Afery, nieudolność lub działanie wbrew przyjętym przez społeczeństwo wartościom obniżają poparcie czy sympatię dla rządzących. To normalny mechanizm polityczny i PR-owski. Są jednak wydarzenia, które zmieniają stosunek do władzy na zupełnie innym poziomie – a mianowicie godzą w jej legitymizację.
Wygląda na to, że spora część społeczeństwa, w tym także elit, może uznać wybory samorządowe za sfałszowane, zmanipulowane czy najzwyczajniej sknocone w takim stopniu, że wymagają powtórzenia. To już nie są oszołomskie histerie, że „zbrodnia smoleńska" pozbawia władzę mandatu. To coraz powszechniejsze przekonanie, że przynajmniej radni sejmików i rad powiatów zostali wybrani nielegalnie, a więc będą po prostu uzurpatorami.
Na przestrzeni wieków każda władza bardzo dbała o mandat społeczny, nawet jeśli nie pochodziła z wyboru, tylko na przykład dziedziczenia wzmocnionego Bożą łaską. Zabiegano o powszechne uznanie społecznej legitymacji, a jej utrata groziła bardzo ciężkimi konsekwencjami, takimi jak detronizacja, a nawet królobójstwo czy rozpad państwa i wojna domowa. W późniejszych czasach – protesty społeczne, zbrojny ruch oporu albo emigracja, w tym wewnętrzna. W każdym przypadku dramatyczny, na ogół całkowity, upadek zaufania do państwa i jego instytucji.
Jakie grożą nam konsekwencje obecnie w Polsce? Przede wszystkim duże grupy społeczne mogą uznać niektóre instytucje publiczne za obce i nie będą się poczuwać ani do posłuszeństwa, ani do współpracy. Może nastąpić zwiększenie szarej strefy i spowolnienie wzrostu gospodarczego. Obywatele popadną w marazm lub przejdą do mniej lub bardziej czynnej opozycji – już nie wobec władzy, ale systemu.
Jest jeszcze jeden obszar: prestiż, pozycja i relacje zagraniczne naszego państwa. W obliczu zagrożeń zewnętrznych zdolność do mobilizacji i zgody będzie mniejsza. A nasi wrogowie, których przecież nie brakuje, zyskają zupełnie nowe możliwości działania przeciw Polsce – używając argumentu łamania zasad demokracji i praw obywatelskich. To wspaniały prezent dla Władimira Putina, nieprawdaż? Albo dla zachodnich kręgów, które – powiedzmy – zechcą nas skłonić do rozbrojenia, zwiększenia uprzywilejowania zagranicznych inwestorów czy porzucenia pomysłów o uniezależnieniu energetycznym.