Sprowadzanie analizy polityki do kwestii atmosfery jest nie tylko naiwnością, ale także poważnym błędem, który powoduje, że z pola widzenia znikają sprawy naprawdę istotne. Tymczasem krytycy polskiej polityki z lat 2005–2007 lubią się posługiwać tym rodzajem argumentacji i to niezależnie od tego, czy dotyczy to kwestii wewnętrznych (konkluzje komisji ds. Barbary Blidy mówiły, że nie było naruszeń prawa, ale była „atmosfera naruszeń prawa”) czy zagranicznych.
Myślę, że ta swoista alergia na atmosferę może u niektórych wiązać się z prostym faktem. Wygląda bowiem na to, że liczna grupa osób wchodzących w latach 2005–2007 w skład obozu rządzącego robiła to wbrew sobie i cierpiała w ukryciu z tego powodu. I dlatego do dziś mają bolesne wspomnienie z tamtych czasów. Bo jak inaczej wytłumaczyć europosła Zalewskiego biadającego nad polską polityką zagraniczną tamtych lat, kiedy to z nadania Prawa i Sprawiedliwości był szefem Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP nieprzerwanie aż do lipca 2007 roku, wiceprezesem PiS i startował z listy PiS do Sejmu w 2007 roku? Cierpienie posła Zalewskiego trwało długie lata i kres przyniosło mu dopiero znalezienie się, w niecałe dwa lata później, na liście Platformy w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Przy okazji dyskusji na temat pakietu klimatycznego nadchodzi teraz cała seria „coming outów”, z której wynika, że „Wallenrodów” było w rządzie i w okolicach znacznie więcej. Okazuje się, że prawie nikt się nie zgadzał z polityką, którą realizował i z której sprawowania korzystał. A to ówczesny wiceminister gospodarki, a dziś minister środowiska w ekipie Tuska biada nad swym losem w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. A to szef komisji sejmowej twierdzi, że tak naprawdę od zawsze był w opozycji do PiS. Ludzkie dramaty.
Twórcze napięcie
Na ich tle rozgrywała się jednak poważna polityka. I nikt, kto patrzy na efekty z należnym dystansem, nie może nie przyznać racji zdaniu, iż relacje polsko-niemieckie, mające wówczas duży wpływ na politykę w całej Unii, nigdy nie charakteryzowały się tak twórczym napięciem jak w latach 2005–2007. A właśnie to twórcze napięcie jest tym, co popycha sprawy naprzód. Potakiwanie i akty hołdownicze przynoszą regres i tłumienie problemów, co w efekcie jest szkodliwe na dłuższą metę.
To właśnie twórcze napięcie dało efekt niespotykanego po roku 1989 poziomu partnerskich relacji między Polską a Niemcami, czego symbolicznym podsumowaniem była wspólnota działań naszych krajów wobec rosyjskiego embarga na polskie produkty żywnościowe, gdy kanclerz Niemiec wobec Putina broniła polskich interesów jako interesów całej Unii.
Bo partnerstwo oznacza wzajemny szacunek i wsparcie w razie potrzeby. Oznacza też szczerą rozmowę. I tak właśnie wówczas było. Była przestrzeń do dialogu o sprawach trudnych, a takie w relacjach z Niemcami występują i nie ma co udawać, że ich nie ma. Dotyczą i kwestii propagandy tzw. wypędzonych, i spraw Polaków w Niemczech, i wreszcie porozumień niemiecko-rosyjskich ze szkodą dla Polski (gazociąg). Mamy o tym nie mówić i apelować o jeszcze większą aktywność Niemiec w Europie, jak uczynił do Radosław Sikorski?