Jeszcze pół roku temu minister finansów Jacek Rostowski zapewniał Sejm, Senat, rząd i Polaków, że bud- żet na 2013 rok. jest bezpieczny, stabilny, prowzrostowy i dobrze skonstruowany. Wzrost PKB miał wynieść 2,2 proc., inflacja aż 2,7 proc., bezrobocie miało zmaleć do 13 proc., a dochody z podatków wyraźnie rosnąć. Deficyt budżetu państwa miał się zamknąć na poziomie 35,6 mld zł, a deficyt sektora finansów publicznych miał spaść poniżej 3 proc. w relacji do PKB.
Uwagi krytyków, opozycji czy po prostu realistów były brutalnie tłumione i lekceważone. Minister finansów grzmiał z trybuny sejmowej, że nie będzie Budapesztu w Warszawie, tyle że to właśnie wobec Węgier Komisja Europejska zniosła procedurę nadmiernego deficytu, a nie wobec nas. A przypomnijmy, że nasza porażka w walce z nadmiernym deficytem może grozić odebraniem Polsce 50 proc. przyznanych już unijnych środków strukturalnych, szacowanych na blisko 73 mld euro.
Ostrzeżenia o nieuchronnej konieczności nowelizacji tegorocznego budżetu były wyszydzane. W zamian ze strony przedstawicieli rządu słyszymy oskarżenia o ignorancję ekonomiczną tych, którzy nie uwierzyli w wirtualny świat polskich finansów publicznych i nieco humorystycznego budżetu na 2013 rok (np. na 1,5 mld zł oszacowano dochody z mandatów).
Dzisiejsze realia są, niestety, dość pesymistyczne, mimo że premier na początku tego roku zapewniał nas, iż 2013 rok będzie dla Polski lepszy, niż sądzą pesymiści. Pesymiści okazali się realistami, prezes Rady Ministrów zaś po prostu kłamał lub – nie wiemy, co gorsze – oszukiwał sam siebie. Tegoroczny wzrost PKB może wynieść pomiędzy 0,8 a 1 proc., inflacja może się rozgościć na dłużej na poziomie zaledwie 0,5–0,8 proc., w czerwcu wyniosła zaledwie 0,2 proc., a deficyt sięgnie nie 35,6 mld zł, ale nawet 60–65 mld zł.
Tym bardziej że przecież już w połowie tego roku mamy ewidentną zapaść w dochodach podatkowych, zwłaszcza w VAT, CIT i akcyzie. Owa zapaść na razie zapowiada uszczuplenie dochodów budżetu państwa na poziomie 24 mld zł, ale równie dobrze może się okazać w drugiej połowie roku, że przy całkiem realnym braku ożywienia gospodarczego owych wpływów podatkowych może być jeszcze mniej. To już nie tyle „dziura Tuska”, wielka dziura budżetowa, ile ? jak ujął to satyryk Jan Pietrzak ? „Rów Mariański”.
Sztuczki magiczne
Nie ma co epatować opinii publicznej i sztucznie poprawiać sobie nastroju faktem, że po czerwcu deficyt budżetu państwa na ten rok obniżył się z 87 proc. do 70 proc., bo NBP przyszedł z odsieczą i wpłacił ekstraprezent 5,3 mld zł z tytułu tzw. wpłaty z zysku. Podobnie jak wpadać w dobre samopoczucie i przekonanie, że nowo wprowadzana reguła wydatkowa rozwiąże główne problemy polskich finansów publicznych.
Stąd decyzja premiera Tuska o konieczności nowelizacji budżetu, zmian w ustawie o finansach publicznych to umożliwiających i zapowiedź „manewrowania” z deficytem. „Manewrowania”, które ma ponoć nie zaboleć polskiego społeczeństwa. Z manewrowaniem trzeba być zawsze bardzo ostrożnym, przekonał się o tym boleśnie kapitan włoskiego statku wycieczkowego „Costa Concordia”, a zwłaszcza jego pasażerowie. Trzeba bardzo uważać z owym „manewrowaniem”, gdy paliwa zaczyna brakować, hamulce puściły, a droga to same serpentyny.