Od niespecjalnie uzasadnionego entuzjazmu do równie mało uzasadnionej frustracji – taka huśtawka nastrojów zwykle towarzyszy odpowiedzi na pytanie, jakie są perspektywy biznesu z państw unijnych, w tym Polski, na Ukrainie i w Rosji. W tej chwili jesteśmy w fazie frustracji, media są pełne wyliczeń, ile z powodu trwającego właśnie kryzysu stracą polskie firmy i polscy przedsiębiorcy. Niepokojące jest to, że tym razem ta frustracja stanowi realne odzwierciedlenie niepewności, co się będzie działo dalej, w szczególności ze strony Rosji. Pocieszające jest natomiast to, że o ile – by użyć w kółko powtarzanego zwrotu – nie dojdzie do eskalacji konfliktu, wszystko wróci do normy, czyli będzie jak dawniej.
Z tym że tę „normę" w odniesieniu do Ukrainy i Rosji należy pojmować w swoisty sposób. Zastanawiające jest to, że w Polsce stosunkowo słabo się o tym pamięta. Otóż historia polskich kontaktów biznesowych z państwami za Bugiem to historia kryzysów. Od surowcowych poprzez finansowe i realnej gospodarki, jak ten w 1998 roku, po najróżniejsze embarga, które uwielbiają wprowadzać chociażby najostrzejsze służby sanitarne na świecie, czyli rosyjskie.
Właściwie trudno znaleźć dłuższy, na przykład dwuletni, okres, który byłby okresem spokoju i biznesowej nudy. Tym bardziej musi dziwić ten często spotykany choćby w mediach w Polsce rodzaj tęsknoty za stabilizacją, za tym, że interesy na Wschodzie będzie się prowadziło tak jak interesy z Niemcami. Do tego w przewidywalnej przyszłości nie dojdzie.
Z różnych powodów zresztą. W Rosji polityka gospodarcza jest narzędziem polityki w ogóle, z całym jej cynizmem i całą brutalnością. I nic nie wskazuje, żeby miało to się zmienić. Do tego dochodzi korupcja, delikatnie mówiąc, brak poszanowania dla prawa i tak dalej. To nie są aberracje, to system, który został wygenerowany z górą dwadzieścia lat temu, trwa i prawdopodobnie będzie trwał w najlepsze.
Inaczej na Ukrainie. Tutaj jesteśmy świadkami politycznego przełomu, nie pierwszego zresztą w najnowszej historii tego państwa. Trzeba trzymać kciuki za Ukrainę w pełni demokratyczną i z silną gospodarką. Tylko że do tego drugiego jest znacznie dalej niż do pierwszego. Gospodarka naszego sąsiada znajduje się w rozpaczliwym stanie. W dodatku niespecjalnie widać pomysł na takie reformy, które nie doprowadziłyby do społecznego wstrząsu. Jeżeli Ukraina zacznie zdrowieć, będzie to proces rozłożony na lata. Czyli znów – szybko nic się nie zmieni, wspomniana specyficzna „norma" będzie tam trwała przynajmniej przez jakiś czas.