Pełzająca rewolucja

To nie Franciszek wzywa dziś do rewolty. Wezwanie do niej od dwóch tysięcy lat rzuca Kościół przez nauczanie kolejnych papieży. A Franciszek realizuje po prostu misję Kościoła, którą wyznaczył Chrystus – pisze publicysta „Rz”.

Publikacja: 11.08.2013 20:06

Tomasz Krzyżak

Tomasz Krzyżak

Foto: Fotorzepa, Adam Burakowski Adam Burakowski

Cały świat od kilku miesięcy zafascynowany jest papieżem Franciszkiem. Podziwu dla głowy Kościoła katolickiego nie kryją politycy, biskupi, księża, katoliccy publicyści, a nawet ludzie stojący dziś lekko na uboczu wspólnoty wiernych. Nie ma wątpliwości, że Franciszek – jak każdy jego poprzednik – wyznaczył swój indywidualny styl pontyfikatu.

Nie można po pięciu miesiącach pontyfikatu wyciągać pochopnego wniosku, że oto Franciszek na pierwszym miejscu stawia sprawy słabych i poniżonych, a temat życia i śmierci zostawia z boku

Fascynacji tym nie kryje Jarosław Makowski, który na łamach „Rzeczpospolitej” („Pełzający raban Franciszka”, 30.07.2013) pisze m.in., że pochodzący z Argentyny papież w praktyce rozumie, co oznacza zachęta Soboru Watykańskiego II, by Kościół z uwagą czytał „znaki czasów”.

Makowski zauważa przy tym, że Franciszek zaczyna rewolucję w Kościele. Zaczyna ją jednak od samego siebie. I to właśnie znacząco odróżnia go od Jana Pawła II i Benedykta XVI, którzy „chcieli pouczać świat, wyznaczać mu normy postępowania i zasady działania”. Według publicysty obecny papież postępuje inaczej i mówi, że zanim kapłani wyjdą do świata, sami muszą się zmienić. Teza bardzo ryzykowna, bo podważająca autorytet poprzednich papieży. Makowski stąpa po cienkim lodzie i nie dostrzega – lub nie chce tego zrobić – że zarówno Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI również wielokrotnie mówili o potrzebie zmian wewnątrz Kościoła. I że ta zmiana musi rozpocząć się właśnie od duchownych. Makowski podkreśla, że Franciszek doskonale rozumie to, że największym wrogiem Kościoła jest sam Kościół.

Ekspert duchowy

Ale czy to rzeczywiście jest odkrycie papieża Franciszka, że ludzie Kościoła nie żyją Ewangelią, którą głoszą? Zacytujmy w tym miejscu dwa zdania z przemówienia Jana Pawła II, które wygłosił 6 czerwca 1979 roku do kapłanów w częstochowskiej katedrze: „Kościół najłatwiej jest (darujcie to słowo) pokonać również przez kapłanów. Jeżeli zabraknie tego stylu, tej służby, tego świadectwa – najłatwiej jest pokonać Kościół przez kapłanów”.

Ten sam papież podczas pierwszej swojej pielgrzymki zagranicznej do Meksyku w sanktuarium Matki Bożej w Guadalupe mówił zaś do księży: „Słudzy wzniosłej sprawy, od was w dużej mierze zależy los Kościoła w tych dziedzinach, które są powierzone waszej duszpasterskiej trosce. Wymaga to od was głębokiej świadomości wielkości misji, jaką otrzymaliście, i konieczności dostosowania się do niej w każdej sytuacji. Chodzi przecież w końcu... o Kościół Chrystusowy, i jakiż szacunek i miłość powinien w nas wzbudzać ten fakt, że mamy służyć z radością w świętości życia. Nie można wypełnić tej wzniosłej i wymagającej służby bez jasnego, zakorzenionego przekonania co do waszej tożsamości kapłanów Chrystusa, depozytariuszy i szafarzy Bożych tajemnic, narzędzi zbawiania ludzi, świadków królestwa, które zaczyna się na tym świecie, a dopełnienie osiąga w wieczności”.

I jeszcze fragment z Listu do kapłanów na Wielki Czwartek 1979 roku: „Nasza praca duszpasterska domaga się tego, abyśmy byli blisko ludzi i wszystkich ludzkich spraw – czy to będą sprawy osobiste, czy rodzinne, czy społeczne – ale byśmy byli blisko tych wszystkich spraw po »kapłańsku«. Wtedy tylko – w kręgu tych wszystkich spraw – jesteśmy sobą. Kiedy zaś naprawdę służymy owym ludzkim, nieraz bardzo trudnym sprawom, wtedy jesteśmy sobą: wierni swojemu własnemu powołaniu”.

A teraz następca Jana Pawła II papież Benedykt XVI: „Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza, by był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego”. To słowa z przemówienia wygłoszonego do polskich kapłanów w katedrze warszawskiej 25 maja 2006 roku.

Ten sam papież pisze kilka lat później do księży w liście z okazji ustanowienia Roku Kapłańskiego: „Istnieją niestety także nigdy nie dość opłakane sytuacje, w których sam Kościół musi cierpieć ze względu na niewierność niektórych swych sług. Świat zaś w takich sytuacjach czerpie z nich motywy zgorszenia i odrzucenia”.

I dalej, odwołując się do św. Jana Marii Vianneya, patrona proboszczów, Benedykt XVI nawołuje: „Aby nie zrodziła się w nas pustka egzystencjalna i nie została narażona skuteczność naszej posługi, trzeba, byśmy się pytali ciągle na nowo: Czy jesteśmy naprawdę przeniknięci Słowem Bożym? Czy jest ono doprawdy pokarmem, którym się posilamy, bardziej niż chleb i sprawy tego świata? Czy naprawdę je znamy? Czy je miłujemy? Czy troszczymy się wewnętrznie o to Słowo do tego stopnia, aby rzeczywiście odciskało się ono na naszym życiu i kształtowało nasze myślenie?”.

Świadomie wybrałem kilka cytatów z początku pontyfikatu Jana Pawła II i Benedykta XVI. W późniejszych latach obydwaj papieże wielokrotnie w swoich wystąpieniach, listach kierowanych do duchowieństwa, mówili o potrzebie świadectwa, o konieczności stania się autentycznymi świadkami Chrystusa.

Dziś słowa Franciszka, który mówi, że kapłani muszą zmienić styl komunikacji z wiernymi, odrzucić nowomowę i stać się bardziej zrozumiałymi, są niczym innym jak tylko kontynuacją drogi, którą szli Jan Paweł II i Benedykt XVI. Powiem więcej: to styl, który od samego początku narzucił w Kościele Jezus Chrystus, który posłał swoich uczniów w świat z poleceniem głoszenia Dobrej Nowiny. Każdy kolejny papież, jako następca Chrystusa, ma obowiązek troski o swoich kapłanów. A zatem także Franciszek – tak jak Jan Paweł II i Benedykt XVI – wyznacza normy postępowania i zasady działania!

Inną sprawą, i myślę, że dużo ważniejszą, jest to, co kapłani, biskupi i kardynałowie z papieskimi słowami robią. Czy traktują je poważnie, czy po prostu puszczają mimo uszu i, jak mówi Franciszek, zamykają się w swoich parafiach. Trzeba jednak podkreślić, że zmiana języka duchownych nie nastąpi automatycznie, bo tak chce papież. To proces, który musi trwać. A zmiany tak naprawdę muszą zacząć się od formacji seminaryjnej kleryków, którym tak trzeba zmienić plany nauki, by mieli więcej zajęć z retoryki i homiletyki. To reforma głęboka i długotrwała.

Robimy raban

Ma rację Makowski, twierdząc, że żyjemy dziś w świecie „pełnym niesprawiedliwości i nierówności społecznych”, w którym ekonomizacja życia jest ważniejsza od etyki życia codziennego. Nie jest to jednak proces, który rozpoczął się wczoraj. Niemal cały świat zachodni, do którego dziś zalicza się także Polska, od wielu lat bierze udział w nieustannej gonitwie za pieniądzem.

Staliśmy się dziś – bardziej niż kiedykolwiek wcześniej – materialistami. Rzeczy, które nas otaczają, są dla nas ważniejsze niż drugi człowiek. To fakt. Makowski podkreśla jednak, że ofiarą tak budowanego społeczeństwa są ludzie młodzi określani mianem „straconego pokolenia”. To właśnie z tymi ludźmi, zdaniem publicysty, spotkał się na plaży Copacabana papież Franciszek.

Czy jednak rzeczywiście papież spotkał się z pokoleniem straconym? Jeśli tak, to dla kogo jest to pokolenie straconych? Dla zmaterializowanego świata? Dla Kościoła? Ponad trzy miliony młodych ludzi przyjechało na Światowy Dzień Młodzieży nie po to, by znaleźć odpowiedź na pytanie: „jak żyć w kryzysie”. Może i szukają oni nadziei na lepsze jutro w sensie bytowym, ale przede wszystkim szukają swojej drogi do Boga, odnowy wewnętrznej.

I nie działa tu wcale żaden magiczny „efekt Franciszka”. Działa tu raczej autorytet głowy Kościoła. Przypomnijmy bowiem, że młodych do Rio zaprosił Benedykt XVI. Zdecydowana większość zapisała się na pielgrzymkę do Brazylii jeszcze za jego pontyfikatu. I tylko rezygnacja Benedykta sprawiła, że do Rio pojechał jego następca Franciszek, który zdaniem Makowskiego chce, by młodzi potrząsnęli Kościołem i światem, by „poszli na ulice robić raban”. Ten raban ma być w diecezjach, ma spowodować, by Kościół przestał zasklepiać się w sobie.

W porządku, ale zadajmy sobie pytanie: czego chciał Jan Paweł II, wymyślając w połowie lat 80. Światowy Dzień Młodzieży? W orędziu do młodych na V ŚDM pisał: „Kościół należy do was, więcej – wy jesteście Kościołem!”.

A dalej nawoływał do zaangażowania się młodych w życie diecezji, parafii: „W ten Kościół wniesiecie radość i zapał zaczerpnięty ze światowych spotkań, takich jak w Santiago, czy ze spotkań w ramach ruchów i zrzeszeń, do których należycie. Wy, ludzie młodzi, musicie być żywymi, przynoszącymi owoce latoroślami tego właśnie Kościoła, to znaczy świadomymi i odpowiedzialnymi uczestnikami jego misji”.

A dwa lata później ten sam papież pisze do młodych: „Dzisiaj świat potrzebuje przede wszystkim wiarygodnych świadków. (...) A zatem dawajcie świadectwo waszej wiary również poprzez czynną obecność w świecie. Chrystusowy uczeń nigdy nie jest biernym i obojętnym obserwatorem wydarzeń, lecz czuje się odpowiedzialny za przemianę rzeczywistości społecznej, politycznej, ekonomicznej i kulturowej”. I dalej: „Drodzy młodzi, głoszenie Słowa Bożego nie należy tylko do kapłanów i zakonników, ale także do was. (...) Są takie miejsca i sytuacje, w których tylko wy możecie zasiać ziarno Słowa Bożego”.

Do dawania świadectwa zachęcał też młodych Benedykt XVI: „ napełniajcie waszym entuzjazmem i waszą miłością działalność parafii, wspólnot, ruchów kościelnych i grup młodzieżowych, do których należycie. Bądźcie gorliwi w poszukiwaniu dobra dla innych i wierni podjętym obowiązkom. Nie wahajcie się wyrzekać z radością niektórych waszych przyjemności, podejmujcie chętnie konieczne ofiary, dawajcie świadectwo waszej wiernej miłości do Jezusa, głosząc Jego Ewangelię, zwłaszcza wśród waszych rówieśników”.

Uczestnicy pierwszych spotkań młodzieży z Janem Pawłem II dziś mają po 40, 50 lat. W dojrzałe życie zawodowe weszli już także ci, którzy jako 20-latkowie po raz pierwszy spotkali się z Benedyktem XVI w Kolonii. Oni też mieli robić raban. I na swój sposób robili i robią go nadal. Dość wspomnieć o rzeszy katolickich publicystów, których śmiało można określać dziś pokoleniem JPII, a którzy nie boją się odważnie zabierać głosu w sprawach ważnych i istotnych, narażając się przy tym na wytykanie palcami.

O godność człowieka

Pisze Makowski, że Franciszek zmienił optykę, że dziś konflikt rozgrywa się między „cywilizacją chciwości” a „cywilizacją solidarności”. A oś sporu, którą kreślili Jan Paweł II i Benedykt XVI między „cywilizacją życia” i „cywilizacją śmierci”, zeszła na plan dalszy. To nie do końca prawda. Chciwość i solidarność są między życiem i śmiercią. Śmiem twierdzić, że dla obecnego papieża są tak samo ważne.

Nie można po pięciu miesiącach pontyfikatu wyciągać pochopnego wniosku, że oto Franciszek na pierwszym miejscu stawia sprawy słabych i poniżonych, a temat życia i śmierci zostawia z boku. Tu wciąż chodzi wszak o godność człowieka, która jest ciągle obecna w nauczaniu społecznym Kościoła.

Pisał o niej już Leon XIII w encyklice „Rerum novarum”, a Pius XII z nauki o godności wyprowadził koncepcję praw człowieka. Wreszcie ojcowie Soboru Watykańskiego II w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes” zauważali, że godność człowieka trzeba uszanować też w życiu gospodarczym. Mówili o tym, że jest to obowiązek instytucji prywatnych i publicznych, które powinny służyć podniesieniu godności człowieka, zwalczając zarazem niewolę społeczną i strzegąc podstawowych praw ludzi.

Także Jan Paweł II w swojej pierwszej encyklice „Redemptor Hominis” podnosił te same problemy, o których dziś mówi Franciszek: „Stoimy (...) wobec wielkiego dramatu, wobec którego nikt nie może pozostać obojętny. Podmiotem, który z jednej strony stara się wydobyć maksimum korzyści – z drugiej strony zaś tym, który płaci haracz krzywd, poniżeń – jest zawsze człowiek. Fakt, że w bliskim sąsiedztwie upośledzonych egzystują środowiska uprzywilejowane, fakt istnienia krajów wysoko rozwiniętych, które w stopniu nadmiernym gromadzą dobra, których bogactwo staje się nieraz przez nadużycie przyczyną różnych schorzeń – dramat ten jeszcze zaostrza. Niepokój inflacji i plaga bezrobocia – oto inne jeszcze objawy tego moralnego nieładu, jaki zaznacza się w sytuacji świata współczesnego, która przeto domaga się rozwiązań odważnych i twórczych, zgodnych z autentyczną godnością człowieka”.

A zatem to nie Franciszek wzywa dziś do rewolty, jak chce tego Makowski, ale wezwanie do niej rzuca Kościół przez nauczanie kolejnych papieży. Franciszek realizuje po prostu misję Kościoła, którą przed dwoma tysiącami lat wyznaczył Chrystus, mówiąc: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”.

Cały świat od kilku miesięcy zafascynowany jest papieżem Franciszkiem. Podziwu dla głowy Kościoła katolickiego nie kryją politycy, biskupi, księża, katoliccy publicyści, a nawet ludzie stojący dziś lekko na uboczu wspólnoty wiernych. Nie ma wątpliwości, że Franciszek – jak każdy jego poprzednik – wyznaczył swój indywidualny styl pontyfikatu.

Nie można po pięciu miesiącach pontyfikatu wyciągać pochopnego wniosku, że oto Franciszek na pierwszym miejscu stawia sprawy słabych i poniżonych, a temat życia i śmierci zostawia z boku

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?