Komentarz Jarosława Gizińskiego na temat nowego logo Polski - sprężynki

Trwa głosowanie nad „logiem dla Polski“. Rozpropagowana szeroko akcja przypomina nam o demokratycznym prawie do wypowiedzenia się czym chcemy zastąpić nazbyt oldskulowego orła – pisze publicysta "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 19.10.2014 19:46 Publikacja: 19.10.2014 19:34

Komentarz Jarosława Gizińskiego na temat nowego logo Polski - sprężynki

Foto: logodlapolski.pl

W pomyśle stworzenia uniwersalnego znaku kojarzonego z Polską nie ma nic złego. Taki znaczek pojawiający się na produktach pochodzących znad Wisły i Warty miałby ułatwiać ich identyfikację i skojarzenie z Polską. W zasadzie racja. Można oczywiście dorobić do tego ideologię i przekonywać. że „zwiększy to dynamikę rozwoju gospodarczego oraz siłę eksportowanych marek" - to tylko kwestia inwencji pomysłodawców.

Nic nam do akcji wymyślania logo przez prywatną instytucję, która bawi się za swoje (a właściwie sponsorów) pieniądze. Lekki niepokój zaczynam jednak odczuwać, gdy owa grupa besserwisserów obwieszcza 38 milionom obywateli RP nie znoszącym sprzeciwu tonem, że za jedyne 220 tys. euro ustanowi - w określony tylko przez siebie sposób - symbol Polski, który „ujednolici" naszą rozpoznawalność w świecie.

Jeszcze bardziej niepokoi mnie patronat Ministerstwa Spraw Zagranicznych nad inicjatywą, kontroli nad którą nie ma zamiaru wypuszczać ze swoich rąk prywatna Fundacja „Marka dla Polski". Logo, jak wiadomo, ma być udostępniane bezpłatnie, jednak po podpisaniu „odpowiedniej" umowy.

Zdaje się, że właśnie w tym jednym niewinnym zdaniu jest pies pogrzebany. Polska ma swoje doskonale rozpoznawane przez każde dziecko brandy, które definiuje nawet konstytucja. Pan Olins może był niepocieszony, ale za darmochę opracował je jakiś bezimienny heraldyk w średniowieczu i tak już zostało. Tyle, że owo logo należy do nas wszystkich, nie można mieć do niego żadnych praw autorskich.

Prywatny biznes i chcące zarobić grupy bystrzaków od dawna kombinują z poszukiwaniem sposobów ominięcia tej niedogodności. Nie tak dawno własną wersję godła wymyślił PZPN, wiemy czemu to miało służyć i jak skończył karierę „piłkorzeł". Ile będzie kolejnych prób? Może dla ukrócenia radosnej twórczości wystarczyłoby trochę uwspółcześnić logotyp orła z godła państwowego, poluzować ograniczenia wykorzystywania go w celach komercyjnych, a zakazy ograniczyć do przypadków bezczeszczenia symboli państwa.

W zasadzie jako niefachowiec nie powinienem się wypowiadać na temat estetyki projektu - w końcu organizatorzy zebrali tylu specjalistów, że zwykłego zjadacza chleba może ogarnąć nieśmiałość. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że znak ma reprezentować Polskę, która nie jest tworem abstrakcyjnym, lecz zbiorem jej obywateli. Także dyletantów w dziedzinie projektowania graficznego.

Może chcieliby oni zabrać głos albo przynajmniej rozejrzeć się wśród projektów zgłoszonych np. w otwartym konkursie, po którym wybrany symbol stałby się własnością publiczną. Bez fundacji z ciepłymi posadami i bez żadnych umów. Tak jak żadnej umowy nie podpisują Amerykanie umieszczający „Stars and Stripes" gdzie popadnie. Nawet - o zgrozo! - na strojach bikini, od czego jednak wielkość Ameryki jakoś nie ucierpiała.

Oczywiście, dostajemy wybór, choć w iście białoruskim stylu. Możemy wybierać między trzema wersjami tego samego projektu. W końcu organizatorzy nie po to powierzyli pracę nad projektem Wielkiemu Artyście już w 2004 r. (co sami przyznają), by dzisiaj ich wybór kwestionowało „przypadkowe społeczeństwo". Nic więc dziwnego, ze nie ma opcji „nielubienia" projektu.

To, że jak czytam „twórcą logo Polski jest Wally Olins – światowej sławy brytyjski specjalista od brandingu, właściciel agencji reklamowej Saffron Brand Consultants i autor wielu książek", wcale nie rzuca mnie na kolana. Co najwyżej potwierdza moje przekonanie o polskiej zaściankowości, która nawet dla uczczenia narodowej rocznicy każe rozglądać się za jakąś (choćby mocno już wyleniałą) zagraniczną gwiazdą.

Wiem o sukcesach studia Wolff Olins (logo BT), ale i o jego wpadkach (klapa idei „Cool Britannia"). To, co zaproponowało dla Polski, jest po prostu słabe jak każdy znak graficzny, który dla zrozumienia przesłania potrzebuje dodatkowych objaśnień i dorabiania ideologii. Zauważył to nawet tygodnik „The Economist", gdy w artykule podsumowującym dorobek Olinsa po jego śmierci umieścił „polską sprężynkę" wśród mniej udanych projektów.

Co więcej - z moimi wątpliwościami nie jestem sam. W internecie krążą już tysiące kąśliwych komentarzy na temat „sprężynki". Jedni widzą w niej zdeformowane logo Seata, inni dziecięce bazgroły albo Polskę zabitą dechami. O skojarzeniach obraźliwych nie wspomnę. Pisząc ten tekst przeprowadziłem też mały test, pytając o zdanie kilku znajomych obcokrajowców, do których logo ma przemawiać. Sorry, Wally - nie usłyszałem ani jednej pochwały. W najlepszym przypadku „so so"(takie sobie).

Inicjatorzy akcji ubolewają, że „nadal pozostajemy jednym z nielicznych państw na mapie Europy bez swojego logo". Czyżby? Francuzi mają i koguta, i Mariannę, i rózgi liktorskie - i jakoś z tym chaosem żyją. Niemcy barwy narodowe. W naszej części kontynentu oficjalne logo posiadają na razie tylko Czesi. No i cóż przedstawia owo dzieło studia Marvil (jak najbardziej krajowego)? Powiewającą flagę czeską, bez bajek o podskakującej na sprężyce narodowej energii.

Słowacy i Węgrzy z dezynwolturą używają kilku znaków graficznych i doprawdy trudno rozstrzygnąć, który z nich jest oficjalny. Jeśli w przypadku Słowacji miałby to być kolorowy, nikomu nic nie mówiący motylek to chyba powstrzymam się od gratulacji. Co więcej - nic mi nie wiadomo o mękach, jakie mieliby przeżywać nasi sąsiedzi posługujący się najchętniej różnymi mniej lub bardziej fantazyjnymi odmianami swojego godła lub flagi.

„Wprowadzenie logotypu będzie miało kluczowe znaczenie dla budowania pozytywnego wizerunku i skojarzeń z Polską i Polakami". Czyżby? Zawsze wydawało mi się, że kluczowe w tym względzie będzie nie kojarzenie Polski z abstrakcyjną sprężynką wymyśloną w bezsenną noc przez „misjonarza nowej, komercyjnej religii brandingu" (jak napisał „Guardian") lecz z osiągnięciami Polaków, dobrobytem, wysoką jakością naszych produktów i równie wysokim standardem życia.

Jeśli już to osiągniemy, wówczas zamiast abstrakcyjnego znaczka wystarczy prosty napis „made in Poland". Wystarcza on Niemcom, Japończykom, Amerykanom. Tymczasem polscy producenci nawet na swoich całkiem udanych produktach wciąż wolą pisać „made in EU" (przy okazji, tworząc marki broń Boże nie kojarzące się z Polską). Domyślam się, że to skutek wyłącznie braku odpowiednio atrakcyjnego logo i precyzyjnych uregulowań dotyczących praw do jego używania.

Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Wybory prezydenckie zostały rozstrzygnięte. Wiemy już, co zrobi nowy prezydent
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne