełnej sprawności co najmniej sto lat. A to znaczy, niestety, że muszę znaleźć frajerów, którzy mi to sfinansują.