Dziś wejście do strefy euro w 2015 roku jest tak samo nierealne. Różnica jest jednak taka, że mamy już twarde dowody, żeby się do euro nie spieszyć. Owszem, podpisując traktat akcesyjny, zobowiązaliśmy się do wprowadzenia w przyszłości euro. Ale bez określenia kiedy. Nie powinno to być wymówką, gdyż słowa należy dotrzymywać – nawet gdy są to tylko jakieś ogólne deklaracje. W umowach jednak obie strony muszą go dotrzymywać. A państwa strefy euro zmieniły zasady jej funkcjonowania – więc nie mamy dziś moralno-politycznego obowiązku wprowadzania euro.

Zaczęły Niemcy i Francja, które jako pierwsze naruszyły kryteria ustalone w Maastricht. A potem ich śladem poszli pozostali. Taka strefa euro, do jakiej zobowiązaliśmy się kiedyś tam przystąpić, dziś nie istnieje. Może więc mamy ekonomiczny interes w jak najszybszym przyjęciu euro, skoro nie mamy prawnego obowiązku? Otóż nie mamy!!! Sytuacja instytucji finansowych strefy euro jest fatalna. Jak bardzo fatalna – nie wiemy. Nie wiemy, „co jest na dnie”! Wszystkie zastrzeżenia i obawy, jakie pojawiały się w latach 2004–2008 w dyskusji o strefie euro, okazały się trafne! A nie można już podać jako przykładu korzyści wyniesionych z wejścia do strefy euro… Grecji, co nagminnie czynili zwolennicy euro w dyskusjach sprzed kilku lat. Dziś, kiedy już nie musimy dyskutować, co się może stać, bo wiemy, co się stało, uporczywe rajfurzenie nam euro jest zdumiewające.

Pan premier Tusk ma rację, że nie musimy w sprawie euro robić referendum. Ale konstytucję zmienić musimy. Z art. 227 konstytucji, który stanowi, że „centralnym bankiem państwa jest Narodowy Bank Polski”, któremu „przysługuje wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej” i że „odpowiada [on] za wartość polskiego pieniądza”, trudno będzie wyciągnąć wniosek, że tym pieniądzem jest euro. Ma pan premier większość gotową zmienić ten przepis? Dziś jej nie ma i w następnej kadencji pewnie też jej mieć nie będzie. Po co więc po czterech latach zaczyna tę samą dyskusję?

Jak powiada mój kolega Andrzej Sadowski: „bogactwo narodu nie zależy bowiem od koloru farby, jakim zadrukowany jest papier będący w danym kraju oficjalnym środkiem płatniczym”.

Autor jest adwokatem, profesorem prawa, prezydentem Centrum im. Adama Smitha