Komu dobrze z kościotrupem

Czy nasze przyznanie się do win wobec Żydów „budzi respekt i powinno być powodem do dumy z ojczyzny”? Przecież nie po to wyraża się skruchę, by móc potem odczuwać dumę z tego powodu – pisze publicysta.

Publikacja: 17.12.2012 18:30

Aleksander Kaczorowski

Aleksander Kaczorowski

Foto: archiwum prywatne

Red

"Fakt, że nasi sąsiedzi na wschodzie, północy i południu nie kwapią się do rachunku sumienia, dobrze im się żyje z kościotrupem w szafie – nie jest żadnym argumentem, byśmy my zło zamiatali pod dywan” – napisali członkowie zarządu ZASP w oświadczeniu dotyczącym filmu „Pokłosie” . – „Nasze przyznanie się do win budzi respekt. I to jest powód do dumy z ojczyzny” – uważają członkowie zarządu ZASP: Stanisław Brejdygant, Maria Mielnikow i prezes Związku Olgierd Łukaszewicz.

Jest to opinia jak ze starego dowcipu o Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich – cztery słowa, cztery kłamstwa. W tym wypadku chodzi raczej o mit, ale wyjątkowo szkodliwy. Zgodnie z nim Polska jest jedynym krajem w regionie, który dokonał rachunku sumienia za zbrodnie na Żydach.

Wciskanie Czechom antysemityzmu

Można to rozumieć trojako: jako danie świadectwa czasom Zagłady przez rodzimych twórców, jako przeprowadzenie rzetelnej debaty publicznej na ten temat, a wreszcie jako przyznanie się państwa do współudziału w holokauście. W żadnym wypadku Polska nie jest prymusem, zwłaszcza na tle „sąsiadów z południa”.
Porównania ilościowe w tym kontekście nie mają większego sensu, ale np. lista samych tylko czeskich czy czechosłowackich dzieł filmowych i powieściowych poświęconych tematyce Zagłady, w tym także kwestii współudziału Czechów i Słowaków w Holokauście, jest co najmniej porównywalna z podobną listą dzieł twórców polskich.

Otwiera ją wydana w 1949 roku powieść Jiříego Weila „Życie z gwiazdą” i film Alfréda Radoka „Daleka droga” z tego samego roku. Najczęściej wymienianym utworem filmowym jest nagrodzony Oscarem „Sklep przy głównej ulicy” Jána Kadára i Elmara Klosa z 1965 roku, zrealizowany na podstawie książki Ladislava Grosmana pod tym samym tytułem. Akcja filmu, nakręconego zresztą z udziałem wybitnej aktorki Teatru Żydowskiego w Warszawie, Idy Kamińskiej, rozgrywa się na Słowacji. Podczas II wojny światowej władzę sprawowali tam rodzimi faszyści. Pod ich rządami znaczną część majątku żydowskiego przejęli Słowacy, podczas gdy Niemcy, za wiedzą i zgodą władz słowackich, wywieźli dawnych właścicieli do obozów zagłady (rząd w Bratysławie zapłacił nawet Niemcom za transport).

„Sklep przy głównej ulicy” opowiada o tych wydarzeniach, ukazując je z perspektywy Słowaka, który przejmuje żydowski majątek. Do tej tradycji nawiązuje też Jan Hřebejk, autor głośnego filmu „Musimy sobie pomagać” (2000 r.). Również najważniejsze utwory literackie podejmujące tematykę Szoah, w tym kwestię współodpowiedzialności Czechów za Zagładę, powstały w latach 50. i 60. ubiegłego wieku. Nikomu, kto zna twórczość takich autorów jak Josef Škvorecký („Lwiątko”, „Siedmioramienny świecznik”, „Legenda Emoke”, „Historia kukułki”) czy Ladislav Fuks („Palacz zwłok”), nie wspominając już o Bohumilu Hrabalu, nie przeszłoby przez gardło stwierdzenie, że czescy twórcy nie kwapią się do rachunku sumienia. Jest to stwierdzenie w najwyższym stopniu obraźliwe, uwłaczające pamięci tych wybitnych i nieżyjących już autorów.

Być może problem z recepcją ich dzieł polega na tym, że zainteresowanie tematyką Zagłady wyprzedziło w Czechach podobne zjawisko na Zachodzie.

Trzeba przy tym pamiętać, że Czesi nie mieli Jedwabnego. Większość z niespełna stu tysięcy tamtejszych Żydów zginęła w obozach zagłady w okupowanej Polsce. Wcześniej byli więzieni w Terezinie, dawnym mieście garnizonowym, zamienionym przez Niemców w obóz koncentracyjny. Czesi byli strażnikami, a czeskie władze jeszcze przed zajęciem kraju przez Niemców 15 marca 1939 roku przyjęły szereg ustaw antyżydowskich.
Jednak sytuacja, w której Polacy – chciałoby się powiedzieć: właśnie Polacy – próbują wciskać Czechom w brzuch antysemityzm, jest oględnie rzecz ujmując, żenująca.

Dumni Bułgarzy

Jeśli Czesi trzymają jakiś szkielet w szafie, to jest to szkielet niemiecki. Powołana przez rządy Republiki Czeskiej i RFN wspólna komisja historyczna już w latach 90. ubiegłego wieku oszacowała liczbę ofiar śmiertelnych tzw. odsunu, czyli wysiedlenia ludności niemieckiej z Czech w latach 1945–1946, na 19–30 tysięcy, a liczbę zaginionych na ponad 100 tysięcy.

Wielu Czechów, prawdopodobnie większość, nie akceptuje, a może nawet nie zna tych liczb; żaden polityk czeski nie przyzna też, że odsun był w istocie czystką etniczną, przeprowadzoną za wiedzą i zgodą demokratycznych władz czechosłowackich z prezydentem Benešem na czele. Podobnie żaden polityk polski nie zaproponuje dziś czy jutro, by zwrócić Żydom majątek, zaproponować przywrócenie obywatelstwa ich potomkom, wszcząć śledztwa w sprawie pogromów, osądzić i skazać ostatnich żyjących sprawców. To są, niestety, pomysły z dziedziny political fiction.

Pozostaje dochodzenie prawdy przez historyków. W Czechach niemal bez przerwy powstają szokujące niekiedy filmy dokumentalne („Zabijanie po czesku”) czy utwory filmowe i literackie (ostatnio np. „Pieniądze od Hitlera” Radki Denemarkowej, wydane również po polsku). O zbrodniach na Niemcach z maja 1945 roku, w tym o autentycznych przypadkach wieszania esesmanów na drzewach głową do dołu, a następnie polewaniu ich naftą i podpalaniu, pisał np. zmarły niedawno Jiří Gruša w powieści „Kwestionariusz” (1975), od dawna dostępnej po polsku. Opisy znęcania się nad niemieckimi cywilami znajdziemy też np. w „Tchórzach” Josefa Škvoreckiego (wyd. pol. 1970).

Fundamentalne teksty historyków, przede wszystkim słowackiego uczonego Jána Mlynárika, na temat zbrodni popełnionych podczas odsunu ukazały się w czechosłowackich pismach emigracyjnych już w latach 70. ubiegłego wieku. Proszę mi przypomnieć, czy i w „Kulturze” pisano wtedy o polskich zbrodniach na Żydach?

Co do odpowiedzialności państw, to rządy Słowacji, Rumunii i Węgier po 1989 roku uznały winę za współudział w Holokauście. Jest ona oczywista, gdyż władze tych państw kolaborowały z Hitlerem. Nie był to zresztą powód, lecz pretekst do udziału w Zagładzie. Jedynym krajem regionu, gdzie miejscowe – proniemieckie! – władze ocaliły praktycznie wszystkich Żydów, niemal sto tysięcy ludzi, była Bułgaria.

To Bułgarzy mają więc powód do dumy ze swojej ojczyzny. My mamy powód do wstydu (aczkolwiek podczas II wojny światowej byliśmy krajem okupowanym). Nie zmieni tego fakt, że ukazują się u nas książki poświęcone polskim zbrodniom na Żydach, zjawisku szmalcownictwa czy antysemityzmu.

Zresztą, czy rzeczywiście nasze przyznanie się do win „budzi respekt i powinno być powodem do dumy z ojczyzny” – jak piszą autorzy oświadczenia ZASP? Wydaje się, że mamy tu do czynienia z ewidentnym pomieszaniem pojęć. Nie po to wyraża się skruchę, by móc potem odczuwać dumę z tego powodu. Równie dobrze można by powiedzieć, że grzeszy się po to, by moc się potem wyspowiadać (i odczuwać z tego powodu dumę).

Zaczyna to przypominać licytację, który naród w Europie Środkowej i Wschodniej zabił więcej Żydów i który teraz głośniej się za to pokaja. W tej dziedzinie rzeczywiście wiedziemy prym. Wyraża się w tym nasz odwieczny kompleks wobec Zachodu – skoro nie możemy zaimponować Amerykanom, Anglikom czy Francuzom (Niemcom też?) w inny sposób, to przynajmniej wzbudzimy ich respekt, przyznając się do zbrodni popełnionych przez naszych rodaków. Popełnionych w okupowanym kraju, który stracił podczas II wojny blisko sześć milionów obywateli, w tym trzy miliony Żydów.

Mit niewinnej inteligencji

Wina, skrucha, pokuta, rozgrzeszenie czy przebaczenie to pojęcia chrześcijańskie, które w ustach większości polityków i uczestników debat publicznych na ogół nic nie znaczą. Klepie się je jak wyuczoną formułkę, tak jak w oświadczeniu ZASP. Nic dziwnego, że polska dyskusja na temat współudziału w Zagładzie jest coraz bardziej jałowa. Po tym wszystkim, co powiedziano i napisano na temat stosunków polsko-żydowskich, już dawno za słowami powinny były pójść czyny. Można było zacząć od tego, by potomkom obywateli II RP pochodzenia żydowskiego zaoferować przyjęcie polskiego obywatelstwa i zwrócić majątek dawnym właścicielom lub ich spadkobiercom, najlepiej w ramach powszechnej reprywatyzacji (tak jak to zrobili „nasi sąsiedzi z południa”).

Zamiast tego kręcimy kolejny film. Piszemy następne oświadczenie. „Krzyżujemy” sympatycznego aktora. Gadamy w telewizji. To nic nie kosztuje. Prawdę mówiąc, na tym się nawet zarabia.

Marksowi przypisuje się powiedzenie, że w historii tragedia powtarza się jako farsa. Przed dziesięciu laty, w apogeum debaty wokół „Sąsiadów” Jana Tomasza Grossa, byłem szefem „Gazety Świątecznej” i działu publicystyki „Gazety Wyborczej”. Pamiętam publikowane wtedy teksty na temat stosunków polsko-żydowskich – a ukazywały się one co najmniej raz w tygodniu przez okrągły rok, począwszy od głośnego artykułu Jacka Żakowskiego. Pamiętam emocjonalne dyskusje w redakcji, podczas których niekiedy dochodziło nawet do publicznego wyznawania win swoich rodziców czy dziadków, w tym także win Żydów-komunistów wobec Polaków. Te kategorie są zresztą tak pokracznie nieadekwatne do losów ludzkich i postaw – bo czy ten Żyd z UB, który dręczył akowców, też nie był Polakiem?

Przed dziesięciu laty takie „Polaków rozmowy”, przynajmniej na Czerskiej, były jeszcze możliwe. Obecna dyskusja wokół filmu „Pokłosie” jest, przykro to powiedzieć, żałosną parodią debat toczonych przed laty na łamach „Wyborczej” czy „Rzeczpospolitej” (która zresztą o zbrodni w Jedwabnem napisała pierwsza).

Refleksję na temat naszej współodpowiedzialności za Holokaust już dawno zastąpiło rytualne potępienie „ciemnego, antysemickiego chłopstwa” (tak jakby nowoczesny antysemityzm nie był produktem miejskim, zawleczonym na wieś przez polską inteligencję poszlachecką, gdzie padł na podatny grunt, przygotowany przez patriotyczny kler katolicki). To wyraz bezradności. Nasza zbiorowość nie potrafi i tak naprawdę nie chce zrobić nic więcej. To jest nasz szkielet w szafie.

Przed dziesięciu laty sprawców pogromu w Jedwabnem i około dwudziestu sąsiednich miejscowościach odruchowo nazywano „motłochem”. Dziś, niemal równie odruchowo, mówi się o „polskich chłopach”, a każdemu staje przed oczami zdjęcie grupy obdartusów spod Treblinki. Przecież nie mamy z nimi nic wspólnego. Z tym chamstwem. Z tym chłopstwem.

Przed dziesięciu laty dyskusja o Jedwabnem dotyczyła głównie tego, jak uporać się z wydobytymi na jaw, niewygodnymi faktami, i zachować przy tym mit niewinnej „polskości”. Dziś chodzi już tylko o zachowanie mitu niewinnej polskiej inteligencji, co to nic, tylko ratowała Żydów, niosąc Arkę Przymierza przez morze bezmyślnego, antysemickiego pospólstwa.

Autor jest publicystą, redaktorem naczelnym kwartalnika „Aspen Review Central Europe”, autorem biografii Bohumila Hrabala „Gra w życie” (2004). Był szefem działu publicystyki „Gazety Wyborczej”, a także zastępcą redaktora naczelnego tygodników „Newsweek Polska” i „FORUM”

Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne