Za sprawą książki „Resortowe dzieci. Media" autorstwa Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza przez media przetoczyła się fala dyskusji i krytyki dotyczącej autorów publikacji i zawartych w ich pracy treści. Książkę przeczytałem uważnie, ale nie zamierzam ani bronić, ani ganić jej autorów. Jedno jest pewne, opierając swoje ustalenia na archiwach „bezpieki", autorzy korzystali z nich zgodnie z obowiązującym prawem. Krytycy książki zdają się tego nie dostrzegać.
Dla wielu publicystów nieprzychylnych idei otwartości archiwów komunistycznych służb specjalnych publikacja „Resortowych dzieci" stała się wygodnym argumentem przemawiającym za koniecznością zmiany założeń dostępu do tych dokumentów. Posypały się zarzuty kierowane w stronę IPN o to, że nie zadziałał niejako „z urzędu" jako cenzor, ograniczając dostęp autorom książki do zgromadzonych w swoich archiwach akt.
Jako urzędujący szef archiwów tej instytucji apeluję więc o zdrowy rozsądek i poszanowanie obowiązującego prawa. Swój apel kieruję do wszystkich tych, którzy krytykując kontrowersyjną książkę, chcą zamknąć archiwa służby bezpieczeństwa.
„Prawda objawiona" ?i „fałszywki"
Archiwa IPN od samego początku budziły skrajne emocje. Jedni chcieli je „zabetonować", inni zapewnić do nich powszechny dostęp przez internet. W gorącej dyskusji nad spuścizną komunistycznej „bezpieki" brakuje jednak refleksji nad rolą i znaczeniem tych dokumentów. Dla wielu zawarte w nich treści są prawdą objawioną, której nie trzeba weryfikować w toku standardowej krytyki źródeł. Dla innych z kolei są to same „fałszywki" niemające żadnej wartości poznawczej. Tymczasem jak zwykle prawda leży gdzieś pośrodku.
Powołanie do życia ustawą z 18 grudnia 1998 r. Instytutu Pamięci Narodowej było milowym krokiem na drodze do rozliczenia Polski z ciążącego nam wszystkim bagażu komunizmu.