Od wielu dekad w dobrym tonie jest narzekać w Polsce na Sienkiewicza, drwić z niego, wyrzucać jego powieści z kanonu lektur akceptowanych przez znające się na rzeczy towarzystwo, obarczać odpowiedzialnością za nieszczęścia narodu polskiego. W przypadku Prusa nigdy nic porównywalnego nie miało miejsca. Autor „Lalki" uchodzi za pisarza, którego nie wypada się czepiać, nie mówiąc już o stawianiu cięższych oskarżeń. Pamiętam wprawdzie jakąś szaloną funkcjonariuszkę politycznej poprawności, która przed kilkoma laty sugerowała wyrzucenie „Lalki" z listy szkolnych lektur z powodu antysemityzmu autora, ale ten apel nie podniecił nikogo poza najgłupszymi dziennikarzami.
Wydarzeniem stał się więc krytyczny szkic o „Lalce", jaki opublikował w tygodniku „W Sieci" Jan Polkowski. Szkic spotkał się od razu z gniewnymi czy wręcz obraźliwymi reakcjami, co stanowi zasmucający obraz naszych obyczajów. Jeśli jeden z czołowych twórców naszej dzisiejszej literatury pisze tekst krytyczny o klasyku, to wydawałoby się, że polemika powinna się toczyć w tonie bardziej kurtuazyjnym, z wolą dotarcia do prawdy. Ta brutalna reakcja ilustruje siłę środowiskowych stereotypów.
„Lalka", czyli co?
Polkowski, wybitny polski poeta, także autor niedawno wydanej świetnej powieści „Ślady krwi", okazał się też wybornym eseistą. Zbiór „Polska moja miłość", który ukazał się w ubiegłym roku, jest hołdem złożonym polskiej duszy, poniewieranej przez zaborców i zdrajców, ciągle się odradzającej, a jednocześnie nieustannie objawiającej słabości i załamania. Szkic o Bolesławie Prusie jest dalszym ciągiem opowieści Polkowskiego o Polsce.
Szkic wywołał takie oburzenie, ponieważ postawił przynajmniej dwie kwestie, które nieustannie winny być stawiane, a od tego dość dawno się odzwyczailiśmy. Pytanie pierwsze brzmi: Jak dalece pisarz żyjący w takim kraju jak Polska, tak długo pozbawionym własnego głosu przez swoje i obce despotie, może oddawać się autocenzurze w opisie rzeczywistości? W szkole uczyli nas, że Prus napisał powieść realistyczną, ale – dodawano jakby od niechcenia – pominął wszystkie detale związane z realiami antypolskiej polityki rosyjskiego zaborcy. Uznaliśmy tym samym mocą przyzwyczajenia, że może uchodzić za mistrza realizmu ktoś, kto świadomie usuwa z opisu rzeczywistości jeden z najbardziej kształtujących ją czynników.
Ale wniosek ten jest absurdalny i Polkowski nam o tym przypomniał, za co zamiast pochwał spotkały go obraźliwe okrzyki. Racja jest jednak po jego stronie. Można było pisać o Dulskich we Lwowie początku XX wieku, jakby to działo się w niepodległej Polsce, ale już z opisu Warszawy lat popowstaniowych zaboru rosyjskiego i terroru usunąć się nie da. A mówiąc dokładniej: usunąć oczywiście zawsze można, ale za takie usunięcie płaci się pewną cenę. I o tę cenę zapytał Polkowski.