Dla siebie, a nie dla Polski

Polityk o silnej świadomości interesu narodowego ?nie mógłby nigdy objąć ?takiej funkcji ?jak przewodniczący ?Rady Europejskiej. ?Donald Tusk wśród wielkich europejskich aktorów ?będzie tylko organizatorem prac – pisze publicysta.

Publikacja: 01.09.2014 02:00

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

Wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej to sukces europejskiej drogi Polski" – taki komentarz pojawił się w niedzielne przedpołudnie na profilu twitterowym Platformy Obywatelskiej. To klasyczny bełkot – wartość logiczna tego zdania jest zerowa, ale to właśnie schemat narracji, którą PO i część mediów będą w najbliższym czasie karmić do znudzenia opinię publiczną.

Miękka polityka

Co tymczasem tak naprawdę oznacza dla Polski wybór Tuska? Najczęściej padająca odpowiedź brzmi: „prestiż". I to stwierdzenie zaspokaja zapotrzebowanie części wyborców. To świadoma gra na kompleksach, którą Platforma uprawia ze sporym powodzeniem od lat. Trafia to jednak głównie do grona jej twardych wyborców, bo też na kompleksach w dużej mierze PO zbudowała swoje poparcie.

Rząd Tuska używał wielokrotnie „prestiżu" i „opinii międzynarodowej" (złej o PiS, dobrej o PO) jako argumentów, pomijając fakt, że choć są to w istocie waluty miękkiej polityki, to jednak warte są tylko tyle, ile można i chce się za nie kupić. W przeciwnym wypadku są całkowicie bezwartościowe. Prestiż dla samego prestiżu to jedynie świadectwo kompleksów.

Prestiż dla samego prestiżu to jedynie świadectwo kompleksów, z których Platforma czyni użytek od lat

Donald Tusk zajmie stanowisko, które nie łączy się z konkretną władzą, inaczej niż stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej. Możliwości kreowania polityki przez szefa Rady Europejskiej są znacznie ograniczone i sprowadzają się do dwóch dziedzin: planowania agendy dla szefów państw i rządów (w pewnym oczywiście zakresie, nie ma tu dowolności) oraz mediowania i poszukiwania kompromisu w przypadku sporów. Możliwości realizowania przez Tuska polskiego interesu są zatem wyraźnie ograniczone z przyczyn czysto formalnych.

Stanowisko niedecyzyjne

Ważniejsze jednak są przyczyny pozaformalne. Gdy pięć lat temu decydowano o profilu dwóch nowych wówczas stanowisk – przewodniczącego RE i wysokiego przedstawiciela do spraw polityki zagranicznej – starły się dwie koncepcje. Według pierwszej mieli te funkcje objąć ludzie z dużym autorytetem. Przewijało się w tym kontekście nazwisko Tony'ego Blaira. Wygrała jednak druga koncepcja: oba stanowiska powierzono ludziom znikąd, dla 99 procent Europejczyków anonimowym, tak aby nie sprawiali problemów i działali jako administratorzy, nie politycy. „Kim pan jest, panie Van Rompuy?!" – pytał w słynnym wystąpieniu w Parlamencie Europejskim Nigel Farage, brytyjski eurosceptyk.

Podobnie jest w przypadku Tuska (niemal kompletnie nieznanego poza Polską). Paradoks polega bowiem na tym, że polityk o silnej świadomości interesu narodowego nie mógłby nigdy takiej funkcji objąć. Dlatego właśnie pięć lat temu nie dostał jej Blair, a żadnemu z szefów państw będących wielkimi europejskimi aktorami nigdy nie przyszłoby do głowy pójść w ślady Tuska. Oni tego nie potrzebują, bo decydują ze swoich stolic. Tusk wśród nich będzie jedynie organizatorem prac.

Owszem, mogą zdarzyć się sytuacje, w których należeć będzie do niego decyzja powiązana choćby pośrednio z polskim interesem, na przykład poprzez przygotowanie odpowiedniej agendy szczytu RE. Pytanie brzmi, czy Tusk, który przez siedem lat prowadził politykę głównego nurtu i faktycznej zależności od Berlina, zadziała wówczas na rzecz Polski. To niestety wątpliwe, zwłaszcza gdyby w grę wchodził konflikt interesów pomiędzy Warszawą a Berlinem. Nie można bowiem zapominać, że polski premier zawdzięcza stanowisko kanclerz Merkel, a niemiecka prasa słusznie pisze o nim wprost jako o jej zauszniku. Dodatkową motywacją może być dla Tuska – w zależności od okoliczności w Polsce – chęć pozostania na stanowisku na kolejne dwa i pół roku. To będzie nadal zależało od Niemców, nie od Polaków.

Jest jeden znaczący minus wyboru Tuska. Skoro Polak dostał wysokie stanowisko w unijnych strukturach, jest mało prawdopodobne, aby dostał też ważną tekę w Komisji Europejskiej, taką jak energia, konkurencja, budżet czy gospodarka. A tymczasem to właśnie są  stanowiska decyzyjne, dla nas potencjalnie ogromnie istotne.

„Efektu Tuska" nie będzie

Co się stanie w polityce krajowej? Niektórzy wieszczą „efekt Tuska". PO miałaby odbudować swoją pozycję dzięki propagandzie wyboru Polaka na prestiżowe stanowisko. To jednak wydaje się mało prawdopodobne. Przećwiczyliśmy ten schemat już dwukrotnie – w przypadku wyboru Jerzego Buzka na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego i w przypadku polskiej prezydencji – i w obu przypadkach efekt był nikły i krótkotrwały. A było to w czasie, gdy Platforma była znacznie mniej zużyta sprawowaniem władzy, wciąż prowadząc w sondażach. Dziś możliwe jest krótkotrwałe odbicie sondażowe, ale „efekt Tuska" jest skrajnie mało prawdopodobny z paru powodów.

Po pierwsze – najbliższe są wybory samorządowe. Trudno będzie połączyć nową posadę premiera ze sprawami lokalnymi i przekonywać, że warto zagłosować na kandydata PO na prezydenta choćby Gdańska, bo Tusk został szefem RE. W kampanii prezydenckiej i parlamentarnej zaś w roku 2015 Tusk nie będzie już mógł się pojawiać.

Po drugie – spadające poparcie dla PO ma konkretne przyczyny: bezrobocie, fiskalizm, niedotrzymane obietnice oraz bezczelność władzy ujawniona na nagraniach opublikowanych przez „Wprost". Niełatwo będzie przykryć te problemy propagandą sukcesu Tuska poza najściślejszym elektoratem Platformy, który zresztą i tak tej propagandy nie potrzebuje.

Po trzecie – wiele zależy od reakcji PiS. Największa partia opozycyjna jest w niełatwej sytuacji, bo deprecjonowanie nominacji Tuska może być źle odebrane przez bardziej umiarkowanych wyborców. Jeśli jednak PO zechce z niej zrobić główny argument polityczny, PiS może zadziałać śmielej. Wtedy możliwych jest wiele narracji. Na przykład taka, że Tusk uciekł od problemów i własnych niespełnionych obietnic. Paradoksalnie żal mogą mieć do niego również twardzi zwolennicy Platformy. Bo skoro grozi nam zwycięstwo PiS, to czy premier nie powinien pozostać i bronić Polski przed dyktaturą? Lub może, skoro nie zostaje, ta dyktatura nie jest wcale taka groźna?

Po czwarte – ostre tarcia w PO są nieuniknione. Przede wszystkim zaś potencjalną korzyść z „efektu Tuska" zredukuje sam jego brak. To on był twarzą partii, to on stanowił jej zwornik, on dawał wyborcom Platformy poczucie bezpieczeństwa. Potencjalni następcy – Ewa Kopacz, Elżbieta Bieńkowska, Tomasz Siemoniak – nie mają nawet jednej trzeciej jego charyzmy. Kopacz, najczęściej wymieniana jako kandydatka na szefową PO, jest wprawdzie bardzo dobrze postrzegana przez wyborców tej partii, ale dla pozostałych może być irytująca i zniechęcająca. A Platforma dąży przecież nie do zachowania, ale odbudowania poparcia.

Jeśli zaś dziś Tusk sądzi, że będzie w stanie po cichu kierować partią z Brukseli, myli się. To jest po prostu fizycznie niemożliwe.

Ucieczka od problemów

Czy może dojść do przedterminowych wyborów, tak aby PO mogła wykorzystać chwilę entuzjazmu? Wątpliwe. Sejm decyduje o samorozwiązaniu większością dwóch trzecich głosów.

W obecnej nowej sytuacji mało prawdopodobne, aby na taki wariant zdecydowało się którekolwiek ugrupowanie poza Platformą. PiS będzie chciał, aby PO uległa dezorganizacji przez czas pozostały do przyszłorocznych elekcji. PSL jak zawsze woli trzymać się pewnych stanowisk. SLD nie jest na wybory gotowe i woli obwąchać się z ewentualnym przyszłym koalicjantem pod zmienionym kierownictwem.

Jedno jest pewne: dla samego Tuska to wielki sukces osobisty. I zapewne etap planu na przyszłość. Przewodniczący Platformy ucieka przed problemami i osobistą odpowiedzialnością za być może przegrane wybory parlamentarne i sytuację w kraju oraz przed takimi nieprzyjemnymi sprawami jak Smoleńsk. Gromadzi już tylko własny kapitał, który za dwa i pół roku lub za pięć lat pozwoli mu wrócić do kraju z niemal czystym kontem, aby rozpocząć grę z całkiem innego pułapu. Sęk w tym, że jest to gra Tuska, która z polskim interesem nie ma wiele wspólnego.

Autor jest publicystą ?tygodnika „wSieci"

Wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej to sukces europejskiej drogi Polski" – taki komentarz pojawił się w niedzielne przedpołudnie na profilu twitterowym Platformy Obywatelskiej. To klasyczny bełkot – wartość logiczna tego zdania jest zerowa, ale to właśnie schemat narracji, którą PO i część mediów będą w najbliższym czasie karmić do znudzenia opinię publiczną.

Miękka polityka

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?