Osobiście uważam, że obwinianie szefa rządu za brak decyzji w sprawie dachu za raczej niesprawiedliwe. Nie widzę przekonujących dowodów, że w jakiś choćby pośredni sposób Tusk odpowiada za tę sytuację. Nie jestem też specjalistą, który może przesądzić, czy Stadion zbudowano chlujnie czy niechlujnie. I jaka jest w tym odpowiedzialność lub wina obecnej władzy.
Widzę natomiast coś innego. Rzecz, która powinna Tuska bardzo zaniepokoić. To coś, co przypomina starą historię z chorągiewkami na limuzynie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Tymi odwróconymi na indonezyjski sposób. Nieważne, czy ktoś to zrobił wtedy z głupoty, nieuwagi, czy dla sabotażu. Ważne, że poszło na konto Kaczyńskiego, choć każdy przyzna, że głowa państwa sama osobiście nigdy nie zajmuje się takimi drobnostkami. Tak, czy owak miał to być dowód na nijakość jego prezydentury. Jak wiemy, nie brakowało osób, które w to uwierzyły.
Przez ileś lat zdarzenia przypadkowe, lub nie mające związku z obu braćmi i PiS, były interpretowane na ich niekorzyść. Jako coś, za co odpowiadali. Tak było np. z zawaleniem się hali wystawowej w Katowicach, co zdarzyło się na początku ich rządów.
Właśnie zmieniła się emocja społeczna. Przez lata większość opinii publicznej raczej usprawiedliwiała niż oskarżała Donalda Tuska w przypadku wydarzeń tragicznych, kompromitujących, czy tylko kontrowersyjnych. Nie chodzi tu o rzetelne wyważenie win, lecz emocjonalny odruch szukania winnego.
Teraz ta emocja każe winić Tuska. W przypadku Stadionu Narodowego widać to szczególnie dobitnie. Akurat asocjacja nie powinna dziwić. Premier chciał być utożsamiany ze sportem, zwłaszcza futbolem. Budował na tym swój wizerunek. Tak samo jak na oficjalnym przekazie, że Europa nas ceni i szanuje, i że nie powinniśmy mieć wobec niej – dzięki Tuskowi – kompleksów. Tym razem Europa, w postaci Anglików, drwi z nas. To trafia w czuły punkt Polaków: nasz kompleks „co o nas pomyślą zagranicą".