Patologia związkowa

Liderom związków najczęściej nie chodzi o dobro pracownika. Niestety. Istotne jest dobro aparatu, w tym własne. Może tylko zadziwiać skuteczność, z jaką manipulują załogami pod pretekstem obrony ich praw – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 21.07.2013 20:33

Marcin Piasecki

Marcin Piasecki

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Oto wybuchła nam dyskusja o roli związków zawodowych i związkowców. Pretekstem stała się zapowiedź gorącej jesieni, która według działaczy ma się skończyć obaleniem rządu. Ze strony PO mamy z kolei kontrofensywę w postaci prób ograniczenia związkowych przywilejów.

Uzwiązkowienie firmy można przekuć w oręż zdesperowanego zarządu. Wystarczy związki ze sobą skłócić


Tym samym z czysto politycznych powodów może dojść do okiełznania aparatu związkowego. I nie chodzi tu o poziom central, ale o to, co się dzieje na poziomie firm, zwłaszcza dużych i zwłaszcza z udziałem Skarbu Państwa. A to może przyprawić o zawrót głowy.

Najdroższy hotel

Na początek historie ze związkami w roli głównej. A właściwie nie tyle ze związkami, co ich liderami. Wysłuchałem ich w życiu setki. Tworzyłyby obraz groteskowy, gdyby nie był prawdziwy.

Którą wybrać? Może taką. Korporacja, której siedziba mieści się w centrum Warszawy. Tnie koszty, zatem nawet najwyżsi rangą menedżerowie regionalni w razie podróży do stolicy są zakwaterowani w tanich hotelach na peryferiach. Nie dotyczy to jednak związkowców, którzy w zbiorowym układzie pracy zapewnili sobie nocleg w odległości najwyżej kilometra od siedziby firmy. Na jej koszt, rzecz jasna. Efekt? Za każdym razem podczas zjazdów na związkowe obrady mieszkali w jednym z najdroższych hoteli w Warszawie, jedynym, który załapywał się na ów kilometr. Wstydu nie było.

Wstydu nie było także wówczas, gdy podczas obrad (już po noclegach w luksusie) wybuchła straszliwa awantura. Nie dotyczyła bynajmniej strategii firmy czy poczynań jej zarządu, lecz karteczek na obiad. Firma zapewniała oczywiście związkowcom darmowe wyżywienie w swojej kantynie i dla paru pechowców z niewiadomych przyczyn zabrakło odpowiednich bonów na 8 złotych, bo tyle kosztowała porcja w dofinansowywanej przez korporację stołówce.

Bo wizytówka była nie taka

Inna historia: związkowy lider, zresztą jeden z najlepiej opłacanych, firma (nie związek) płaci mu ponad 200 tysięcy złotych rocznie. Uszkodził swoje służbowe auto. Służbowe, czyli użyczone przez firmę, gdyż związkowcy takie auta sobie wywalczyli. Podczas urlopu z rodziną. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego na urlop udał się akurat służbowym autem, ale nich tam. Wysokość szkody: 800 złotych. I oczywiście wybuchła olbrzymia afera w momencie, gdy firma tych kosztów pokryć nie chciała. Włącznie z groźbami doprowadzenia załogi do stanu wrzenia.

Gdzie indziej eskalacja konfliktu na linii liderzy związków – zarząd nastąpiła z powodu wizytówki na drzwiach. Nieuprawnionej podobno. Otóż związki, trudno dociec na jakiej zasadzie, wywalczyły sobie prawo zatwierdzania identyfikacji wizualnej firmy. I oto przy wejściu do pokoju świeżego pracownika ktoś nadgorliwy, kierując się mylnie pojętymi oszczędnościami, zawiesił tabliczkę z nazwiskiem wydrukowanym nową czcionką przez związki jeszcze niezatwierdzoną…

Wzmożenie przedwyborcze

Oczywiście te historyjki można uznać za margines. Zawsze coś takiego może się wydarzyć w momencie, gdy mamy do czynienia z potężnymi firmami i setkami ludzi zaangażowanymi w ruch związkowy. Ludzie są tylko ludźmi i każdy ma jakieś słabości. Tylko że zwłaszcza w odniesieniu do liderów związków i zwłaszcza w odniesieniu do firm, w których udziały ma państwo, bardzo łatwo natknąć się na rozwiązania, których trudno nie nazwać patologią. Nie chodzi wyłącznie o przywileje – olbrzymie pensje płacone przez firmy związkowym liderom, towarzyszące im apanaże w postaci służbowych aut, podróży służbowych bez ograniczeń i tak dalej. Oraz, rzecz jasna, nieusuwalność.

Nie o przywileje zatem tylko chodzi, lecz o konsekwencje, które one rodzą. Lidera związku w firmie mogą w zasadzie usunąć tylko sami związkowcy. Dlatego zdecydowane nasilenie zainteresowania sprawami pracowniczymi ze strony liderów związków następuje zwykle w momencie kampanii wyborczej przed elekcją kolejnych związkowych władz, co można prześledzić w wielu firmach. A że walka potrafi być brutalna, kandydaci nie przebierają w środkach. I to właśnie w takich momentach potrafią rodzić się najostrzejsze konflikty z zarządami firm oraz pojawiać się przechodząca wszelkie wyobrażenie eskalacja żądań.
Natomiast potem, czyli po wyborach, często potrafi zapaść cisza, niezależnie od tego, czy żądania zostały spełnione czy nie. Do następnej kampanii.

Liderom związków najczęściej nie chodzi o dobro pracownika. Niestety. Istotne jest dobro aparatu, w tym własne. Może zadziwiać skuteczność, z jaką manipulują załogami pod pretekstem obrony ich praw. A jakakolwiek racjonalność żądań nie ma tutaj szczególnego znaczenia.

Machina aparatu

Na szczęście – co z przekąsem i oczywiście nieoficjalnie przyznają szefowie dużych firm – związków w korporacjach mamy zwykle bez liku. To, co można uznawać za kolejny objaw patologii, czyli istnienie kilkudziesięciu organizacji i wskaźnik uzwiązkowienia powyżej stu procent, paradoksalnie potrafi przekuć się w oręż zdesperowanego zarządu. Wystarczy związki ze sobą skłócić. Wówczas wszyscy są zadowoleni: władze firmy, gdyż załoga nie mówi jednym głosem i działacze związkowi, gdyż maja świetną podkładkę dla swojego braku skuteczności. No, jeszcze pozostaje załoga, która nie do końca może zdawać sobie sprawę z sytuacji, ale kogo to obchodzi.

Właśnie. Być może gorąca związkowa jesień przyczyni się do uzdrowienia sytuacji na poziomie samych związków. Ton w firmach zaczną nadawać pracownicy, a nie aparat. Tym, którym zależy – to już chyba kompletnie zapomniane określenie – na wspólnym dobru i realnym dbaniu o interes pracowników, a nie na obronie własnych przywilejów. I wbrew pozorom oni istnieją, tyle że na razie są przygnieceni przez machinę aparatu.

Autor jest redaktorem naczelnym miesięcznika „Sukces” i publicystą „Rzeczpospolitej”. Był m.in. redaktorem naczelnym miesięcznika „Profit” i „Forbes”, wicenaczelnym „Dziennika”

Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA