Rozszczelnianie osłony

Partie starają się chronić sekrety swojej kuchni przed dociekliwością mediów. Rywalizacja frakcji umożliwia wyborcom wgląd w to, czym rzeczywiście żyje ugrupowanie – twierdzi publicysta.

Publikacja: 20.05.2013 00:49

Rozszczelnianie osłony

Foto: Fotorzepa, AW Andrzej Wiktor

Red

Frakcje nie cieszą się w Polsce dobrą opinią. Są synonimem rozbijactwa, partykularnych interesów, nieodpowiedzialności. Istotnie, nietrudno wskazać przykłady, które dobrze ilustrują ten pogląd. Gdyby jednak sprowadzać problem frakcyjności życia wewnątrzpartyjnego do aberracji, to trzeba by zauważyć, że jest to skłonność wyjątkowo trwała i uporczywa. Frakcje od zawsze towarzyszyły partiom, stanowiąc fragment ich krajobrazu, co więcej, to właśnie one dostarczały niejednokrotnie niezbędnego do ich powstania budulca.

Większość wielkich partii masowych zawiązała się wskutek porozumienia grup, organizacji, środowisk, które jednoczyły siły, aby odnieść sukces wyborczy i przejąć władzę. Tak działo się na różnych kontynentach, w partiach całego demokratycznego spektrum. Wystarczy wymienić amerykańskich demokratów i republikanów, brytyjskich konserwatystów i laburzystów, francuskich socjalistów i centroprawicę, japońską Partię Liberalno-Demokratyczną i indyjską Partię Kongresową.

Na tej długiej  liście szczególne miejsce zajmują włoscy chadecy. Wyniszczająca walka frakcyjna w łonie Democrazia Cristiana wskazywana jest często jako powód rozpadu tej partii. Jednakże frakcje nie działały w próżni. Wpisywały się w szerszy proces degradacji całej włoskiej klasy politycznej i zarówno tworzyły, jak i odzwierciedlały jej patologie.

Interesy i wartości

Ugrupowania demokratyczne są żywymi organizmami. W każdej takiej organizacji dochodzi do stałej wymiany i konfrontacji poglądów, ścierania się interesów i racji, zderzenia koncepcji.

Rywalizacja wewnętrzna przebiega na dwóch płaszczyznach: interesów i wartości. W każdym ugrupowaniu konkuruje się o pozycję w hierarchii, dostęp do partyjnych funduszy, miejsca na listach wyborczych itp. Deszcz profitów spada zwłaszcza na partie, które biorą władzę. Życie partyjne od środka nie przypomina atmosfery franciszkańskiego klasztoru, a batalie, do jakich dochodzi przy podziale łupów, mają niekiedy ostry charakter.

Konflikt wartości, aczkolwiek trudny do rozstrzygnięcia, w jakimś sensie nobilituje walkę, jaka toczy się wewnątrz partii. W odróżnieniu od nieprzynoszącego na ogół politykom chwały starcia interesów bój światopoglądowy daje się usprawiedliwić bardziej bezinteresownymi pobudkami. Daje rywalizującym szansę moralnej refleksji i zmusza ich do intelektualnego pogłębienia argumentacji.

Raz pobudzony spór ideowy rzadko wygasa i trudno w nim o trwały kompromis. Lider partii ma więc do wyboru – albo uznać jego dopuszczalność i legitymizować go, albo pogodzić się z nadchodzącą frondą.

PO: walki pod dywanem

W Platformie Obywatelskiej nurty liberalny i konserwatywny zaznaczały się od początku jej istnienia. Miały jednak ograniczony wpływ na tworzenie programu partii i nie szukały dla siebie sformalizowanego miejsca w jej strukturach.

Platforma szybko skupiła całą swoją uwagę na sprawowaniu władzy, stwarzając swym członkom szerokie pole (pozbawionej czynnika ideowego) praktycznej działalności. Już na wstępie ugrupowanie opuściło dwóch spośród trzech współzałożycieli, co wyeliminowało możliwy konflikt na szczytach władzy, a zarazem zredukowało, pobudzany personalną rywalizacją, potencjał rozwoju frakcji.

Rywalizacja, wykluczona w PO na szczeblu najwyższym, bez przeszkód rozkwitła na niższych poziomach

Rywalizacja, wykluczona na szczeblu najwyższym, bez przeszkód rozkwitła na niższych poziomach, stanowiąc podręcznikowy przykład rywalizacji, w której chodzi o interesy. Ponieważ rozgrywa się pod dywanem, opinia publiczna dowiaduje się o jej kolejnych odsłonach, gdy dochodzi do dymisji lub nominacji zawodników walczących ze sobą koterii. Obowiązująca w PO zasada – żyj i daj żyć innym – sprawia, że przy tej okazji rzadko leje się krew, a rywale zachowują dyskrecję.

Poświadczona sukcesami wyborczymi popularność Donalda Tuska daje mu niekwestionowaną pozycję lidera; zniechęca potencjalnych konkurentów i ułatwia mu dokonywanie przetasowań, niezbędnych dla zachowania partyjnej stabilizacji. Jego zdolności przywódcze zostały poddane poważnej próbie, kiedy Platforma stanęła w obliczu pierwszej konfrontacji ideowej wokół in vitro i związków partnerskich. Do tej pory przywódcy Platformy udawało się zachowywać pełną gamę pożytków pozycjonowania się jako wielonurtowa partia centroprawicowa, nie ponosząc żadnych związanych z tym dolegliwości. Ta wizerunkowa fasada nie była jednak dziełem realnie funkcjonujących w partii orientacji, lecz raczej mozaiką kolorów, zręcznie dobieranych na potrzeby chwili przez Donalda Tuska. Kiedy kolory zapragnęły żyć własnym życiem, mozaika zaczęła się kruszyć. Mało prawdopodobne, aby premier dopuścił do powstania w strukturach PO zorganizowanych frakcji wartości. Raczej będzie kontynuował kurs dawkowanego pluralizmu. W Platformie nazywa się to strategią skrzydeł. Dobrze jest jednak nie zapominać o tym, że skrzydła sprawdzają się w locie dzięki swej rozpiętości i sile lotek. Nie da się ich zastąpić implantami.

PiS: partia to ja

Podczas gdy Platformę Obywatelską trapią problemy wynikające z prawie dwukadencyjnego rządzenia, Prawo i Sprawiedliwość cierpi na syndrom nieuleczalnej opozycyjności.

Wynika to ze zbyt skrajnego dla przeważającej części elektoratu radykalizmu poglądów i stylu działania, który uniemożliwia PiS zdobycie większościowego poparcia. Cechujący to ugrupowanie poziom fobii, frustracji i agresji odstręcza potencjalnych koalicjantów, co zamyka mu drogę powrotu do władzy. Ta prawda stopniowo dociera do świadomości ambitniejszych działaczy tej partii i powoduje, że przez jej zwarte szeregi od czasu do czasu przebiega fala kontestacji.

Specyficzny etos PiS i jego konstrukcja niezmiernie utrudniają jednak ujawnianie odmiennych poglądów i wymuszają bezwzględne posłuszeństwo wobec Prezesa. Cokolwiek by powiedzieć o Jarosławie Kaczyńskim, jest on jedynym polskim politykiem, który ma pełne prawo powiedzieć – partia to ja.

Mimo tych ograniczeń walka wewnętrzna w PiS nie wygasa. Toczy się w partyjnym establishmencie, a jej stawką jest uzyskanie przychylności przywódcy i prawo do egzegezy jego przemyśleń. W tych unikatowych jak na partię działającą w ustroju demokratycznym warunkach jakakolwiek próba stworzenia frakcji byłaby inicjatywą samobójczą, o czym mogło się już przekonać spore grono działaczy.

Jarosław Kaczyński, reglamentując w swej partii obieg myśli, powołał do istnienia byt niereformowalny. Jeśli dla Platformy Obywatelskiej ewolucja strukturalna, jaką byłoby powstanie frakcji, jest ambarasem, dla Prawa i Sprawiedliwości byłaby to katastrofa.

SLD: interesy łączą i dzielą

Największe sukcesy Sojuszu Lewicy Demokratycznej pochodzą z czasów, kiedy nad uchodźcami z PZPR unosiła się groźba ekskomuniki z demokratycznego polis III RP. Choć była mało realna, okazała się wystarczająco sugestywna, aby mające co prawda ten sam rodowód, ale dość zróżnicowane organizacje i środowiska lewicy stworzyły koalicję pozwalającą osiągać spektakularne sukcesy. Na tle zatomizowanej i skłóconej prawicy lat 90. SLD jawił się niemal jak ideał harmonijnej współpracy szerokiego wachlarza różnych grup interesu, od związkowców po postnomenklaturowy biznes.

Tak to przynajmniej wyglądało na zewnątrz. W samym Sojuszu, zwłaszcza gdy był u władzy, coraz częściej okazywało się, że interesy, równie skutecznie jak łączą, potrafią dzielić. Wewnętrzny porządek ugrupowania nie opierał się na statutowych zasadach, określających działania frakcji, był wynikiem porozumienia i współdziałania czołowych liderów. Trwał tak długo, jak długo trwało to porozumienie.

W ponad 20-letniej historii Sojuszu Lewicy Demokratycznej można wyjątkowo dobrze prześledzić trzy klasyczne etapy, przez które przechodzi wewnątrzpartyjna gra interesów: współpracy, rywalizacji, destrukcji. Politycy lewicy mogą sięgnąć do tego doświadczenia obecnie, gdy wydaje się, że zaczyna im ponownie sprzyjać koniunktura. Warunkiem powodzenia jest stworzenie formacji opartej na formule lojalnego współdziałania różnych jej komponentów. Frakcje nie muszą kojarzyć się nowej lewicy z katastrofą, raczej z szansą.

Niedoskonały instrument

Partie i frakcje są nieodrodnymi dziećmi demokracji; dzielą z nią te same wady i zalety. Funkcjonują w miarę poprawnie, jeśli procesy zachodzące w sferze publicznej mają maksymalnie jasny, przejrzysty i autentyczny charakter. Partie starają się chronić sekrety swojej kuchni przed dociekliwością mediów. Rywalizacja frakcji rozszczelnia tę osłonę, umożliwiając wyborcom wgląd w to, czym rzeczywiście żyje ugrupowanie. Politycy tracą komfort bezkarnego szafowania frazesem służby publicznej, podczas gdy naprawdę zabiegają głównie o własne interesy.

Frakcje mogą być oznaką żywotności partii bądź przeciwnie – jej rozkładu. W formacjach silnie scentralizowanych ich pojawieniu towarzyszy zazwyczaj atmosfera skandalu, stąd wrażenie, że to one są czynnikiem chorobotwórczym. Słuszniejszy byłby jednak pogląd, że są one raczej symptomem, a nie przyczyną schorzeń nękających taką partię od dawna.

Zwalczanie frakcji to tyle co zwalczanie właściwych ludziom przymiotów indywidualizmu. Pełnej zgodności myślenia i działania nie daje się osiągnąć w żadnym zespole. Frakcje mogą okazywać się najmniej kosztownym instrumentem rozstrzygania wewnętrznej różnicy zdań. Partia, która je dopuszcza, prosi się o kłopoty, partia, która je zwalcza, będzie miała kłopoty. W pierwszej panuje nadzieja, że wszystko dobrze się ułoży, ale przezornie nie wyklucza się gorszego scenariusza. W drugiej jest tylko nadzieja, czasem wręcz pewność. Nic w polityce nie zawodzi tak często.

Autor był wiceministrem spraw zagranicznych w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego. Posłem Porozumienia Centrum i Ruchu dla Rzeczpospolitej w latach 1991–1993. Potem bezpartyjny. Wydawca książek

Frakcje nie cieszą się w Polsce dobrą opinią. Są synonimem rozbijactwa, partykularnych interesów, nieodpowiedzialności. Istotnie, nietrudno wskazać przykłady, które dobrze ilustrują ten pogląd. Gdyby jednak sprowadzać problem frakcyjności życia wewnątrzpartyjnego do aberracji, to trzeba by zauważyć, że jest to skłonność wyjątkowo trwała i uporczywa. Frakcje od zawsze towarzyszyły partiom, stanowiąc fragment ich krajobrazu, co więcej, to właśnie one dostarczały niejednokrotnie niezbędnego do ich powstania budulca.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?