„Jak pan jeszcze robił w pieluchy, to ja już w tym Sejmie byłem i proszę mnie nie pouczać!" – poseł Ajchler zmiótł klasą posła Girzyńskiego. Nie bez przyczyny smoking leży na mężczyźnie najwcześniej w trzecim pokoleniu - mówią w dyplomacji. Wizja pieluchy dwudziestolatka z czasu, gdy towarzysz Ajchler już niewątpliwie chciwie zaznajamiał się z zasobami biblioteki sejmowej, była celna. Przaśna jak bryzgane kartofle. Towarzysz biegły w merytorycznych sporach lubi, jak widać, mieć w kieszeni proste a skuteczne, choć nieświeżo pachnące jajko Kolumba. Żaden przepis ani nawet cały kodeks nie wygra z argumentem cuchnącej pieluchy.
Marszałek Kopacz podeszła do tego przywołania atrakcji fizjologicznych na salę sejmową z iście medycznym zobojętnieniem. W końcu, może ludzi naprawdę już nie gorszy, że nabrzmiałym seksem, czarownym głosikiem dręczy się ich na okrągło i bezkarnie tabletkami z kurkuuumy i mięęętyy. I ta rutyna i refleks pani marszałek. Dwadzieścia minut przerwy na szybko nie dało Girzyńskiemu szansy repliki wobec argumentu jego własnej pieluchy i jakichś tam praw.
Tymczasem, już w roku 70-tym minionego wieku 21-letni absolwent technikum rolniczego postanowił iść drogą kariery i wstąpił w szeregi PZPR. Nie nęciła go ścieżka naukowa. Jeśli nawet nęciła to nie za bardzo, choć młodzież rolnicza pospołu z robotniczą, za cenę dyskryminacji pozostałych klas społecznych, musiała się w jego czasach mocno wzbraniać, żeby studiów nie skończyć. Nie tylko serwowano jej za żywota punkty preferencyjne, ale darmowy wikt i lokum. Aliści, trzy lata później, w drugim końcu Polski przyszedł na świat mały Zbyś. A młody ideowiec faktycznie „wzrastał w siłę i żyło mu się coraz dostatniej" w zastępstwie swojego ludu. Za czym, po 23 latach trwania przy ideałach, pomimo zwątpień czy warto, towarzysze powierzyli mu odpowiedzialny odcinek. Było warto. Klasa robotnicza kilkanaście lat wcześniej gremialnie osierociła swoich dobrodziejów, którzy puścili ją w skarpetkach, ale najlepsi towarzysze, zwłaszcza ci, którzy poszli w byznesy albo w krwiopijczych obszarników, nigdy nie zwątpili w ideały wolności i demokracji, a szczególnie w ideę „Solidarności" i załapali się na Sejm. Bowiem - „Lewa noga musi być" – wykalkulował prezydent, który zaczął karierę od wyskrobania autografu zabawkowym długopisem.
Zbyszek przez te lata urósł na sporego Zbigniewa. Historia milczy, czy w czasie, gdy towarzysz Ajchler zameldował się w sejmowym hotelu Zbigniew, jako dwudziestolatek, używał jeszcze pieluch, jednak było coś dziecięcego w tym, że z uporem parł na studia. Gdyby natura obdarzyła go prawdziwą mądrością, a historia nie zrobiła mu kawału, gdyż PZPR dawno odstawiała nieboszczkę, nie musiałby tracić czasu na te korowody. Towarzysz technik rolny nie potrzebował studiować ani historii, ani państwa, ani prawa. Wszystko to i jeszcze więcej w sposób naturalny spłynęło nań wraz z immunitetem. Tym bardziej, nie musiał pocić się nad doktoratem jak Zbigniew. Wiara wyznawców lewej nogi, że kucharka może rządzić państwem jest sprytna. Wystarczy zadbać, żeby tą kucharką zostać.
Los zechciał, że mimo przesadnych kwalifikacji dorosły Zbigniew znalazł się w połowie okresu instalacji towarzysza na posła również w sejmowej ławie, nieopodal, w przeciwległym skrzydle sali. A choć Zbigniew dziś dobiega czterdziestki, wciąż trudno mu pojąć, że ludzie, do których miał pecha przylgnąć, nie są w stanie mieć racji. Zresztą, czy kogoś obchodzi, co mają do powiedzenia?