Którą wybrać? Może taką. Korporacja, której siedziba mieści się w centrum Warszawy. Tnie koszty, zatem nawet najwyżsi rangą menedżerowie regionalni w razie podróży do stolicy są zakwaterowani w tanich hotelach na peryferiach. Nie dotyczy to jednak związkowców, którzy w zbiorowym układzie pracy zapewnili sobie nocleg w odległości najwyżej kilometra od siedziby firmy. Na jej koszt, rzecz jasna. Efekt? Za każdym razem podczas zjazdów na związkowe obrady mieszkali w jednym z najdroższych hoteli w Warszawie, jedynym, który załapywał się na ów kilometr. Wstydu nie było.
Wstydu nie było także wówczas, gdy podczas obrad (już po noclegach w luksusie) wybuchła straszliwa awantura. Nie dotyczyła bynajmniej strategii firmy czy poczynań jej zarządu, lecz karteczek na obiad. Firma zapewniała oczywiście związkowcom darmowe wyżywienie w swojej kantynie i dla paru pechowców z niewiadomych przyczyn zabrakło odpowiednich bonów na 8 złotych, bo tyle kosztowała porcja w dofinansowywanej przez korporację stołówce.
Bo wizytówka była nie taka
Inna historia: związkowy lider, zresztą jeden z najlepiej opłacanych, firma (nie związek) płaci mu ponad 200 tysięcy złotych rocznie. Uszkodził swoje służbowe auto. Służbowe, czyli użyczone przez firmę, gdyż związkowcy takie auta sobie wywalczyli. Podczas urlopu z rodziną. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego na urlop udał się akurat służbowym autem, ale nich tam. Wysokość szkody: 800 złotych. I oczywiście wybuchła olbrzymia afera w momencie, gdy firma tych kosztów pokryć nie chciała. Włącznie z groźbami doprowadzenia załogi do stanu wrzenia.
Gdzie indziej eskalacja konfliktu na linii liderzy związków – zarząd nastąpiła z powodu wizytówki na drzwiach. Nieuprawnionej podobno. Otóż związki, trudno dociec na jakiej zasadzie, wywalczyły sobie prawo zatwierdzania identyfikacji wizualnej firmy. I oto przy wejściu do pokoju świeżego pracownika ktoś nadgorliwy, kierując się mylnie pojętymi oszczędnościami, zawiesił tabliczkę z nazwiskiem wydrukowanym nową czcionką przez związki jeszcze niezatwierdzoną…
Wzmożenie przedwyborcze
Oczywiście te historyjki można uznać za margines. Zawsze coś takiego może się wydarzyć w momencie, gdy mamy do czynienia z potężnymi firmami i setkami ludzi zaangażowanymi w ruch związkowy. Ludzie są tylko ludźmi i każdy ma jakieś słabości. Tylko że zwłaszcza w odniesieniu do liderów związków i zwłaszcza w odniesieniu do firm, w których udziały ma państwo, bardzo łatwo natknąć się na rozwiązania, których trudno nie nazwać patologią. Nie chodzi wyłącznie o przywileje – olbrzymie pensje płacone przez firmy związkowym liderom, towarzyszące im apanaże w postaci służbowych aut, podróży służbowych bez ograniczeń i tak dalej. Oraz, rzecz jasna, nieusuwalność.
Nie o przywileje zatem tylko chodzi, lecz o konsekwencje, które one rodzą. Lidera związku w firmie mogą w zasadzie usunąć tylko sami związkowcy. Dlatego zdecydowane nasilenie zainteresowania sprawami pracowniczymi ze strony liderów związków następuje zwykle w momencie kampanii wyborczej przed elekcją kolejnych związkowych władz, co można prześledzić w wielu firmach. A że walka potrafi być brutalna, kandydaci nie przebierają w środkach. I to właśnie w takich momentach potrafią rodzić się najostrzejsze konflikty z zarządami firm oraz pojawiać się przechodząca wszelkie wyobrażenie eskalacja żądań.
Natomiast potem, czyli po wyborach, często potrafi zapaść cisza, niezależnie od tego, czy żądania zostały spełnione czy nie. Do następnej kampanii.