Premier Donald Tusk zapowiedział kampanię na rzecz obalania mitów narosłych wokół katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Nie trzeba być Kasandrą, by przepowiedzieć, iż niezależnie od całego przedsięwzięcia nie wszystkich zwolenników teorii zamachu da się od niej odwieść. Można jednak założyć, że grupa ta stopnieje. A jeśli tak się stanie, tym samym zwiększy się w polskiej polityce przestrzeń do rzetelnej debaty, dotąd przyblokowanej jednym, wiodącym tematem. Ale to nie wszystkie warunki, jakie muszą zostać spełnione, by polska polityka wyrwała się z zaklętego kręgu, w którym tkwi od trzech lat.
Zaanektować wyrzutków
Wciąż aktualna pozostaje teza o konieczności otoczenia PiS kordonem sanitarnym. Dlaczego? Bo partia Jarosława Kaczyńskiego – mimo projektu o nazwie „profesor Gliński” – nie stała się tym, czym być powinna od początku nowej kadencji Sejmu. Otóż nie przeobraziła się w konstruktywną opozycję punktującą rząd, a jedynie przepoczwarzyła w kapłanów religii smoleńskiej. Jakakolwiek próba modyfikacji linii tej partii spotyka się z reakcyjnym betonem „zakonu PC” i przywołaniem smoleńskiego lejtmotywu.
PiS, co gorsze, stał się przy tym opozycją totalną. Należy przez to rozumieć negowanie niemal każdego twierdzenia rządu, łącznie z przytaczaniem nieprawdziwych danych w sejmowych debatach jako kontrargumentów. Ot, wystarczy przypomnieć wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o „900 km autostrad i dróg szybkiego ruchu wybudowanych przez rząd do końca 2012 roku”, podczas gdy de facto było to (licząc od 2007 r.) ponad 1500 km.
Czy zatem PiS w dłuższym okresie może zdobyć i utrzymać zaufanie Polaków? Socjologowie wskazują, że kolejne pokolenia wyborców mogą nie pamiętać wynaturzeń idei IV RP czy rządów PiS z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. Jednak kurczowe trzymanie się tematu Smoleńska powinno skłonić wyborców do nietraktowania PiS jako rzeczywistej alternatywy programowej wobec PO. Zwłaszcza jeśli rządowa ofensywa informacyjna okaże się sukcesem, a PiS nie zaproponuje nowego otwarcia.
Dynamika partii Kaczyńskiego polega wciąż na tym, że – krytykowana z zewnątrz i targana wewnętrznymi sprzecznościami – raz na jakiś czas musi implodować, wypychając co bardziej umiarkowanych i rozsądnych polityków poza swe szeregi. Jak dotąd ci ostatni albo zakładali kanapowe partie, albo przechodzili do Platformy. Może już czas zaanektować większość z „wyrzutków” i tym samym zdelegitymizować resztki pisowskiego rozsądku? Taki manewr oznaczałby jednak powrót PO do centroprawicowych korzeni.