Po wygraniu wyborów jesienią ubiegłego roku premier Donald Tusk wygłosił w Sejmie exposé, w którym nie poświęcił zbyt wiele miejsca Unii Europejskiej ani polskiej polityce wobec Brukseli.
„Europa zmienia się na naszych oczach, a kierunek tej zmiany jest dalece niepewny” - powiedział szef rządu, oświecając niewątpliwie wielu rodaków, którzy nie czytają gazet i nie oglądają telewizji. „Mówimy tu nie tylko o zmianach finansowych i gospodarczych, ale także o tej wielkiej wizji wspólnej Europy. Wizji, która dzisiaj w wielu miejscach jest podważana, wizji, która być może będzie domagała się głębokiej korekty. A więc będzie także od nas, od Polaków, wymagała inteligentnego, odważnego, elastycznego działania”.
W rzeczywistości, wizji przyszłości Europy jest co najmniej kilkanaście - ostatnią zaprezentowało niedawno 11 ministrów spraw zagranicznych UE z Guido Westerwellem i Radosławem Sikorskim na czele. Lawirowanie między najróżniejszymi politycznymi projektami, które pojawiają się w unijnych stolicach niczym grzyby po deszczu, w istocie wymaga działania inteligentnego i odważnego. Jednak rząd Tuska akurat na tym polu nie wykazuje się ani specjalną odwagą, ani inteligencją, za to przoduje w elastyczności: od dłuższego czasu bardzo elastycznie wije się i uchyla od przedstawienia konkretnego programu dla Polski w Unii Europejskiej. Jaką rolę chcemy w niej odgrywać? Jak chcemy ją zmieniać, byśmy mogli skutecznie realizować swoje interesy? W którym miejscu chce być Polska za pięć, dziesięć lat?
We wspomnianym exposé Tusk mówił: „Prawdziwym dylematem dla Polski jest, jak być w centrum Europy, jak być realnym, głównym graczem na scenie europejskiej”. Słowa równie patetyczne, co puste. Dotychczas częściej słyszeliśmy z ust przedstawicieli rządu, co powinni zrobić Niemcy, by być „głównym graczem na scenie politycznej”, a nie co powinna zrobić Polska. W dodatku Platforma Obywatelska stała się zakładniczką własnych obietnic - wielu jej wyborcom musi się wydawać, że „bycie w centrum Unii” służy tylko jednemu celowi: wyrwaniu z tejże Unii jak największej góry pieniędzy na kilka najbliższych lat.
Premier zapowiada na początek października „drugie exposé”. I tym razem zapewne dowiemy się, że Unię trawi kryzys, że są różne wizje, jak z niego wyjść, i że powinniśmy być elastyczni. Tyle że mnie, jako obywatela szczerze zatroskanego losami całej Europy i Polski w Europie, powtarzanie eurobanałów nie satysfakcjonuje. Warto by było dowiedzieć się w końcu, czy premier RP wybrał już sobie tę wizję UE, która najbardziej mu odpowiada, czy raczej przedstawi własną. A może jego unijna refleksja nadal będzie się sprowadzała do opowiadania anegdoty o kolacji, podczas której niektórzy są zapraszani do stołu, a inni trafiają do menu.