„Seksmisja" już się zaczęła. Przynajmniej we Włoszech. Tam już mają instrukcję, jak można pisać o gejach i lesbijkach, tfu, przepraszam o gejach, bo lesbijka to termin wykluczający. Ale i „rodzina gejowska" jest wykluczająca – żeby zmieścić się w granicach wyznaczonych nową instrukcją Włoskiego Związku Dziennikarzy należałoby pisać „rodzina homorodzicielska", co samo w sobie brzmi jak dowcip.

Przestaje to jednak być zabawne, kiedy sobie uświadomimy, że nie brakuje takich, którzy traktują sprawę serio i gotowi są piętnować ludzi myślących inaczej. Takich, którzy uważają, że rodzina składa się z matki, ojca i dzieci, a nie dwóch ojców czy dwóch matek i potomstwa niewiadomego pochodzenia, w sensie genetycznym oczywiście. Bo nawet jeśli da się w imię politycznej poprawności zrobić rewolucję językową, to na razie natura nie podlega rewolucjom kulturowym.

A rewolucja już trwa. Także u nas. Zaczęło się od wymyślenia homofobii, nieistniejącego schorzenia, którego istnienie zaakceptowali już wszyscy od prawa do lewa. I wszyscy tego słowa zgodnie używają. Wkrótce zmienimy definicję słowa rodzina, a na koniec lesbijki zostaną gejami.

Naprawdę nie ma się z czego śmiać. Wszelkie podejrzane ideologie, od totalitaryzmów poczynając, zaczynają od grzebania w języku. Dopiero potem przechodzą do czynów. Na razie jeszcze ludzie podejrzewani o homofobię mogą pracować w mediach, ale w przyszłości różnie może być. Tych najbardziej opornych, co to do podobnych instrukcji jak ta włoska nie będą chcieli się stosować, pozwie się do sądów i przy ich wybiórczym stosunku do wolności słowa (przynajmniej w Polsce) nie zaręczyłbym za to, jakie będą wyroki. A potem już nawet to nie będzie potrzebne, bo znajdzie się na nich paragraf.

No, chyba że na to nie pozwolimy. Ale obserwując współczesne media, sądzę, że scenariusz negatywny jest bardzo prawdopodobny. Tyle że nie wszędzie będzie to przebiegało w tym samym tempie.