Mity narosłe wokół katastrofy smoleńskiej

PiS należy otoczyć kordonem sanitarnym. Partia Jarosława Kaczyńskiego, mimo projektu o nazwie „profesor Gliński”, nadal jest jedynie grupą kapłanów religii smoleńskiej – pisze publicysta

Publikacja: 15.04.2013 19:37

Red

Premier Donald Tusk zapowiedział kampanię na rzecz obalania mitów narosłych wokół katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Nie trzeba być Kasandrą, by przepowiedzieć, iż niezależnie od całego przedsięwzięcia nie wszystkich zwolenników teorii zamachu da się od niej odwieść. Można jednak założyć, że grupa ta stopnieje. A jeśli tak się stanie, tym samym zwiększy się w polskiej polityce przestrzeń do rzetelnej debaty, dotąd przyblokowanej jednym, wiodącym tematem. Ale to nie wszystkie warunki, jakie muszą zostać spełnione, by polska polityka wyrwała się z zaklętego kręgu, w którym tkwi od trzech lat.

Zaanektować wyrzutków

Wciąż aktualna pozostaje teza o konieczności otoczenia PiS kordonem sanitarnym. Dlaczego? Bo partia Jarosława Kaczyńskiego – mimo projektu o nazwie „profesor Gliński” – nie stała się tym, czym być powinna od początku nowej kadencji Sejmu. Otóż nie przeobraziła się w konstruktywną opozycję punktującą rząd, a jedynie przepoczwarzyła w kapłanów religii smoleńskiej. Jakakolwiek próba modyfikacji linii tej partii spotyka się z reakcyjnym betonem „zakonu PC” i przywołaniem smoleńskiego lejtmotywu.

PiS, co gorsze, stał się przy tym opozycją totalną. Należy przez to rozumieć negowanie niemal każdego twierdzenia rządu, łącznie z przytaczaniem nieprawdziwych danych w sejmowych debatach jako kontrargumentów. Ot, wystarczy przypomnieć wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o „900 km autostrad i dróg szybkiego ruchu wybudowanych przez rząd do końca 2012 roku”, podczas gdy de facto było to (licząc od 2007 r.) ponad 1500 km.

Czy zatem PiS w dłuższym okresie może zdobyć i utrzymać zaufanie Polaków? Socjologowie wskazują, że kolejne pokolenia wyborców mogą nie pamiętać wynaturzeń idei IV RP czy rządów PiS z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. Jednak kurczowe trzymanie się tematu Smoleńska powinno skłonić wyborców do nietraktowania PiS jako rzeczywistej alternatywy programowej wobec PO. Zwłaszcza jeśli rządowa ofensywa informacyjna okaże się sukcesem, a PiS nie zaproponuje nowego otwarcia.

Dynamika partii Kaczyńskiego polega wciąż na tym, że – krytykowana z zewnątrz i targana wewnętrznymi sprzecznościami – raz na jakiś czas musi implodować, wypychając co bardziej umiarkowanych i rozsądnych polityków poza swe szeregi. Jak dotąd ci ostatni albo zakładali kanapowe partie, albo przechodzili do Platformy. Może już czas zaanektować większość z „wyrzutków” i tym samym zdelegitymizować resztki pisowskiego rozsądku? Taki manewr oznaczałby jednak powrót PO do centroprawicowych korzeni.

Lewica niepartyjna

Z kolei Leszek Miller idzie ścieżką wydeptaną przez swojego genetycznego wroga, czyli Jarosława Kaczyńskiego. „Kanclerz” wciąż bowiem twardo obstaje przy swoim i nie dopuszcza myśli o jakiejkolwiek konkurencji na lewicy: czy to będzie Janusz Palikot, czy nawet Aleksander Kwaśniewski. Jednak pod wpływem ewentualnej porażki SLD w eurowyborach może zmienić zdanie lub znaleźć się na aucie w Sojuszu.

Po lewej stronie sceny politycznej trwa dziś próba sił, a zwycięsko wyjdzie z niej ten, kto ma twardszy charakter i osiągnie lepszy wynik wyborczy. I o ile Miller jest właściwie politykiem bezalternatywnym – nie istnieje poza SLD, co pokazał start z list Samoobrony – to Aleksander Kwaśniewski zawsze może „wybrać dla siebie przyszłość” i zostać doradcą jakiegoś dyktatora, któremu zamarzy się lekka demokratyzacja systemu politycznego.

Konsolidacja na lewicy może oczywiście dokonać się przez dalszy podział SLD i skończyć exodusem posłów związanych z Kwaśniewskim do Europy Plus. By posłużyć się słowami Jana Rokity, Kwaśniewski znów mógłby stać się „Mojżeszem przeprowadzającym rozproszonych komunistów na brzeg nowego świata” (Jan Rokita, Robert Krasowski, „Anatomia przypadku”, Czerwone i Czarne, Warszawa 2013). Pod jednym warunkiem: konsolidacja na lewicy miałaby miejsce z jednoczesnym szerokim otwarciem się na rozmaite lewoskrętne środowiska. Czyli środowiska, które wykraczałyby znacznie poza byłych partyjnych towarzyszy z PZPR i Ordynackiej.

To pozwoliłoby raz na zawsze skończyć z podziałem na postkomunę i postsolidarnościowców. Bo choć podział ten wydaje się dziś jedynie wirtualny, jest on mimowolnie petryfikowany przez biografie czołowych przywódców lewicowego obozu. A po Smoleńsku postkomunistyczna łatka powróciła jako element antyrosyjskiego resentymentu.

Z centrum na prawo?

Dziś Platforma Obywatelska pozostaje ugrupowaniem szerokich skrzydeł, troszkę na podobieństwo amerykańskich partii głównego nurtu. Z jednej strony stosunkowo stabilna sytuacja PO i jej rządu z PSL świadczyć może o dojrzałości polskiego systemu politycznego. Ileż to ważnych niegdyś ugrupowań przeszło do historii?
Z drugiej strony nie jest powiedziane, że w sytuacji braku stricte dwupartyjnego modelu tak szeroką formacją uda się sprawnie zarządzać za kilka lat. Lub w sytuacji, gdyby jednak doszło do zwarcia szeregów po lewej stronie. Wówczas w sposób naturalny konsolidacja lewicy i podział PiS przesunęłyby PO bardziej na prawo.

Tymczasem, paradoksalnie, u swych założeń centroprawicowa, a dziś faktycznie centrowa formacja Donalda Tuska potrafiła wyciągnąć rękę do zdeklarowanych lewicowców, umożliwiając im polityczną aktywność. Centrolewicowy potencjał ciekawych polityków (Arłukowicz, Rosati) był zbyt wartościowym kapitałem, by go nie wykorzystać. Partii Donalda Tuska i Grzegorza Schetyny zarzucano wówczas jej ideowe rozmycie. Czy słusznie?

Strategii politycznego centrum sprzyja „przejście od polityki idei do polityki załatwiania bieżących spraw”, i to również w jej globalnym wymiarze (Andrzej Szahaj, „Liberałowie zapędzeni do kąta”, 13 września 2011, „Kultura Liberalna”). Warto tu przypomnieć Leszka Millera, dla którego politycznym kamieniem milowym miała być Trzecia Droga Tony’ego Blaira. Nie oznacza to wcale, że walka na idee bądź potencjał idei w sporze publicznym się wyczerpał.

Niemniej ciężko jest dziś w prosty sposób wyznaczyć programowe granice między poszczególnymi partiami politycznymi. Tym bardziej trudno jest zdefiniować prawicę i lewicę. Jednak to, co stanowi dylemat, może stać się także szansą, by podział ideowy partii na gruncie polskim częściowo przeprowadzić na nowo.

O tym, że takie większe i mniejsze rewolucje się dokonują, świadczy nie tylko przykład Millera, Platformy czy podejścia torysa Davida Camerona do małżeństw homoseksualnych w Wielkiej Brytanii. Nie kto inny, ale guru brytyjskich konserwatystów (i, przykładowo, przeciwnik małżeństw jednopłciowych) Roger Scruton głosi tezę, że to właśnie konserwatystom powinna być bliższa kwestia dbania o środowisko naturalne i tzw. zielona polityka. Brytyjski filozof jej wagę i znaczenie upatruje zwłaszcza w osobistej odpowiedzialności ludzi i społeczności lokalnych. Nie ufa zaś wszelkim ponadnarodowym organizacjom ochrony środowiska.

Pożyteczny idiotyzm

Te i inne przykłady pokazują, że wciąż mamy szansę powrócić do sporów ideowych dalece wykraczających poza Smoleńsk. Polityka znów może stać się ciekawa i odkrywana na nowo. Wiemy jednak, że trzy wspomniane warunki nie zostaną najpewniej spełnione. Lewica się nie scali, partie zezwolą na smoleński spektakl PiS-owi, gdyż dla wszystkich jest to dość wygodny, „pożyteczny idiotyzm”. A Platforma, wbrew swym „skrzydłowym” z prawa i lewa, pozostanie partią szerokiego centrum i zdrowego rozsądku.

Szkoda tylko, że polska polityka, choć mniej wyrazista ideologicznie, będzie też bardziej przewidywalna i mniej odkrywcza wobec samej siebie.

Autor jest analitykiem Instytutu Obywatelskiego, think tanku PO. Redaktor naczelny kwartalnika „Pismo er"

Premier Donald Tusk zapowiedział kampanię na rzecz obalania mitów narosłych wokół katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Nie trzeba być Kasandrą, by przepowiedzieć, iż niezależnie od całego przedsięwzięcia nie wszystkich zwolenników teorii zamachu da się od niej odwieść. Można jednak założyć, że grupa ta stopnieje. A jeśli tak się stanie, tym samym zwiększy się w polskiej polityce przestrzeń do rzetelnej debaty, dotąd przyblokowanej jednym, wiodącym tematem. Ale to nie wszystkie warunki, jakie muszą zostać spełnione, by polska polityka wyrwała się z zaklętego kręgu, w którym tkwi od trzech lat.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?