Sposób rozwiązania przez Donalda Tuska afery taśmowej może okazać się prezentem dla opozycji – oczywiście, jeśli będzie potrafiła tę sprawę wykorzystać. I nie chodzi wcale o wilcze prawo opozycji do krytykowania władzy za wszystko, ale kontrolną jej funkcję wobec rządzących – podobną poniekąd do tej sprawowanej przez media.
W co najmniej trzech punktach premier postąpił ?w sposób narażający go na potężne ryzyko. Przede wszystkim zawartość podsłuchanych rozmów sprowadził do kwestii smaku. Ale smak też się liczy. Dwa lata temu, gdy rządem wstrząsnęły taśmy Serafina, premier mówił o wyższych standardach etycznych, które obowiązują w Platformie. Ubolewania nad stylem rozmowy Belka–Sienkiewicz i niewyciąganie konsekwencji to sygnał, że standardy w PO jednak nie obowiązują.
Drugi problem dotyczy okoliczności wyjaśnienia nagrania ministra. Być może premier nie mógł znaleźć nikogo, kto szybko uspokoiłby sytuację w MSW, gdyby odszedł Sienkiewicz. Ale czym innym jest uczynienie go odpowiedzialnym za wyjaśnienie afery. Stara rzymska zasada mówi, że nikt nie może być sędzią we własnej sprawie. Trudno uznać, że do całej sprawy szef MSW podejdzie z wymaganym obiektywizmem, skoro jest główną ofiarą. Bo nie chodzi wyłącznie o to, że wskutek wypowiadanych słów ucierpiał wizerunek Bartłomieja Sienkiewicza. Problem polega na tym, że to on ponosi polityczną odpowiedzialność za to, iż ktoś nagrywał najważniejsze osoby w państwie. Od tego są służby specjalne, by zapewnić nie tylko fizyczne bezpieczeństwo VIP-ów, ale również ich osłonę kontrwywiadowczą – uniemożliwić rejestrowanie ich rozmów, możliwość szantażowania nagraniami itd. Jeśli przez rok nagrywano wszystkich, zawiodły służby, które Sienkiewicz nadzoruje.
ABW w redakcji „Wprost”