Jednym z nich był Chrysogonus. To on prowadził słynną listę proskrypcyjną, na którą wpisywano nazwiska wrogów publicznych. Tracili oni prawa obywatelskie, a ich majątek był konfiskowany i sprzedawany na licytacjach. Oczywiście dla dobra Rzymu i Rzymian.

Gdy zamordowany został przez „nieznanych sprawców" Sextus Roscius, zamożny właściciel ziemski z Amerii, Chrysogonus umieścił jego nazwisko na owej liście i wystawił jego majątek na licytację. Jak to na publicznych licytacjach już od czasów rzymskich bywa, majątek Rosciusa wart 250 złotych talentów został sprzedany za 2000 srebrnych denarów (1 talent to ok. 4500 denarów, czyli cena w denarach powinna wynieść coś ok. 1 125 000). Nabył go nie kto inny jak sam Chrysogonus. Był jednak problem ze spadkobiercami – a dokładniej z synem Rosciusa (też Rosciusem), który na wszelki wypadek został oskarżony o zamordowanie własnego ojca.

Obronę Rosciusa syna poprowadził młody (miał wówczas 26 lat) i niedoświadczony zbytnio Marcus Tullius Cicero. Jego mowa „Pro Roscio Amerino" przeszła do historii z kilku powodów: używanego języka, konstrukcji logicznych (jeśli Roscius ojciec był proskrybowany, Roscius syn nie zabił ojca; jeśli nie był proskrybowany – sprzedaż jego majątku była nielegalna, co uderzało w interesy ekonomiczne oskarżycieli), ale przede wszystkim za sprawą wskazania potencjalnych sprawców morderstwa. To w niej padły słynne słowa: „Cui bono" – „czyja korzyść?".

Tej sprawy sprzed ponad 2 tysięcy lat uczą się do dziś młodzi adepci sztuki prawniczej na wydziałach prawa na całym świecie. Dlaczego? Bo „cui bono, qui prodest" – „czyja korzyść, tego sprawka". Roscius syn nie miał powodu mordować ojca, żeby odziedziczyć jego majątek, skoro ten znalazł się na liście proskrypcyjnej, ergo jego majątek podlegał konfiskacie. Korzyści odnieśli inni. Gdy się więc coś dzieje, ustalmy najpierw „Cui bono". Oczywiście nie zawsze ten, który odnosi korzyść, jest sprawcą, ale dobrze jest mieć świadomość, jak powinien przebiegać proces dochodzenia do konkluzji, które czasami padają, bez żadnych refleksji je poprzedzających. PS Autor nie ponosi odpowiedzialności za jakiekolwiek skojarzenia, które się mogą pojawić u niektórych czytelników, gdyż ich wywoływanie nie było jego zamiarem.

Autor jest adwokatem, profesorem prawa, prezydentem Centrum im. Adama Smitha