Małżeństwo z rozpaczy

Czy Kaczyński i Miller mogą stworzyć koalicję? Dziś to wizja nierealna. Jednak w roku 2015 obaj byli premierzy mogą stać się dla siebie ostatnią szansą, ?by jeszcze raz poczuć smak władzy – twierdzi publicysta.

Publikacja: 28.02.2014 01:00

Rok 2003. Leszek Miller (pierwszy z prawej) i Jarosław Kaczyński u prezydenta. Obok Władysław Frasyn

Rok 2003. Leszek Miller (pierwszy z prawej) i Jarosław Kaczyński u prezydenta. Obok Władysław Frasyniuk i Artur Balazs

Foto: Reporter

Prawo i Sprawiedliwość oraz SLD na pierwszy rzut oka dzieli niemal wszystko. Historia – SLD jest spadkobiercą PZPR, PiS – części tradycji solidarnościowej. Gdy więc prawica chce dekomunizacji i lustracji, lewica pragnie zamknięcia raz na zawsze archiwów IPN.

Europa – tu PiS jest eurosceptyczne, Sojusz zaś proeuropejski. Gdy PiS marzy o mocnym państwie narodowym, Sojusz optuje za unijną federacją.

Kwestie obyczajowe – partia Kaczyńskiego hołduje przekonaniom narodowo-katolickim, ugrupowanie Millera – co zabrzmi jak paradoks – tradycjonalistyczno-nowoczesnym. Gdy członkowie PiS są kościelni i homofobiczni, członkowie SLD pozostają kościelni i jednocześnie tolerancyjni.

Gospodarka to obszar, gdzie jest najwięcej punktów wspólnych. PiS w retoryce jest socjalne, w praktyce zaś neoliberalne. To rząd Jarosława Kaczyńskiego obniżył podatki najbogatszym. SLD w retoryce brzmi podobnie jak PiS, ale w praktyce Leszek Miller chciał nawet wprowadzać, i to jako socjaldemokrata (!), podatek liniowy.

Z przymrużeniem oka

Czy tak fundamentalne różnice między obiema partiami nie sprawiają, że mówienie dziś o koalicji Kaczyński & Miller traci sens? I czy gdyby rozdanie wyborcze w 2015 r. ułożyło się tak, że tylko taka koalicja dawałaby stabilną większość, to PiS i SLD odrzuciłyby tę pokusę?

Jak wiemy, deklaracje w polityce nie mają wielkiego znaczenia. Politycy dociskani przez dziennikarzy o przyszłe koalicje i sojusze z uśmiechem na twarzy powtarzają wyuczoną do perfekcji maksymę: „W polityce nigdy nie mów nigdy".

To ta zasada sprawia, że Jarosław Kaczyński zarzekał się, że nigdy nie zrobi koalicji z Samoobroną, by – po wygranych wyborach w roku 2005 – postąpić całkowicie odwrotnie. Dlatego i na dzisiejsze zapewnienia Kaczyńskiego, że „z SLD nigdy", trzeba patrzeć z przymrużeniem oka. Podobnie jak i na zarzekania się pragmatycznego Millera, że może iść do władzy z każdym, ale nie z Kaczyńskim, trzeba baczyć ostrożnie.

Jest bowiem jasne, że antagonizm, na jakim dziś grają wobec siebie SLD i PiS, to dobre paliwo wyborcze przed rozgrywką w 2015 r. – zarówno dla Kaczyńskiego, jak i dla Millera. PiS mówi, że głosując na Kaczyńskiego, nie dopuszcza do władzy Tuska i Millera. Czyli – używając prawicowej retoryki – „postkomunistycznego układu". Miller mobilizuje swój elektorat, krzycząc, że tylko on jest w stanie zagrodzić marsz pisowskiej prawicy po władzę, która „na swoich rękach ma krew Barbary Blidy" – czołowej niegdyś polityk Sojuszu i ofiary-symbolu rządów IV RP.

Ostatnia wielka gra

Jednak wszystko, co dziś robi Miller i Kaczyński, podporządkowane jest tej zasadniczej rozgrywce, jaką w 2015 roku będą wybory parlamentarne. Dlatego ani Kaczyński, ani Miller jako liderzy partii nie będą startować w wyścigu prezydenckim. Pogodzili się z faktem, że ta rozgrywka należy do Bronisława Komorowskiego. Bo i prezydentura, o czym wie i Kaczyński, i Miller, nie daje takiej władzy, jaką daje w Polsce premierostwo.

I lider PiS, i lider SLD przygotowują się zatem na bój w 2015 roku, gdyż wiedzą, że to ich ostatnia wielka polityczna gra. Ani Kaczyński, ani Miller nie są już młodzieniaszkami. Ba, są politykami po przejściach, wzlotach i upadkach. Wiedzą, że jeśli nie odniosą sukcesu w roku 2015, to to oznacza ich polityczną emeryturę.

Na prawicy nie ma rzeczy, której nie można by powiedzieć, czy rzeczy, której nie można by zrobić, byle tylko doprowadzić PiS do przejęcia władzy

Kaczyński, gdyby przegrał, okazałby się człowiekiem notorycznie niezdolnym do wygrywania w najważniejszych starciach. Miller zaś, jeśli SLD nie uzyskałby dobrego wyniku, musiałby zrewidować swoje powiedzonko o odmłodzeniu kierownictwa partii: „Młode już było, ale się nie sprawdziło" na równie swojskie „Stare wróciło, ale też wtopiło". I oddać władzę klonom Grzegorza Napieralskiego.

Gdyby jednak Kaczyński i Miller zawiązali koalicję, przeszliby do historii jako ci, którzy ostatecznie pogrzebali coraz mniej zrozumiały, szczególnie dla młodego pokolenia, podział na postkomunę i postsolidarnościowców. I jako zwycięzcy.

I least but not last: ten, kto przejmie władzę w roku 2015, gdy pieniądze z unijnego budżetu będą już płynąć do Polski wartkim strumieniem, może liczyć, i słusznie, na dwie kadencje. Sytuacja gospodarcza będzie na tyle dobra, że – jeśli rząd powołany po 2015 r. nie popełni kardynalnych błędów, a i Kaczyński i Miller wiedzą już, jak unikać raf – ma w kieszeni błogie osiem lat u sterów państwa.

Bunt szeregowych członków?

Czyż to nie wystarczające powody, zarówno dla Jarosława Kaczyńskiego, jak i dla Leszka Millera, by zakopać wojenny topór i zbudować wspólny rząd po wyborach w 2015 r.? Oczywiście że tak. Pytanie, jak na koalicję PiS-SLD zareagowałby twardy elektorat obu partii?

Nie ulega wątpliwości, że zwolennicy SLD nie mieliby nic przeciwko. Leszek Miller w niedawnej rozmowie z „Rzeczpospolitą" dał do zrozumienia, że część szeregowych działaczy taką koalicję wręcz dopuszcza. Co prawda nie on, Miller, ale – jeśli działacze będą naciskać – to on, Miller jako lider nie będzie miał innego wyjścia. Jak wiemy, vox populi, vox Dei. Ponadto działacze Sojuszu są spragnieni władzy, na którą czekają już od 2005 roku. Tak więc gdy Miller obdarzy ich władzą, nie tylko że nie będzie potępiony, ale gloryfikowany za skuteczność i pragmatyzm.

A co z twardym, narodowo-katolickim elektoratem pisowskim? Czy i on bez mrugnięcia okiem zgodzi się na koalicję z SLD? Jak wiemy, SLD nigdy nie był, przynajmniej w praktyce, kościelnożerny. Ba, niektórzy biskupi z rozrzewnieniem wspominają rządy SLD, gdyż od postkomunistów, którzy mieli poczucie winy za lata komuny, Kościół otrzymywał to, co chciał, ile chciał i kiedy chciał. Komisja Majątkowa, symbol przekrętów finansowych, nie została zlikwidowana za rządów „żelaznego kanclerza" Millera. Nie ma zatem powodów, by Kościół w jakiś spektakularny sposób chciał potępić Kaczyńskiego za koalicję z Millerem.

A gdyby Leszek Miller się upierał, by ewentualny rząd PiS-SLD wprowadził, przykładowo, związki partnerskie? Czy katolicko-narodowy elektorat PiS to zniesie? I tu nie ma powodów do obaw. Partia Kaczyńskiego nie jest formacją, którą tworzą wyborcy, ale wyznawcy. A sam Kaczyński jest kimś na wzór kapłana. Zresztą: lojalność swoich wyznawców prezes PiS już testował, gdy – przykładowo – w boju prezydenckim gloryfikował Edwarda Gierka. Wyborcy PiS przyjęli to ze zrozumieniem, bo liczył się cel, jakim było pokonanie Bronisława Komorowskiego.

Na prawicy nie ma bowiem rzeczy, której nie można by powiedzieć, czy rzeczy, której nie można by zrobić, byle tylko doprowadzić PiS do przejęcia władzy. Gdy więc Kaczyński powie, że – by zdobyć władzę, by „dopaść Tuska" – trzeba poprzeć związki partnerskie w imię koalicji z SLD, to jego wyborcy to zaakceptują. Także ta część elektoratu PiS, która pragnie rozliczeń „za Smoleńsk", ostrze swej nienawiści skieruje bezpośrednio ku obecnie rządzącej koalicji, nie zaś ku nowemu, postkomunistycznemu koalicjantowi.

Jak widać, rządy tandemu Kaczyński-Miller wydają się bardziej prawdopodobne, niż nam się zrazu wydaje. Byłoby to jednak małżeństwo nie tyle z rozsądku, ile z rozpaczy.

Jarosław Makowski jest filozofem i publicystą, szefem Instytutu Obywatelskiego, ?think tanku Platformy Obywatelskiej

Prawo i Sprawiedliwość oraz SLD na pierwszy rzut oka dzieli niemal wszystko. Historia – SLD jest spadkobiercą PZPR, PiS – części tradycji solidarnościowej. Gdy więc prawica chce dekomunizacji i lustracji, lewica pragnie zamknięcia raz na zawsze archiwów IPN.

Europa – tu PiS jest eurosceptyczne, Sojusz zaś proeuropejski. Gdy PiS marzy o mocnym państwie narodowym, Sojusz optuje za unijną federacją.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Przyszłość Ukrainy jest testem dla Europy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa