W ciągu ostatnich kilkunastu dni w Polsce stało się coś niezwykłego. Entuzjazm, który wybuchł (nie tylko wśród kibiców piłkarskich), nie miał precedensu od 1989 roku. Choć wtedy na ulicach nie było takiej fiesty jak dziś. Aż trudno uwierzyć, że chodzi tylko o emocje piłkarskie.
Chcemy być razem
Na każdym kroku widać flagi i chorągiewki, a najmodniejszym strojem stała się biało-czerwona koszulka z orłem na piersiach. Setki tysiące Polaków przychodziło na stadiony, do stref kibica, barów i knajpek, by zdzierać gardło przy hymnie narodowym. Miasta, w których zatrzymały się drużyny futbolowe, przystrajały się w narodowe barwy danego kraju. Na trening Holendrów w Krakowie 25 tysięcy ludzi przyszło w pomarańczowych strojach. Niemieckiemu piłkarzowi Polacy śpiewali „Sto lat" w dniu jego urodzin. Dziesiątki tysięcy polskich wolontariuszy pomagały cudzoziemcom zaskoczonym tym, jak ta Polska nieźle wygląda i jacy mili mieszkają tu ludzie.
„To tylko kicz". „To powierzchowne". „To grillowy patriotyzm" - powtarzają niektórzy komentatorzy. A ja mam wrażenie, że była to eksplozja silnej potrzeby bycia we wspólnocie. Potrzeba pokazania dumy z tego, że jesteśmy Polakami, że nie jesteśmy gorszą częścią cywilizowanego świata. Aspiracyjne postawy Polaków znalazły swoje ujście.
Leczenie kompleksów
To zdrowe leczenie się z kompleksów, których - chcemy czy nie - jesteśmy (byliśmy?) pełni. To odreagowanie 20 lat męczącego podciągania się do góry, mozolnej pracy, marzeń o lepszym świecie. Polska to jeszcze nie Niemcy ani Francja. Nie zbudowaliśmy sieci autostrad, państwo jest ciągle w wielu sprawach słabe i nieudolne, ale tym razem, przy okazji Euro, poszło nam nie najgorzej. Polacy są głodni sukcesu i bardzo chcieli go zobaczyć. Wszystko im jedno, czy nowe dworce zbudowała Platforma czy samorządy, czy przygotowywało to jeszcze PiS. Oni zwyczajnie widzą postęp i cieszą się nim.
Pewnie, że nie stoi za tym głęboka refleksja, ale nie oczekujmy od narodu w każdej chwili głębokiego namysłu.