Walcząc od lat z wulgarnymi słowami w telewizji, posługuję się głównie argumentem pory chronionej.
Poświęciłem tej sprawie wiele czasu, wysiłku i nerwów, m. in. obszernie opisałem w książce, a także uczestniczyłem w kilku postępowaniach prokuratorskich i sądowych. Chciałbym, aby ekranowe używanie tych pięciu plugawych przekleństw było traktowane jak łamanie prawa i aby Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nakładała kary na tych nadawców, którzy ten ustawowy zakaz lekceważą.
W odpowiedzi słyszę niekiedy, że telewizyjne wulgaryzmy nie naruszają moich dóbr osobistych (przyrodzona godność, domowy mir), gdyż nie są skierowane do mnie, lecz używane w charakterze przecinka lub artystycznego środka wyrazu; nadto bohaterowie programu adresują je „w powietrze" lub do siebie wzajem, nie do widzów. Odpowiadam obrazowo: moje dobra osobiste zostają naruszone nie tylko wtedy, gdy ktoś cuchnącym błotem obrzuci bezpośrednio mnie, lecz również wtedy, gdy to błoto znienacka wleci do mojego czystego i schludnego salonu przez okno (tu: telewizyjne), lądując na talerzu, dywanie czy meblach. Tak jak potrzeby fizjologiczne w cywilizowanym państwie załatwia się tylko w MIEJSCACH wyznaczonych, tak polski parlament, dbając o dobra osobiste obywateli, uznał, iż medialna defekacja słowna może odbywać się tylko w GODZINACH wyznaczonych. Na drzwiach odpowiednich pomieszczeń widnieją litery WC, a w ustawie o KRRiT widnieją godziny 23:00-5:00.
Co zaś tyczy się wolności artystycznej i w ogóle wolności słowa, to przypomnę, również jako dziennikarz z ponad czterdziestoletnim stażem, że wolność słowa nie jest wartością absolutną (ważniejsze jest na przykład ludzkie życie i zdrowie), i może podlegać ograniczeniom przewidzianym w artykule 31. naszej Konstytucji. Przypuszczam, że żaden sąd nie uzna ustawowego zakazu przeklinania w porze chronionej za „ograniczenie naruszające istotę wolności słowa".
Od dawna wszystkie czołowe rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne na świecie, w Europie i w Polsce (tak!) skutecznie zagłuszają przekleństwa – bardzo rzadkie, lecz przecież nieuchronnie zdarzające się czasami w żywych relacjach - charakterystycznym sygnałem „piiiiiiiiiiiiiii". To nie jest przejaw tolerancji wobec chamstwa, lecz odwrotnie: nieobowiązkowa samorzutna cenzura obyczajowa, powszechny (!) odruch spontanicznej społecznej samoobrony przed agresją wulgaryzmów.