Kilka dni temu jego członkowie ogłosili: „Dryń, Dryń! Dojeżdżamy na pętlę". Swoje kursowanie zawiesza tramwaj, który nie tyle rozwoził po Polsce piosenki i koncerty, ile układał nam wszystkim w głowach – także tym, którzy nigdy płyt Lao Che nie słuchali – memy.
Mem, będący w kulturze tym, czym gen jest w biologii – podstawową jednostką informacji, jej zaraźliwym i rozprzestrzeniającym się przez powtarzanie i naśladowanie wzorcem – jest terminem, który pozwala zrozumieć, czym dla Polaków było przez ostatnich kilkanaście lat Lao Che. Nie tyle zespołem muzycznym, ile wielkim rozsiewaczem memów. Podstawowych jednostek informacji zamkniętych w kapsułkach prostych rymów o zwiększonej – dzięki melodyjnemu i rytmicznemu brzmieniu – przyswajalności.
Sukces Muzeum Powstania Warszawskiego nie byłby tak szybki i spektakularny, gdyby jego otwarciu nie towarzyszyło wydanie albumu Lao Che. Wyśpiewane tam frazy – memy – jak „W kieszeni strach, orzełek i tytoń w bibule / Ja nie pękam, idę w śmierć ot tak, na krótką koszulę" czy „Barykado nasza Polsko mała idź pod prąd / Na barykadzie na Rejtana jeden drugi będzie w portki rżnąć", przekierowały dyskusję o powstaniu z pytania o sensowność jego wybuchu na temat zwykłego, ludzkiego doświadczenia, strachu i odwagi powstańców.
Aż strach pomyśleć, do jakich rozmiarów rozgorzałaby kulturowo-religijna wojna domowa, gdyby klinem między oba jej fronty nie wbijały się memy Lao Che o wierze i zwątpieniu. Zazwyczaj ironiczne, ale dzięki temu możliwe do strawienia przez obie strony wersy: „Jutro uwierzę, że na wzór swój mnie ulepił / Jutro zaufam, że przy robocie tej nie pił" czy „Mówią, żeś na wszystko jest zdecydowany / Chciałem Ciebie ostrzec, że w piątek ukrzyżują Ci plany".
Teksty z ich ostatniej płyty „Wiedza o społeczeństwie" znalazły się nawet w podręcznikach dla szkół średnich. Po ogłoszeniu decyzji Lao Che o zjechaniu do zajezdni zostaje jednak głównie wniosek-mem, że teraz to już na pewno „Naszych dusz nie uratuje nawet Chrystus plus".