Hurra! Nie uda się państwowej machinie wykończyć grubiutkiego Maciusia! A jednak czasem Kraśko się przydaje. Myślę, że wszyscy, słysząc wiadomość o tym, że decyzją sądu pięciolatek zostanie w rodzinnym domu, popadli w euforię. I pal sześć informacje o dziurze budżetowej, końskich zalotach do recepcjonistek i ilu tak naprawdę mamy Ziobrów w przyrodzie. Ważne, że może jeszcze nie będą wsadzać do pierdla za okrągłą buzię i szersze biodra. I Grycanki też mogą na razie spać spokojnie.
Na razie. Bo, że machina będzie atakować, jest pewne. Odbieranie dzieci rodzinom to podobno niezły interes, jak można dowiedzieć się z ostatniej przyspieszonej lekcji wiadomości o Polsce i świecie współczesnym. Przy czym potem, jak dzieci uda się wyrwać, a kasa się zgadza, to już niezbyt staje się ważne, ile w końcu ich tam jeszcze żyje. Może mi się tylko tak wydaje, ale jednak w Pucku musiało być zakatowanych dwoje z pięciorga, żeby sąd się połapał. I co się dzieje, gdy nie znajdzie się nikt, kto doniesie do gazety, albo do telewizji na sąd albo na kuratora? Ile musiałoby być gazet i stacji telewizyjnych, żebyśmy się o tych wszystkich horrorach dowiedzieli?
Wiadomości są porażające jak nagły cios tłuczkiem do mięsa w głowę. Nie wiadomo kiedy, po cichu, rozmnożyła się kasta urzędników przemocy. Jakie ma kwalifikacje? W imię czego wzięła się jej władza? Niezbędnym warunkiem zdrowia psychicznego i rozwoju fizycznego dziecka jest poczucie bezpieczeństwa, stabilność i miłość opiekunów. To wszystko jest o wiele ważniejsze niż nawet doskonałe odżywianie. Jest to prawo dziecka. Skąd i po co wzięło się tak częste i lekkomyślne wyrywanie przemocą dzieci z domów przez urzędników? Jakim prawem? Czy po to, żeby dać zajęcie i pensje kolejnym trybikom struktury? Czy po coś jeszcze ?
Macki tej maszynerii - kuratorzy sądowi - najpierw zawieszają poprzeczkę standardów, które mają decydować o godnym życiu dziecka. Z czasem może się okazać, że ten wysoki poziom to głównie bidul, czyli więzienie dla dzieci, albo inne równie skuteczne rozwiązania. W kraju, w którym połowa ludności mieszka na około pięćdziesięciu metrach kwadratowych, a mieszkanka o metrażu dwudziestu metrów kwadratowych określa się jako przytulne, te wymagania mogą zaspokoić tylko osobne pokoje dla każdego dziecka. W sumie to przecież powinno być proste. Troje dzieci – trzy pokoje. Pięcioro dzieci – pięć pokoi. Dziesięcioro – itd. Zważywszy jeszcze skromniejszą kubaturę lokali holenderskich, których komfort przestrzenny porównywalny bywa do autobusu, większość populacji holenderskiego przychówku należałoby przerzucić w komfortowe warunki całodobowej szkoły.
Bogusława Lofek - kuratorka ubogich rodzin gminy Miękinia w powiecie Środa Śląska - zmuszona była sięgnąć jednak po argument tuszy, gdyż pokoik dziadkowie pięknie Maciusiowi na jej żądanie wyszykowali. Argument okruszyn, pod którego pretekstem udało się już innej kuratorce uwolnić dzieci od rodziców mógł czekać w zanadrzu. Dziadkowie Maciusia, prawdopodobnie, nie posiadają klęcznika do fanatycznych modlitw, który także już w polskiej praktyce sądowej odegrał rolę koronnego dowodu niewydolności rodzicielskiej. Tusza Maćka okazała się poręcznym pretekstem dla doświadczonej kuratorki Lofek.