Podczas gdy premier Donald Tusk deklaruje, że energetyczną przyszłością naszego kraju będzie polski węgiel (niestety zapomniawszy dodać, że polscy producenci energii chętniej sięgają ostatnio po tańszy surowiec z Rosji albo RPA), parlament blokuje rozwój technologii składowania i wychwytu dwutlenku węgla, a minister środowiska wyznaje w Brukseli, że Polacy nie chcą tej technologii, ponieważ może być niebezpieczna (co w takim razie z popieraną przez rząd energetyką atomową, chciałoby się zapytać), w Stanach Zjednoczonych trwają przygotowania do rewolucji energetycznej. USA, przez lata uznawane za jeden z czarnych charakterów światowej polityki ekologicznej, przymierzają się do radykalnego ograniczenia energetyki opartej na węglu.
Łupkowy boom
Ogłoszony przez prezydenta Baracka Obamę w czerwcu tego roku Climate Action Plan jest właśnie przekuwany na język konkretów. W samym stanie Michigan zamknięte zostanie prawdopodobnie w najbliższych latach od 16 do 32 bloków energetycznych. W całym kraju w ciągu najbliższych kilku lat przestanie działać ok. 150 spośród ponad 420 elektrowni węglowych. We wrześniu tego roku federalna agencja ochrony środowiska (EPA) zaproponowała restrykcyjne poziomy emisji dla nowych elektrowni opartych na węglu, a już istniejące mają zredukować znacząco swój wpływ na środowisko. Normy są na tyle wyśrubowane, że jeśli wejdą w życie, nowe elektrownie raczej nie powstaną. Administracja Obamy chce również podwoić ilość energii z wiatru i słońca, zredukować ilość emitowanego metanu i wprowadzić nowe normy efektywności energetycznej, o nowych standardach dla przemysłu samochodowego nie wspominając.
Kraje Południa stawiają bogatej Północy ten sam zarzut: zbudowaliście swoją potęgę na węglu, a nam tego chcecie zabronić
Plan wygląda na tak radykalny, że wśród działaczy najważniejszych amerykańskich organizacji ekologicznych można nieoficjalnie usłyszeć obawę, czy w przyszłym roku, kiedy trafią do Kongresu, nie nastąpi ekologiczny shutdown.
Nie musi. Średnia wieku elektrowni już przeznaczonych do zamknięcia wynosi 48 lat, a Obamie sprzyja też łupkowy boom. Ekologiczna przemiana podyktowana jest bowiem nie tylko przychylnym stosunkiem prezydenta do ekologii, ale też, a może przede wszystkim, chłodnym rachunkiem ekonomicznym. Dzięki zasobom gazu łupkowego Stany Zjednoczone mogą względnie bezboleśnie obniżyć emisyjność swojej gospodarki, nie ryzykując przy tym jej spowolnienia. Co więcej, spryt Amerykanów widać również i tutaj: w USA toczy się w tej chwili batalia pomiędzy rządem federalnym a organizacjami ekologicznymi, które chcą uniemożliwić eksport zbędnego węgla kamiennego. Jeśli do niego dojdzie, Stany Zjednoczone ubiją świetny interes, zmniejszając swój wpływ na środowisko, a brudny surowiec z zyskiem sprzedając gdzie indziej, na przykład do Polski.