Spisek z Magdalenki. Teoria, która okazała się zmyśleniem

Pokojowa zmiana systemu to nie mit, tylko prawda. Polska droga od komunizmu prowadziła przez opór i strajki, ale też poprzez negocjacje i kompromisy – twierdzi historyk.

Publikacja: 28.10.2013 01:00

Spisek z Magdalenki. Teoria, która okazała się zmyśleniem

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch Danuta Matloch

Red

Redaktor naczelny „Rzeczpospolitej"

w kunsztownym felietonie zamieszczonym w numerze z 19–20 X 2013 drwi z przekonania, że Polską rządzą tajne służby, które „w roku 1989 podzieliły się władzą z opozycją, czyli kręgiem Wałęsy (...). Centrum tej tajemnej władzy jest gdzieś na Mokotowie, może pod podłogą willi Czesława Kiszczaka. To tajemny schron atomowy, w którym są kopie wszystkich teczek w mikrofilmach i spore zasoby gotówki". Klinicznym przykładem stylu myślenia opisanego przez Bogusława Chrabotę jest opublikowany w tej samej gazecie tekst Sławomira Cenckiewicza pt. „

Magdalenka. Teoria spiskowa, która okazała się prawdą

".

Zdeformowany kontekst

Jaka była sytuacja polityczna w Polsce w przededniu rozmów Okrągłego Stołu? Cenckiewicz za najbardziej miarodajnych świadków uznaje generała Kiszczaka i jego podwładnych, skoro na nich się powołuje. Ja uważam, że warto posłuchać innego świadka, a zarazem wybitnego uczestnika tamtych negocjacji, które doprowadziły do zawarcia kompromisu między władzami PRL a Solidarnością. „Ówcześnie żadna ze stron nie była dostatecznie silna – konfrontacja mogła się źle skończyć dla każdej z nich. Stąd decyzja o próbie zawarcia kompromisu. [...] stoję na stanowisku, że w tamtym czasie, na przełomie lat 1988–1989 rzeczą absolutnie niezbędną było podjęcie rozmów. Tyle tylko, że to były rozmowy z uzurpatorem. [...] A czy z uzurpatorem należy rozmawiać? Zdarza się, że tak. Czasem jest to konieczne. I to taktyczne porozumienie było wtedy konieczne. Taka jest moja ocena Okrągłego Stołu". Tak mówił prezydent Lech Kaczyński 6 lutego 2009 roku, w 20. rocznicę negocjacji Okrągłego Stołu, podczas debaty historyków zorganizowanej w Pałacu Prezydenckim pod tytułem „Rok 1989 – narodziny wolności". Sławomir Cenckiewicz, który próbuje podpierać się autorytetem zmarłego prezydenta, opisuje rozmowy Okrągłego Stołu w sposób jaskrawo sprzeczny z jego intencjami – jako narodziny spisku.

Aby wytropić ten spisek, którego nie było, autor prezentuje historię kompromisu, który otworzył Polsce drogę do wolności, jako dzieje zdrady, z tajną policją w roli głównej. Rolę historyka Cenckiewicz myli z rolą prokuratora, toteż jego interpretacja przeszłości zamienia się w akt oskarżenia, w którym polityczne porozumienia to interes ubity przez dwie zblatowane sitwy, a negocjacje na temat reformy państwa to podejrzane konszachty. Fakty, które nie sprzyjają tej wersji, są przemilczane bądź przeinaczone, kontekst wydarzeń zdeformowany, a portrety bohaterów historycznego przełomu zamienione w karykaturę. Przykłady? Proszę bardzo.

Rolę historyka Cenckiewicz myli z rolą prokuratora, toteż jego interpretacja przeszłości zamienia się w akt oskarżenia

Cenckiewicz zaczyna swój tekst od spotkania Lecha Wałęsy z gen. Kiszczakiem 15 września 1988 r. I od razu dokonuje nadużycia, cytując jedynie kilka ugodowych słów Wałęsy, podczas gdy cała dyskusja obracała się wokół kwestii legalizacji „Solidarności". Przewodniczący związku zaczął ją od stwierdzenia: „nie ma wolności bez Solidarności". W odpowiedzi na negatywne stanowisko Kiszczaka oznajmił, że „tak czy inaczej Solidarność jest niezbędna", choć nie stawiał warunków wstępnych do rozmów na ten temat. O ile dobrze rozumiem, autor „Teorii spiskowej..." w ogóle kwestionuje sens rozmów z komunistami podjętych następnego dnia w Magdalence przez dużo większe grono, z udziałem m.in. Lecha Kaczyńskiego i przywódców strajków z sierpnia 1988, skoro, jak twierdzi, Jaruzelski „zgodził się na oficjalne przywrócenie szyldu «Solidarności» dopiero w kwietniu 1989 r. i to już po zamknięciu obrad Okrągłego Stołu". Trzeba więc przypomnieć, że ponowna rejestracja NSZZ „Solidarność" nastąpiła formalnie 17 kwietnia 1989 r., ale decyzja polityczna w tej sprawie  – w wyniku rozmów prowadzonych m.in. w Magdalence – została podjęta już 17 stycznia tegoż roku na X Plenum KC PZPR. Opozycja zgodziła się zasiąść przy Okrągłym Stole, mając gwarancje legalizacji „Solidarności".

W odpowiedzi na amnestię

Równie mało wspólnego z prawdą ma teza, jakoby powołanie we wrześniu 1986 roku jawnej Tymczasowej Rady NSZZ „Solidarność" stanowiło wewnętrzny zamach stanu mający na celu pozbycie się z kierownictwa „S" „ludzi sprzeciwiających się ugodzie z komunistami". Po pierwsze, trzeba pokazać kontekst tego ugodowego posunięcia, czego Cenckiewicz nie czyni. Otóż nastąpiło ono w odpowiedzi na ogłoszoną przez gen. Kiszczaka 11 września amnestię, która uwolniła niemal wszystkich więźniów politycznych. Oznaczało to spełnienie podstawowego warunku rozmów z ekipą generałów, jaki stawiała podziemna władza związku – TKK. Znaczenie tej amnestii podkreślał Lech Kaczyński, w latach 80. jeden z najbliższych współpracowników Lecha Wałęsy. „Dlaczego dzień 11 września 1986 roku był przełomowy? – mówił podczas przywołanej debaty historyków. – Wtedy bowiem osoby takie jak Adam Michnik, Bronisław Geremek, ale także Jarosław Kaczyński czy moja skromna osoba zdały sobie sprawę, że bitwa została wygrana, że wojna z komunizmem została wygrana". Trudno powiedzieć, czy wszyscy przywódcy ruchu podzielali już wówczas tę optymistyczną ocenę. W każdym razie uznali, że jest to szansa na podjęcie dialogu, której nie należy odrzucać – stąd pomysł na powołanie jawnego ciała, z którym władze mogłyby podjąć rozmowy. Kierownictwem podziemia pozostawała wszakże tajna TKK. To, że w ewentualnych negocjacjach nie będzie łatwych ustępstw, gwarantował skład Tymczasowej Rady, do której weszli ludzie, dzięki którym „Solidarność" przetrwała po 13 grudnia, przywódcy podziemia w stanie wojennym, a potem więźniowie generałów: Bogdan Borusewicz, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Tadeusz Jedynak, Bogdan Lis, Janusz Pałubicki i Józef Pinior.

Utworzenie TR było także próbą „wymuszenia legalności przez fakty dokonane", jak to ujął Lech Kaczyński w relacji z 1999 r. Ta sama motywacja kryła się za powołaniem w październiku 1987 r. Krajowej Komisji Wykonawczej – jawnej struktury kierowniczej związku, złożonej z członków TR i TKK. Próbując przekonać czytelników, że oznaczało to wyrzucenie (sic!) z „Solidarności" „prawie wszystkich członków władz krajowych", Cenckiewicz ignoruje fakt, że w czasach podziemia, gdy nie mogły funkcjonować organy statutowe (także dlatego, że wielu działaczy było uwięzionych lub wyemigrowało), uformowała się nowa grupa kierownicza związku, legitymująca się nie tylko formalnym mandatem uzyskanym na zjeździe, ale także aktywnością w ruchu po 13 grudnia. Lista członków KKW pokazuje absurdalność tezy autora o budowie jakiejś „neo-Solidarności". Obok Wałęsy, Bujaka, Frasyniuka, Lisa i Pałubickiego weszli do niej członkowie TKK – Jerzy Dłużniewski, Stefan Jurczak, Andrzej Milczanowski i Stanisław Węglarz. Grono doradców komisji tworzyli Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki i Adam Michnik. A odgrywający ważną rolę merytoryczną sekretariat KKW stanowili Andrzej Celiński, Jarosław Kaczyński, Lech Kaczyński i Henryk Wujec.

Byli to wszystko ludzie zaangażowani od początku w ruchu „Solidarność", których dokonań trudno nie dostrzec (aczkolwiek Cenckiewiczowi się to udaje). Najbardziej miarodajny z nich był oczywiście Lech Wałęsa, którego autorytet wypływał zarówno z wyboru na przewodniczącego dokonanego przez walny zjazd związku, jak i z twardej postawy w stanie wojennym, która przekreśliła plany komunistów, że już nie wspomnę o Nagrodzie Nobla. Jednak Cenckiewicz widzi w nim jedynie „neosolidarnościowego partnera z Matką Boską w klapie".

Kolejny przykład manipulacji to stwierdzenie, jakoby Jacek Kuroń „konferował potajemnie" z bezpieką w 1986 roku. Owe konferencje to po prostu przesłuchania, na które Kuronia wzywano bądź doprowadzano do MSW. Pod piórem tropiciela okrągłostołowego spisku przesłuchania opozycjonisty przez policję zamieniają się jednak we wspólne dyskutowanie możliwych scenariuszy. Z zapisu „rozmowy" Kuronia w MSW w sierpniu 1988 roku, o której wspomina Cenckiewicz, jasno wynika, że proponował on po prostu, aby władze rozpoczęły dialog z Wałęsą bez warunków wstępnych. Kolejnym etapem tego dialogu miała być ze strony reżimu obietnica wprowadzenia pluralizmu związkowego na początku 1989 r., a ze strony „Solidarności" zakończenie strajków. Projekt ten nawiązywał do porozumienia sierpniowego, kiedy w zamian za zgodę na tworzenie niezależnych związków zawodowych robotnicy zakończyli strajki w Gdańsku i gdzie indziej. Jeżeli udało się go zrealizować w 1989 roku jedynie z kilkumiesięcznym opóźnieniem, świadczy to nie o jakimś spisku, lecz o dobrej strategii opozycji solidarnościowej. Jest tajemnicą Cenckiewicza, dlaczego uzyskanie przez „S" tego, o co walczyła przez siedem lat, było, wedle niego, sukcesem generała Kiszczaka, a nie Lecha Wałęsy.

Ofiara języka źródeł

Innym odkryciem wytrwałego tropiciela jest teza, iż opozycją, a raczej „pożytecznymi idiotami", dyrygował tajemniczy „warszawski salon", natomiast Wałęsa dał się zamknąć przez „salonik wszechmocnego Kuronia" (ten sam to salon czy jakiś inny? – pyta zdezorientowany czytelnik) w „złotej klatce" Komitetu Obywatelskiego. Zgubiliście się Państwo? Ja też.

Przypomnijmy więc, że Komitet Obywatelski stanowił reprezentację głównego nurtu opozycji i „Solidarności" powołaną przez przewodniczącego „S" z myślą o rozmowach Okrągłego Stołu. Stąd dużą część KO tworzyli intelektualiści i eksperci z różnych dziedzin: prawnicy, ekonomiści, socjolodzy. Ważną pozycją zajmowali w nim działacze wywodzący się ze środowiska KOR i doradcy – dawniej KKP, a teraz KKW. Ale obecni byli także ludzie z innych nurtów opozycji, działacze związkowi i strajkowi z 1988 roku, tacy jak: Wiesław Chrzanowski, Paweł Czartoryski, Mirosław Dzielski, Grażyna Gęsicka, Alicja Grześkowiak, Aleksander Hall, Gabriel Janowski, Stefan Kisielewski, Stefan Kozłowski, Stefan Kurowski, Władysław Liwak, Jan Olszewski, Alojzy Pietrzyk, Edward Radziewicz, Jerzy Regulski, Ryszard Reiff, o. Jacek Salij, Andrzej Siciński, Józef Ślisz, Adam Strzembosz, Maciej Zalewski. W Komitecie czynni też byli bracia Kaczyńscy; Lech jako sekretarz najważniejszej Komisji Pluralizmu Związkowego, na czele której stał Tadeusz Mazowiecki (któremu Cenckiewicz nie od dziś próbuje nadać piętno stalinowca), a Jarosław jako sekretarz Komisji Prawa i Wymiaru Sprawiedliwości. Tak przedstawiała się ekipa „wykreowana", jak chce autor, przez służby generała Kiszczaka.

Sławomir Cenckiewicz próbuje nawet zakwestionować oczywisty fakt, że przy Okrągłym Stole zasiadły dwie strony (wbrew zaprojektowanej przez komunistów nazwie mającej ukryć ten właśnie fakt). Widać nie zadał sobie trudu, by choćby pobieżnie przejrzeć zapisy rozmów, które dokumentują ostre, wielogodzinne spory, z jakich składały się w głównej mierze negocjacje. Przez dwa miesiące w Pałacu Namiestnikowskim i w Magdalence trwały twarde polityczne targi o jak największy zakres demokratyzacji państwa, o co zabiegała strona społeczna, wbrew oporowi strony rządowej. Cenckiewicz to pomija, gdyż nie pasuje mu to do teorii spisku. A może nie znalazł tego w notatkach MSW, które stanowią jego podstawowe, jeśli nie wręcz jedyne, źródło? Jego tekst jest przykładem, jak badacz pada ofiarą nie tylko języka źródeł, ale także prezentowanego w nich sposobu myślenia. W istocie bowiem jego interpretacja idzie w ślad za analizami oficerów SB, którymi się tak chętnie posiłkuje. To funkcjonariusze tajnej policji PRL najchętniej przedstawiali opozycję jako grono „pożytecznych idiotów", dyrygowanych przez politycznych macherów typu Kuronia i Michnika, którzy trzymali w swych rękach wszystkie nici spisku. Można się zastanawiać, co Cenckiewiczowi każe ignorować bardzo obfitą i całkowicie dostępną dokumentację negocjacji Okrągłego Stołu, w tym zapisy rozmów prowadzone przez ks. Alojzego Orszulika i relacje uczestników, oraz obszerną literaturę naukową na ten temat – niedbałość, braki warsztatowe czy powzięte a priori polityczne założenie? Jedno jest pewne – z poważnym uprawianiem zawodu historyka nie ma to nic wspólnego.

Nie warto ciągnąć tej listy fałszów, przemilczeń i zwykłych głupstw, które zawiera opublikowany w „Plus Minus" artykuł (parafrazując przewodniczącego „S", mamy tu do czynienia wyłącznie z plusami ujemnymi). Zauważmy tylko, że autor całkowicie pominął jeszcze jeden fakt – kluczowy udział Kościoła na wszystkich etapach negocjacji „Solidarności" z komunistami. Ks. Alojzy Orszulik, ks. Tadeusz Gocłowski, ks. Bronisław Dembowski, a także arcybiskup Bronisław Dąbrowski patronowali i towarzyszyli temu procesowi od początku do końca. Swoim autorytetem uwiarygadniali prowadzone rozmowy oraz ich efekt, jakim było porozumienie. W rzecz całą wprowadzony był również papież Jan Paweł II, który ów dialog, nazwany przez Sławomira Cenckiewicza spiskiem, całkowicie aprobował.

Prawda, nie mit

Pisanie historii z policyjnej perspektywy ma swoje konsekwencje. Najpoważniejszą z nich jest niezauważenie tego, co się wydarzyło w Polsce w 1989 roku. To tak, jakby dostrzegać pojedyncze drzewa, ale nie widzieć lasu. Skupiając się na didaskaliach, takich jak do kogo należał obiekt specjalny nr 135, autor „Teorii spiskowej..." ignoruje rzecz najważniejszą – jaki był główny efekt rozmów w Magdalence. Pokojowa zmiana systemu to nie mit, tylko prawda. Polska droga od komunizmu prowadziła przez opór i strajki, ale też poprzez negocjacje i kompromisy. Dekadę „Solidarności" można przedstawić jako prowadzącą od porozumienia do porozumienia, od sierpnia 1980 do kwietnia 1989, przy czym umowa Okrągłego Stołu przynosiła znacznie większą porcję wolności niż umowa sierpniowa. Kompromis z rządzącymi nie był jakimś ewenementem, tylko elementem strategii politycznej ruchu od początku do końca. Ta wynegocjowana, rozłożona na raty polska rewolucja zakończyła się odzyskaniem demokracji i niepodległości. Od Sławomira Cenckiewicza czytelnik tego się jednak nie dowie.

Autor pracuje w Europejskim Centrum Solidarności, jest historykiem i wykładowcą Collegium Civitas. W latach 2000–2005 był zastępcą redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej"

Redaktor naczelny „Rzeczpospolitej"

w kunsztownym felietonie zamieszczonym w numerze z 19–20 X 2013 drwi z przekonania, że Polską rządzą tajne służby, które „w roku 1989 podzieliły się władzą z opozycją, czyli kręgiem Wałęsy (...). Centrum tej tajemnej władzy jest gdzieś na Mokotowie, może pod podłogą willi Czesława Kiszczaka. To tajemny schron atomowy, w którym są kopie wszystkich teczek w mikrofilmach i spore zasoby gotówki". Klinicznym przykładem stylu myślenia opisanego przez Bogusława Chrabotę jest opublikowany w tej samej gazecie tekst Sławomira Cenckiewicza pt. „

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?