Węglowa wojna światowa

Przykład Stanów Zjednoczonych pokazuje, że śmierć globalnej polityki klimatycznej otrąbiliśmy przedwcześnie. Czy Polska zdaje sobie z tego sprawę? – zastanawia się publicysta.

Publikacja: 07.11.2013 01:05

Czy inwestycje węglowe będą obciążone jeszcze większym ryzykiem niż dotychczas?

Czy inwestycje węglowe będą obciążone jeszcze większym ryzykiem niż dotychczas?

Foto: Fotorzepa

Red

Podczas gdy premier Donald Tusk deklaruje, że energetyczną przyszłością naszego kraju będzie polski węgiel (niestety zapomniawszy dodać, że polscy producenci energii chętniej sięgają ostatnio po tańszy surowiec z Rosji albo RPA), parlament blokuje rozwój technologii składowania i wychwytu dwutlenku węgla, a minister środowiska wyznaje w Brukseli, że Polacy nie chcą tej technologii, ponieważ może być niebezpieczna (co w takim razie z popieraną przez rząd energetyką atomową, chciałoby się zapytać), w Stanach Zjednoczonych trwają przygotowania do rewolucji energetycznej. USA, przez lata uznawane za jeden z czarnych charakterów światowej polityki ekologicznej, przymierzają się do radykalnego ograniczenia energetyki opartej na węglu.

Łupkowy boom

Ogłoszony przez prezydenta Baracka Obamę w czerwcu tego roku Climate Action Plan jest właśnie przekuwany na język konkretów. W samym stanie Michigan zamknięte zostanie prawdopodobnie w najbliższych latach od 16 do 32 bloków energetycznych. W całym kraju w ciągu najbliższych kilku lat przestanie działać ok. 150 spośród ponad 420 elektrowni węglowych. We wrześniu tego roku federalna agencja ochrony środowiska (EPA) zaproponowała restrykcyjne poziomy emisji dla nowych elektrowni opartych na węglu, a już istniejące mają zredukować znacząco swój wpływ na środowisko. Normy są na tyle wyśrubowane, że jeśli wejdą w życie, nowe elektrownie raczej nie powstaną. Administracja Obamy chce również podwoić ilość energii z wiatru i słońca, zredukować ilość emitowanego metanu i wprowadzić nowe normy efektywności energetycznej, o nowych standardach dla przemysłu samochodowego nie wspominając.

Kraje Południa stawiają bogatej Północy ten sam zarzut: zbudowaliście swoją potęgę na węglu, a nam tego chcecie zabronić

Plan wygląda na tak radykalny, że wśród działaczy najważniejszych amerykańskich organizacji ekologicznych można nieoficjalnie usłyszeć obawę, czy w przyszłym roku, kiedy trafią do Kongresu, nie nastąpi ekologiczny shutdown.

Nie musi. Średnia wieku elektrowni już przeznaczonych do zamknięcia wynosi 48 lat, a Obamie sprzyja też łupkowy boom. Ekologiczna przemiana podyktowana jest bowiem nie tylko przychylnym stosunkiem prezydenta do ekologii, ale też, a może przede wszystkim, chłodnym rachunkiem ekonomicznym. Dzięki zasobom gazu łupkowego Stany Zjednoczone mogą względnie bezboleśnie obniżyć emisyjność swojej gospodarki, nie ryzykując przy tym jej spowolnienia. Co więcej, spryt Amerykanów widać również i tutaj: w USA toczy się w tej chwili batalia pomiędzy rządem federalnym a organizacjami ekologicznymi, które chcą uniemożliwić eksport zbędnego węgla kamiennego. Jeśli do niego dojdzie, Stany Zjednoczone ubiją świetny interes, zmniejszając swój wpływ na środowisko, a brudny surowiec z zyskiem sprzedając gdzie indziej, na przykład do Polski.

Niezależnie jednak od tego, jakie przyczyny i szczęśliwe zbiegi okoliczności leżą u podstaw tej przemiany, warto zastanowić się, jak wpłynie ona na pozycję Polski na nadchodzącym szczycie klimatycznym. Przykład Stanów Zjednoczonych pokazuje bowiem, że śmierć globalnej polityki klimatycznej otrąbiliśmy przedwcześnie. W listopadzie w Warszawie nic szczególnego raczej się nie zdarzy, a delegacja amerykańska nie zamierza wychylać się ze zbyt daleko idącymi postulatami, jednak nowe nastawienie Waszyngtonu do ekologii pokazuje, że zażarta walka o obniżenie emisyjności światowej gospodarki trwa, a jeden z jej najważniejszych uczestników podejmuje właśnie radykalne zobowiązania. Jeśli zaś USA dołączą do grona północnoeuropejskich krajów, które wysuwają najdalej idące postulaty ekologiczne, walka się zaostrzy, co postawi Polskę w jeszcze trudniejszej sytuacji niż obecna. Na taki rozwój wydarzeń nie jesteśmy i, co gorsza, nie chcemy być przygotowani.

Na kruchym lodzie

Że mamy do czynienia z walką, świadczy drugi sygnał z Waszyngtonu. W październiku miało tam miejsce coroczne spotkanie Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Bank udziela rocznie pożyczek wartych ponad 40 mld dolarów. Nie jest to oszałamiająca kwota, ale też sens tej instytucji nie zawiera się w zwykłej formule bankowej: to instytucja, z lepszym lub gorszym skutkiem, próbująca łączyć twarde spojrzenie finansisty i wrażliwość społeczną, dlatego też służy jako punkt odniesienia dla ekonomistów, którzy zajmują się pomocą rozwojową i najbardziej palącymi potrzebami społecznymi.

Spotkanie poprzedzone jest tygodniowym zjazdem pozarządowych organizacji z całego świata, które dopominają się o sprawiedliwość i pieniądze dla najbiedniejszych regionów. W labiryntach budynku przypominającego katedrę cierpliwie czekają na audiencję wszystkie nieszczęścia świata. Przy kłopotach Filipińczyków, Nigerii, Jemenu, Palestyny czy Egiptu Polska jawi się niczym oaza szczęśliwości.

W tym roku ze strony Banku Światowego popłynęła jasna i niezauważona w Polsce deklaracja: przedstawiając program walki z ubóstwem, prezes Yim Yong Kim zapowiedział, że polityka finansowa banku będzie determinowana w znacznie większym niż dotychczas stopniu przez politykę klimatyczną. Bank chce między innymi odejść od inwestowania w sektor węglowy. Spotkanie Kima z papieżem Franciszkiem, do którego doszło 28 października, dotyczyło również i tych kwestii.

Do prezesa dołączyła dyrektor Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde, oznajmiając, że fundusz będzie popierał wprowadzenie tzw. podatków węglowych w dziedzinach szczególnie uciążliwych dla środowiska (jak np. sektor energetyczny oparty na węglu) oraz stopniowe ścinanie subsydiów dla przemysłu paliw kopalnych, które w skali globalnej wynoszą prawie pół biliona dolarów rocznie.

To na razie deklaracje, ale już teraz widać, że nie wzbudzą one entuzjazmu na Południu. Bank Światowy, ogłaszając nową strategię, stąpa bowiem po bardzo kruchym lodzie: polityka klimatyczna może wejść w wielu krajach w kolizję z potrzebami lokalnych społeczności. Dotychczasowe zarzuty, formułowane przez organizacje pozarządowe (jak na przykład wsparcie dla budowy ropociągu w Czadzie i Kamerunie, który, zamiast pomóc lokalnym społecznościom wydobyć się z biedy, jeszcze pogorszył sytuację, czy udział w finansowaniu niszczących przybrzeżne rybołówstwo elektrowni węglowych w Indiach), mogą zostać zastąpione przez zupełnie inne.

Przykłady nadchodzących konfliktów było widać na spotkaniu Banku Światowego: ekolodzy i organizacje społeczne są oburzone planami wsparcia, jakiego instytucja chce udzielić potężnym zaporom w centralnej i wschodniej Afryce, zwracając uwagę na koszty społeczne i środowiskowe, takie jak masowe przesiedlenia, rozpad lokalnych społeczności, zniszczenia w ekosystemach. Z kolei oficjele afrykańscy irytują się, słysząc zastrzeżenia ekologów: – Nasi obywatele potrzebują elektryczności, już, natychmiast, nie za dwie czy trzy dekady – krzyczał podczas kameralnego spotkania z ekologami Henry Banyenzaki, sekretarz stanu prezydenta Ugandy, która z pomocą Banku Światowego już buduje potężną tamę Bujagali na Nilu. – Energetyka wodna jest u nas najtańsza, znacznie tańsza niż panele słoneczne. Łatwo wam z bogatej Europy czy Stanów chronić Afrykę. A Afryka potrzebuje prądu!

Wysoka cena za rozwój

To z pewnością krótkowzroczne spojrzenie, łatwo jednak zrozumieć, gdzie biją jego źródła. Kraje Południa nie mają zamiaru dłużej czekać na możliwość osiągnięcia podstawowych standardów życia. Tylko w Indiach bez prądu żyje 300 mln obywateli, którzy, jak każdy Europejczyk albo Amerykanin, chcieliby używać telefonów komórkowych, oglądać telewizję, a kolację spożywać przy świetle żarówek. O podobnych luksusach marzy ponad 80 mln Nigeryjczyków czy 66 mln mieszkańców Bangladeszu.

Takie możliwości dają im m.in. potężne inwestycje węglowe lub wodne. Rządy krajów rozwijających się prą ku wielkiej energetyce z pełną świadomością ceny, jaką trzeba za nią zapłacić. Wspomniana Uganda jest świetnym przykładem: żeby umożliwić prywatnej spółce założenie potężnej plantacji leśnej, rząd, z pomocą policji i wojska, przesiedlił 20 tys. ludzi.

Dlatego decyzja Banku Światowego, by przyznanie dotacji uzależniać od wpływu inwestycji na środowisko, budzi poważny niepokój. Na pewno spotka się z gwałtownym sprzeciwem Indonezji (która chce rozwijać eksport i wydobycie węgla, budując ponad 100 nowych kopalni), Indii, które do 2032 r. planują dodatkowe posiadanie 800 GW mocy zamiast obecnych 140 (dla porównania: największa planowana w Polsce elektrownia ma 2 GW mocy), czy Mozambiku (położonego na potężnych zasobach węgla). Przedstawiciele wszystkich tych krajów formułują mniej więcej ten sam zarzut wobec Banku Światowego i bogatej Północy: sami zbudowaliście swoją potęgę na węglu, a nam chcecie tego zabronić. Wołanie o zrównoważony rozwój i inwestycje, które mniej szkodzą środowisku, wywołuje jedynie irytację.

Kłopoty etyczne, jakie decyduje się wziąć na siebie bank, dobrze obrazuje jeszcze inny przykład: w 10-milionowej Burundi dostęp do energii elektrycznej ma 10 proc. mieszkańców. Zapewnienie wszystkim mieszkańcom energii z elektrowni węglowych zwiększyłoby globalną emisję dwutlenku węgla o 1 proc. O zaledwie jeden procent czy aż o jeden procent? Co powinni wybrać urzędnicy, od których zależy podjęcie takiej decyzji?

Na cenzurowanym

O ile łatwo wskazać, jak polityka klimatyczna Waszyngtonu może wpłynąć na Warszawę, to już prześledzenie związku między nowym kierunkiem Banku Światowego a tym, co dzieje się w Polsce, jest znacznie trudniejsze. Bank Światowy nie działa w Polsce zbyt intensywnie ani też Polska nie traktuje banku jak miejsca, w którym warto zajmować istotną pozycję. Decyzje podejmowane przez polskiego przedstawiciela nie są publicznie dostępne, dlatego też trudno dowiedzieć się, jakie stanowisko zajmujemy w sprawie rozwoju energetyki węglowej w Mongolii czy rury biegnącej przez Czad i Kamerun.

A jednak decyzje, czy inwestować w indonezyjski węgiel czy wspierać tamy w Tadżykistanie i Ugandzie, czy zgodzić się na budowę elektrowni węglowej w Kosowie, są istotne, budują bowiem ekonomiczny pejzaż, w którym przychodzi funkcjonować polskiej gospodarce.

Sygnały, które płyną z Waszyngtonu do Warszawy, brzmią z tego punktu widzenia bardzo klarownie: jeśli kurs zostanie utrzymany, inwestycje węglowe w najbliższych latach znajdą się na cenzurowanym i obciążone zostaną jeszcze większym ryzykiem niż dotychczasowe.

Przekonani o tym, że czarne złoto jest nadal przyszłością Polski, premier wraz z innymi politykami powinien wziąć to pod uwagę, wygłaszając daleko idące deklaracje.

Autor jest rzecznikiem prasowym fundacji ekologicznej ClientEarth, publicystą, pisarzem

Podczas gdy premier Donald Tusk deklaruje, że energetyczną przyszłością naszego kraju będzie polski węgiel (niestety zapomniawszy dodać, że polscy producenci energii chętniej sięgają ostatnio po tańszy surowiec z Rosji albo RPA), parlament blokuje rozwój technologii składowania i wychwytu dwutlenku węgla, a minister środowiska wyznaje w Brukseli, że Polacy nie chcą tej technologii, ponieważ może być niebezpieczna (co w takim razie z popieraną przez rząd energetyką atomową, chciałoby się zapytać), w Stanach Zjednoczonych trwają przygotowania do rewolucji energetycznej. USA, przez lata uznawane za jeden z czarnych charakterów światowej polityki ekologicznej, przymierzają się do radykalnego ograniczenia energetyki opartej na węglu.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Waluś nie jest bohaterem walki z komunizmem
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: W sprawie immunitetu Kaczyńskiego rację ma Hołownia, a nie Tusk
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Demokracja w czasie wojny. Jak rumuński sąd podważa wiarygodność Zachodu
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Opinie polityczno - społeczne
Franciszek Rzońca: Polska polityka wymaga poważnych zmian. Jak uratować demokrację nad Wisłą?