Wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej to sukces europejskiej drogi Polski" – taki komentarz pojawił się w niedzielne przedpołudnie na profilu twitterowym Platformy Obywatelskiej. To klasyczny bełkot – wartość logiczna tego zdania jest zerowa, ale to właśnie schemat narracji, którą PO i część mediów będą w najbliższym czasie karmić do znudzenia opinię publiczną.
Miękka polityka
Co tymczasem tak naprawdę oznacza dla Polski wybór Tuska? Najczęściej padająca odpowiedź brzmi: „prestiż". I to stwierdzenie zaspokaja zapotrzebowanie części wyborców. To świadoma gra na kompleksach, którą Platforma uprawia ze sporym powodzeniem od lat. Trafia to jednak głównie do grona jej twardych wyborców, bo też na kompleksach w dużej mierze PO zbudowała swoje poparcie.
Rząd Tuska używał wielokrotnie „prestiżu" i „opinii międzynarodowej" (złej o PiS, dobrej o PO) jako argumentów, pomijając fakt, że choć są to w istocie waluty miękkiej polityki, to jednak warte są tylko tyle, ile można i chce się za nie kupić. W przeciwnym wypadku są całkowicie bezwartościowe. Prestiż dla samego prestiżu to jedynie świadectwo kompleksów.
Prestiż dla samego prestiżu to jedynie świadectwo kompleksów, z których Platforma czyni użytek od lat
Donald Tusk zajmie stanowisko, które nie łączy się z konkretną władzą, inaczej niż stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej. Możliwości kreowania polityki przez szefa Rady Europejskiej są znacznie ograniczone i sprowadzają się do dwóch dziedzin: planowania agendy dla szefów państw i rządów (w pewnym oczywiście zakresie, nie ma tu dowolności) oraz mediowania i poszukiwania kompromisu w przypadku sporów. Możliwości realizowania przez Tuska polskiego interesu są zatem wyraźnie ograniczone z przyczyn czysto formalnych.