Wszystko wskazuje na to, że jeszcze przez lata będziemy zakładnikami absurdalnej dwuwartościowej logiki, zgodnie z którą wszystko musi być albo prorządowe, albo propisowskie. „Prawackie" albo „europejskie". Temu podziałowi została już podporządkowana właściwie każda dziedzina życia.
Wiadomo zatem, że żądania przywrócenia pełnowymiarowej nauki historii są „pisowskie", podobnie jak jakiekolwiek wątpliwości co do oficjalnej wersji katastrofy smoleńskiej. „Pisowskie" są wątpliwości co do stanu polskich finansów, harmonogramu budowy dróg czy bilansu Euro, a także żądanie, aby usunąć z warszawskiej Pragi pomnik wdzięczności armii sowieckiej.
Z kolei najzacieklejsi przedstawiciele obozu „prawdziwych Polaków" nie potrzebują wiele, aby uznać kogoś za zdrajcę sprawy czy może raczej Sprawy. Przy czym ta sprawa ogranicza się zazwyczaj do niekwestionowania geniuszu Jarosława Kaczyńskiego i nadchodzącego ponoć zwycięstwa PiS. Każdy, kto nie jest tu dość entuzjastyczny, może zostać szybko zakwalifikowany przez jednego z trybunów strony opozycyjnej do kategorii sprzedawczyków z kredytem na karku (jak wiadomo, kredyty biorą jedynie przedstawiciele obozu zdrady).
Obóz „europejski" dostrzega niebezpieczeństwo w samym pobudzaniu narodowej dumy - chyba że jest to duma z imprezy sportowej w rodzaju Euro
Dlaczego tak się dzieje to temat na inną i bardzo obszerną analizę. Przyczyn jest wiele: podatność znacznej grupy ludzi na medialne schematy, łatwość prowokowania emocji i łatwość posługiwania się nimi w tworzeniu własnych postaw. To znacznie prostsze niż szukanie argumentów i danych, na podstawie których buduje się następnie swój pogląd na daną sprawę. Zresztą postawa polegająca na tym, że posiada się przede wszystkim poglądy na sprawy, a nie partyjne sympatie, jest już dziś rzadkością. Poglądy na sprawy definiuje się poprzez przynależność do jednego lub drugiego obozu.