Przesunięcie terminu rozpoczęcia jesiennego szczytu klimatycznego ONZ w Warszawie z zapowiadanego od blisko roku „przełomu listopada i grudnia" na 11 listopada to decyzja dalekosiężna i światła. W jakim błędzie są ci, którzy sięgają po krzywdzące zdania w rodzaju „Gdybym nie wiedział, że głupota, to bym pomyślał, że prowokacja" lub, co gorsza, jego lustrzane odbicie!
Oczywiście, że nikomu z władz nie w głowie narzucenie manifestantom dodatkowych obostrzeń i kordonów policyjnych. Przypuszczenie, że komuś mogłoby chodzić o ułatwienie starć między krzykliwymi entuzjastami bękarta Traktatu Wersalskiego a zastępami działaczy światowej lewicy, którzy ściągną na szczyt w obronie fok i wielorybów, ba, że ktoś marzyć może o zdjęciach ofiar polskiego neofaszyzmu, które można by ze zgrozą okazywać na konferencjach prasowych jest niesłuszne, a nawet głęboko niesłuszne.
Owszem, wybór 11 listopada był w pełni świadomy i leżał, jak wynika z dokumentów, w gestii strony polskiej. Ale jak szlachetne intencje mu przyświecały!
W pierwszej kolejności idzie oczywiście o trening i edukację. To nie tylko naprawdę fajne ćwiczenia dla policji, które pozwolą chłopakom nie zgnuśnieć w koszarach. Owszem, obstawienie tras przejazdu kilkudziesięciu delegacji międzynarodowych wysokiego szczebla plus trzech demonstracji afirmatywnych i dwóch – kontestatorskich, wszystko to w ziąbie i wilgoci krótkiego dnia, przy remontach estakad, mostów i torowisk - ho, ho, ho, to się służby napocą! Weźmy jednak pod uwagę również dziesiątki, setki spontanicznych spotkań, do których dochodzić będzie w całym mieście: obrońcy Matki Ziemi, zagończycy fechtujący się z freonem i spontaniczni przeciwnicy eksploatacji łupków zmuszeni będą poczytać o tym dziwnym jegomościu z krzaczastymi brwiami i niedzisiejszym wąsem, którego wizerunki widać wokół, zaś zaściankowi patrioci i religiancki motłoch przysiądą wreszcie fałdów nad podręcznikami ornitologii, cyklem rozwojowym foki uchatki i przekrojem poprzecznym, nomen omen, brudnicy mniszki. Obie strony z pewnością wyjdą z tych spotkań ubogacone.
Ale to zaledwie efekt uboczny, choć cenny. Prawdziwym dokonaniem ekipy Donalda Tuska i jej sympatyków będzie odnowienie na niespotykaną skalę opery buffa, gatunku tak świetnego, który dał światu „Cosi fan tutte" i „Cyrulika sewilskiego", a od połowy XIX wieku zaczął, po niepowodzeniu spektaklu „Crispino e la comare" Luigiego Ricci, chylić się ku upadkowi. Proszę, spróbujmy wspólnie wyobrazić sobie to niezapomniane popołudnie: