Wszak „Nowy ład” Roosevelta rzucił dziesiątki tysięcy bezrobotnych do budowy mostów i autostrad, odmienił oblicze Ameryki, która dopiero ostatnio pojęła, że jej infrastruktura pochodząca z lat 30. ubiegłego wieku jest przestarzała i rozsypana. Najbardziej jednak kochają takie dzieła władcy, którzy z demokracją są na bakier.
Dość wspomnieć „wielkie budowle socjalizmu” z Nową Hutą na czele. Miała zrównoważyć reakcyjny „krakówek” liczebnością „klasy robotniczej” popierającej – jak wierzyli ówcześni decydenci – robotniczą z nazwy partię. Z tej perspektywy zniszczenie najlepszych terenów rolniczych nie było zbyt wysoką ceną za trwałość ustroju. Tymczasem już w następnym pokoleniu nowohuccy robotnicy okazali się silnym oddziałem Solidarności, która obaliła narzucony PRL. Dziś już wiadomo, że w Unii Europejskiej hutnictwo nie ma perspektyw, bo priorytetem jest klimat i dawna „wielka budowa” staje się wielką rozbiórką. Nie tylko ludzie, ale i przyroda okazuje się przeciwna pokazowym planom krótkotrwałych władców, niby w wiekopomnym „Makbecie" Szekspira, gdzie poddani nie potrafią dać rady zbrodniczemu uzurpatorowi, ale pewnego dnia otaczają zamek zbuntowane drzewa z lasu Birnam. Wróżono mu wcześniej taki koniec, ale nie chciał słuchać.
Nie inaczej może być z wielkimi przedsięwzięciami, których wciąż nie porzuca nasz premier: dzisiaj śmiejemy się z rdzewiejącej stępki nigdy niezbudowanego promu czy z miliona aut elektrycznych. Ale nie o śmiech przyprawia przekop Mierzei Wiślanej: kiedy w całym świecie dawno upadły małe porty, my doprowadzamy żeglugę morską do Elbląga. Jeszcze gorzej z Centralnym Portem Komunikacyjnym: kiedy wszyscy wiedzą, że ruch lotniczy po pandemii nie wróci do dawnej potęgi, my chcemy budować jedno z największych lotnisk w Europie i wystawić rachunek cierpliwej Unii. Dlatego cicho o tym w Polskim Ładzie, ale sprawa wróci. Może czas porzucić kłótnie i ratować kraj przed gigantomanią. Póki nie nadszedł las birnamski.